Mundialowo - dzień 14. - Arrivederci, Taliansko! [filmiki]

Mundialowo - dzień 14. - Arrivederci, Taliansko! [filmiki]
Redakcja
Redakcja
Źródło: Transfery.info

Pierwsza sensacja wagi ciężkiej mundialu w RPA stała się faktem. Miękcy jak przegotowany makaron Włosi ulegli twardym i sprężystym niczym korbacziki Słowakom, dołączając do zacnej komuny założonej przez Francuz(...)

Pierwsza sensacja wagi ciężkiej mundialu w RPA stała się faktem. Miękcy jak przegotowany makaron Włosi ulegli twardym i sprężystym niczym korbacziki Słowakom, dołączając do zacnej komuny założonej przez Francuzów, a skupiającej stricte encyklopedycznych faworytów wykazujących ponadto problemy z adaptacją do efektywnej egzystencji w futbolowym społeczeństwie. Grupa o charakterze egalitarnym, wciąż czeka na kolejnych znamienitych gości.

Wiążące porachunki w grupie F budziły niemałe zainteresowanie. Gmatwanina w tabeli rozwiewała wątpliwości - niczego nie można było wziąć za pewnik. Włosi potrzebowali remisu, w analogicznym położeniu znajdował się Paragwaj, ale algebra nie wszystkich zachęcała do leniuchowania. Szanse na awans do fazy pucharowej kłębiły się jeszcze w umysłach Nowozelandczyków i Słowaków, których reprezentacje zamykały stawkę, jednocześnie wypatrując światełka w tunelu i licząc na fascynację swych piłkarzy światem mitycznych herosów.

W Johannesburgu, na tamtejszym "Soker Sityyy", przybyły zza światów rzymski legionista - w warunkach jego czasom nieznanym - od pierwszego gwizdka z zafrasowaną miną obserwował bitwę niezwykle istotną dla własnej nacji. Włosi wszak zachwycać nawet się nie starali. Gennaro Gatusso wzmocnił drugą linię wyłącznie zarostem, tworząc z Daniele De Rossim małą mniejszość żydowską w środku pola. Do najgorszego od dziesiątek lat italskiego napadu wskoczył Antonio Di Natale, walcząc o honor macierzystej formacji. I to snajper Udinese oficjalnie rozpoczął strzałową korespondencję między oboma zespołami. Jego uderzenie - już sekundach meczu - poszybowało kilka metrów nad bramką Jana Muchy.

Włosi robili wszystko, by fasada zwana animuszem przekonała widzów do tego, że grają na przynajmniej przeciętnym poziomie. Pierwszą konkretną szansę na gola zaprzepaścił Marek Hamsik, myląc się chyba wyłącznie przez wzgląd na szacunek do swego neapolitańskiego pracodawcy i oryginalne metody Włochów w dziedzinie traktowania tego typu piłkarskich zdrajców. Była 7. minuta spotkania, a Słowacy dali subtelnie do zrozumienia, że poprzednie wcielenie było do kitu i podrażniona duma narodowa nieco uwiera. Nie mam pojęcia, szczerze, jaki filmowy seans motywacyjny zafundował podopiecznym Wladimir Weiss, ale chyba coś w tym stylu.



Zespół Słowacki tryskał energią. Piłkarzy było wszędzie pełno, wykazywali spory zapał do gry i wreszcie zaczęli uprawiać dyscyplinę, którą zwą futbolem. Roszady personalne i odpowiednie zabiegi psychologiczne Weissa przyniosły jednakże efekt, którego nawet komitywa słowacko-polskich górali się nie spodziewała. W 25. minucie fatalnie podawał przed własnym polem karnym De Rossi, przechwyt zanotował Juraj Kucka i momentalnie posłał prostopadłe podanie do Roberta Vittka. Ten uderzył bardzo precyzyjnie, nie dając szans na skuteczną interwencję Federico Marchettiemu.

Mundialowi debiutanci dotrwali do przerwy z jednobramkowym prowadzeniem. Włosi może i chcieli coś zrobić, ale udawało im się to z powodzeniem równym próbom zapuszczenia bujnej czupryny przez Simone Pepe. Przerwa uświadomiła piłkarzom Italii, w jak paskudnym położeniu się znajdują. Nagle zaczęło się spieszyć, nagle dostali gracze Marcello Lippiego awersji na zielony kolor odzienia Muchy. Zamysł był taki, żeby bramkę Słowaków zasypać strzałami, ale bywało różnie. W 67. minucie Martin Skrtel - po niejedynym niepewnym wyjściu Muchy na przedpole - zdołał wybić piłkę z linii bramkowej. Cywilizacyjny postęp tym razem się nie przydał, bowiem żadna z powtórek nie pozwoliła jednoznacznie przesądzić o padnięciu bramki dla Włochów. Howard Webb, najlepszy magnes emocji i kontrowersji wśród sędziów, nie wskazał na środek boiska.

Włosi oblali egzamin ze stawiania kropki na "i", regularnie partacząc okazje zmyślnego wykończenia bramkowych akcji. W 73. minucie talerze po spaghetti i lasagne poleciały na podłogi, ściany oraz sufity. Vittek zdobył drugiego gola tego popołudnia i trzeciego w turnieju, uprzedzając przy krótkim słupku Giorgio Chelliniego i - w pewnym stopniu - obciążając konto Marchettiego.



Włochów zamurowało. Rychłe oprzytomnienie zawdzięczają klawej pamięci, która podpowiadała, że pozostanie w turnieju nie uciekło jeszcze do strefy science-fiction. W 81. minucie tercet Fabio Quagliarella - Vincenzo Iaquinta - Di Natale rozmontował słowacką defensywę. Temu ostatniemu pozostało tylko dobić piłkę do pustej bramki. A w siatce prawdziwa bitwa - Quagliarella chciał zabawkę Muchy, byłemu już golkiperowi Legii Warszawa z odsieczą przybył rodak i trup ścielił się gęsto. Salomonowy wyrok Webba - panowie otrzymali po żółtej kartce.



Mistrzowie Świata parli na przód. Chwilę później Quagliarella zrewanżował się Musze za damski boks w piaskownicy siatce, tyle że Webb gola nie uznał. Spalony wybitnie minimalny. Włochów to nie załamało, a Słowacy zdążyli już zarządzić odwrót. W ataku pożytku z nich było wcale, obrona co chwilę wpadała w tarapaty. I wtedy przyszła 89. minuta. Głupi rzut z autu, który spowodowały zapłon wprost z Trabanta i ciężki tyłek Marchettiego, Słowacy zamienili na niespodziewaną bramkę. Wykonanie w stylu rodem z NBA, Kamil Kopunek wbiegający z drugiej linii samotnie podąża otwartym korytarzem w sektorze obronnym Squadra Azzurra i przerzuca futbolówkę nad pierdołą Marchettim.



120 sekund później Włosi ponownie złapali kontakt z rywalem. Quagliarella znalazł się przed "szesnastką" ekipy słowackiej i fantastycznym technicznym lobem z jednego kroku wpakował piłkę Musze idealnie za kołnierz. Obrońcy tytułu potrzebowali jeszcze ledwie jednego trafienia, by przebić środowy wyczyn potomków Wuja Sama. Meczbola przyniosła 96. minuta - Pepe jasno określił swoje przekonania polityczne i za nic w świecie nie chciał użyć lewej nogi. Wybór prawej przyniósł spadek syzyfowego kamienia ze słowackich serc. Webb zabawił się jeszcze w Alfreda Hitchcocka - krótko bo krótko - i wreszcie dmuchnął w swą sędziowską wuwuzelę.



Na sam koniec popłakał się jeszcze Quagliarella. Mucha ostatecznie nie oddał mu ulubionego okrągłego przedmiotu, najwspanialszej zabawki dzieciństwa.

Na Peter Mokaba Stadium w Polokwane miała miejsce konfrontacja Paragwaju z Nową Zelandią. Reprezentacja z Ameryki Południowej była już myślami w 1/8 finału, więc selekcjoner Gerrardo Martino eksperymentował ze składem. Nie miało to wpływu na przebieg spotkania, ponieważ Paragwajczycy z każdą kolejną minutą pewnie zmierzali po pierwsze miejsce w grupie, kontrolując wszystko to, co działo się na murawie.

Reprezentantom Paragwaju wyjątkowo dobrze było na połowie "All Whites". W 19. minucie silnie uderzał Denis Caniza, ale nie urwał. W 29. minucie również. Po przerwie błysnął Mark Paston, czyli bramkarski klon Faouziego Chaouchiego z pierwszej kolejki gier grupowych. 34-letni golkiper Nowej Zelandii obronił trudny strzał Edgara Beniteza i momentalnie zapobiegł dobitce Cristiana Riverosa, w ostatniej chwili wygarniając mu piłkę spod nóg. Paragwajczycy mieli po uszy parad Pastona, ale próbowali dalej. Do pustej bramki nie trafił Lucas Barrios, pudłował Benitez, a uderzenie Roque Santa Cruza ponownie wybronił Paston.

Nowa Zelandia miała w końcówce swoje cztery minuty. Chris Wood, który był centymetry od wydarcia Włochom trzech punktów w poprzedniej kolejce, zaliczył falstart i defensywa Paragwaju złapała go na spalonego. Czekała doskonała okazja, jeżeli Wood miałby coś w sobie z Emile'a Heskey'a. Nowozelandczycy swój czas wykorzystali na robienie zamieszania, bez konstruktywnych zagrywek. Celnego strzału nie oddali w przeciągu 90 minut ani jednego. Ale za to wracają do domu jako niezwyciężeni. Pozycja kiwi w hierarchii ptasiej populacji już się umocniła.

W grupie E pewna awansu była Holandia, bilety powrotne zabukowali natomiast Kameruńczycy. O miejsce bezpośrednio za plecami "Oranje" rywalizowały Dania z Japonią.

Piłkarze z Azji potrzebowali minimum remisu, by wepchnąć się do drugiej rundy. Celem jest nadal oczywiście półfinał, ale twierdzenie Takeshi Okady nie jest już przejawem aż takiego pustosłowia, jak jeszcze kilka-kilkanaście dni wstecz. Dania zaś zmuszona była pójść na całość, ostrzeliwując jednak tą bramkę, w której chwilo nie przebywał kot Zonk.

W pierwszych minutach potyczki zarysowała się przewaga Danii. Futboliści z Kraju Kwitnącej Wiśni doszli do głosu w 14. minucie - strzał Daisuke Matsuiego instynktownie odbił nogami Tomas Sorensen, a Makoto Hasebe w niezłej sytuacji nie potrafił skierować piłki w światło bramki. W odpowiedzi przypomniał o sobie Jon Dahl Tomasson, ale jego strzał z ostrego kąta przeszedł nieznacznie obok lewego słupka bramki Eijiego Kawashimy.

W 17. minucie Keisuke Honda nawiązał do najlepszych tradycji pewnego koncernu samochodowego. Odległość do bramki Sorensena była znaczna (35 metrów), co jednak dla japońskiego pół-napastnika nie okazało się większą przeszkodą. Jabulani została fenomenalnie podkręcona, wywołując u duńskiego golkipera pierwsze objawy zeza i nieoczekiwanie zatrzepotała w siatce.



Nie minęło 15 minut i kolejny stały fragment gry przyniósł Japonii bramkę. Tym razem z 27 metrów, tym razem Yasuhito Endo, ale efekt w porównaniu z bombą Hondy analogiczny. Sorensen wpada w kompleksy.



Tuż przed przerwą Yuichi Komano zawstydził duńską defensywę, rozgarniętą jak wysepki Pacyfiku. Obeszło się jednak bez kary. Do przerwy 2:0 i mający bezproblemowo wejść w fazę play-off Duńczycy tkwili w początkowych fazach beznadziejnego rozkładu.

Po przerwie Japończycy grali z wielką rozwagą, zdecydowanie ograniczając ofensywne poczynania oponentów. Wyrwa w perfekcyjnie zorganizowanej defensywie uwidoczniła się w 53. minucie, kiedy Tomasson po profesorsku skiksował. Kawashima był później poddany kilku niewiele znaczącym próbom, sprawdzających jakość jego bramkarskiego koszyka. Powoli zaczynało wiać nudą.

Wreszcie - w 79. minucie - Duńczycy stworzyli klarowną sytuację bramkową. Nicklas Bendtner przyłożył z półobrotu, natykając się na poprzeczkę. Za moment arbiter Jerome Damon podyktował rzut karny po faulu Hasebe na Danielu Aggerze. Futbolówkę ustawia na wapnie Tomasson, ta nie chce się słuchać i pozostaje konsekwentna. Uderzenie kapitana reprezentacji Danii broni Kawashima, ale przy dobitce pozostaje już bezradny.



Ludzie Mortena Olsena chcieli uwierzyć, ale Japończycy szybko przypomnieli wszystkim zgromadzonym, kto dzieli i rządzi tego dnia na murawie. Japończycy po barcelońsku wymienili podania przed "szesnastką" Sorensena, Honda przepięknie technicznie zwodzi rywala i wykłada piłkę Shinji Okazakiemu. 3:1 i demolka duńskiego dynamitu staje się faktem. Ktoś chyba zapomniał zabrać do RPA zapałek.



Holendrzy sprawują się w Afryce na tyle ekonomicznie, że nadmiar akapitów w ich przypadku nie wchodzi w grę. W Kapsztadzie pierwszą składną akcję zaprezentowali w 37. minucie. Rafael van der Vaart podawał, Robin van Persie zacerował rozkrok Souleymanou Hamidou i było 1:0. Przerwa.



Druga odsłona to odważniejsze ataku Kameruńczyków. Czasu na pozostawienie po sobie korzystniejszego wrażenia pozostawało coraz mniej, a napisy końcowe zbliżały się wielkimi krokami. "Nieposkromione Lwy" atakowały po afrykańsku - optycznie całkiem całkiem, ale faktycznie miernie. Dlatego stara gwardia wzięła mecz w swoje ręce - w 64. minucie Geremi nabił piłkę na rękę van der Vaarta, a Samuel Eto'o pewnie egzekwował rzut karny.



Holendrzy po straconym golu wyglądali nijak. Pałętali się po boisku, tulipanowo wręcz bezwiedni. W 73. minucie kolegów wspomógł Arjen Robben, aktywizując apatyczne towarzystwo. Dziesięć minut po dokonaniu tej zmiany, skrzydłowy Bayernu Monachium przyczynił się do przywrócenia Berta van Marwijka do stanu statecznego zadowolenia. Jego potężne uderzenie odbiło się od słupka, a formalności dopełnił Klaas Jan Huntelaar.



Kamerun wita w gronie odpadających Danię, ale jest zmuszony powiedzieć "pa-pa" w kierunku Eto'o. Dotychczasowy kapitan drużyny narodowej kończy reprezentacyjną karierę, zostawiając krajan na cienkim lodzie.

Wydarzenie dnia: Maluczcy Słoweńcy eliminują broniących Pucharu Świata Włochów. Sensacja sensacji tym bardziej, że fatalnie spisująca się dotychczas "Repre" miała zostać pobita kilkoma golami i z podkulonym ogonem udać się do domu. Takie debiutanckie manto. A tu niespodzianka, bowiem mundialowy żółtodziób nie tylko zakwalifikował się do następnej fazy czempionatu, ale wyrzucił z niego mocarną Italię. Przynajmniej wszystko zostaje wśród makaronu (obczajcie korbacziki).

Piątek kończy rozgrywki w grupach. O 16. pojedynkuje się grupa G - Portugalia gra z Brazylią, a Wybrzeże Kości Słoniowej z Koreą Północną. O 20:30 ruszają do boju w grupie H. Hiszpania podejmie Chile, Szwajcaria z kolei Honduras.
Więcej na temat: Mistrzostwa Świata

Zobacz również

Relacje transferowe na żywo [LINK] Relacje transferowe na żywo [LINK] Dawid Szulczek: To jedyny klub, z którym rozmawiałem Dawid Szulczek: To jedyny klub, z którym rozmawiałem Xabi Alonso zdecydował. Jeszcze dziś konferencja prasowa Xabi Alonso zdecydował. Jeszcze dziś konferencja prasowa L'Equipe: Reprezentacja Polski zainteresowana znanym selekcjonerem L'Equipe: Reprezentacja Polski zainteresowana znanym selekcjonerem Robert Lewandowski za 500 tysięcy euro?! Znany klub przegapił życiową okazję Robert Lewandowski za 500 tysięcy euro?! Znany klub przegapił życiową okazję „Erik Expósito był jedną nogą w nowym klubie” „Erik Expósito był jedną nogą w nowym klubie” Waldemar Sobota ponownie w reprezentacji Polski? Była gwiazda Śląska Wrocław radzi sobie w nowej dyscyplinie Waldemar Sobota ponownie w reprezentacji Polski? Była gwiazda Śląska Wrocław radzi sobie w nowej dyscyplinie Napastnik odejdzie z Legii Warszawa?! Napastnik odejdzie z Legii Warszawa?!

Najnowsze informacje

Ekstra

Ekstra

Nasi autorzy