Mundialowo - dzień 9. - Emocje, że sam Szpakowski wymięka [filmiki]

Mundialowo - dzień 9. - Emocje, że sam Szpakowski wymięka [filmiki]
Redakcja
Redakcja
Źródło: Transfery.info

Dwa spośród trzech sobotnich spotkań nosiły miano tych z gatunku "o wszystko". Na te narzekać w żadnym razie nie możemy. A że Holendrzy przechodzą metamorfozę w wyjątkowo nudne kaczątko, przyszło trawić potyc(...)

Dwa spośród trzech sobotnich spotkań nosiły miano tych z gatunku "o wszystko". Na te narzekać w żadnym razie nie możemy. A że Holendrzy przechodzą metamorfozę w wyjątkowo nudne kaczątko, przyszło trawić potyczkę typowo siermiężną. Taki rodzynek.

Starcie Holandii z Japonią dobitnie pokazało, jak poważnie drużyna Berta van Marwijka traktuje kapitalną zmianę swej filozofii gry. Miejsce efektownych i beztroskich taktycznie lekkoduchów zajęli wyrachowani wyjadacze, mający w głowie wyłącznie jeden cel - robienie wyników. Próbkę możliwości dali "Pomarańczowi" przeciwko Danii, poszli za ciosem w konfrontacji z Japończykami. Pierwsza połowa trąciła boiskową nudą, a do cna kalkulujący Holendrzy rzadziej stwarzali sytuacje bramkowe niż rywale z Azji. Dowody? Próba Rafaela van der Vaarta z 38. minuty była pierwszym celnym uderzeniem jego zespołu. Wymowne.

Gracze van Marwijka po przerwie zabrali się za grę z większym wigorem. Mylił się Robin van Persie, a jego koledzy doszli do błyskotliwego wniosku, że jak nie zaczną strzelać, to bramki nie będzie. Limit samobójów Japończycy chyba wyczerpali przed mundialem, więc naiwnym byłoby liczenie na aż taką uprzejmość przeciwników. Bystrzy Holendrzy. Opór przełamali w 53. minucie. Trafienie zaliczył Wesley Sneijder, niby po swojemu, bo potężnie i z dystansu, ale bramka ta ma w sobie coś z pospolitego babola. Japoński bramkarz natomiast, Eiji Kawashima ewidentnie na boksera się nie nadaje.



Po stracie bramki Japończycy nieco przycisnęli, ale bez wymiernego przełożenia na zmianę rezultatu. Holendrzy sprytnie się odgryzali. Doskonałą okazję zmarnował Ibrahim Affelay, który po podaniu Eljero Elii znalazł się sam na przeciw Kawashimy i przestrzelił. Los przeciwnika podzielił Shinji Okazaki, przegrywając już w doliczonym czasie pojedynek z Martenem Stekelenburgiem. Jakoś nie za bardzo te widoki na półfinał, panie Okada.

O życie grali Australijczycy. Rywalem "Socceroos" była Ghana, której ewentualne zwycięstwo ostatecznie przypieczętowałoby awans do fazy pucharowej. Pim Verbeek od klęski w konfrontacji z Niemcami uważnie czytał gazety i wreszcie przypomniało mu się, jak grał jego zespół przed Mistrzostwami Świata. Australijczycy prezentowali się zdecydowanie korzystniej niż w tamtym blamażu, co udowodnili już w 11. minucie. Rzut wolny z ponad 30 metrów egzekwował Mark Bresciano. Pomocnik Palermo kopnął silnie, nadając zarazem piłce odpowiednią rotację. Tym niemniej strzał ten zmierzał do bramki Richarda Kingsona dość długo i był na tyle łatwy do okiełznania, że 32-letni golkiper bez trudu zdążył przygotować się do chwytu futbolówki. Problem Ghany polegał na tym, że Kingson zebrał się do interwencji niechlujnie, nagannie technicznie i piłka odbiła mu się od przedramion. Do tej dopadł Brett Holman i wyprowadził Australię na prowadzenie. Prawie idylla dla popularnych "Kangurów".



Australijczycy kontrolowali wydarzenia na murawie, ale nie ustrzegli się poważnej wtopy w defensywie. Andre Ayew wyłuskał piłkę pod samą linią końcową, poradził sobie z rywalami i wyłożył piłkę na strzał Jonathanowi Mensahowi. Piłka pędem pomknęła w kierunki prawego rogu bramki Marka Schwarzera i 37-latek był w tej sytuacji bez szans. Wyręczył go Harry Kewell, stojący na linii bramkowej i trafiony futbolówką w rękę. Sędzia Roberto Rosetti wskazał na wapno, a Kewellowi - mimo sugestywnych protestów - pokazał czerwoną kartkę. - Nie dotknąłem piłki celowo, trzymałem ją przy ciele, zgodnie z zasadami. Sędzia był blisko, ale ocenił to inaczej. Prawdopodobnie tylko on tak to widział. Krótko mówiąc - zabił mój mundial - stwierdził sam zainteresowany, dla którego tegoroczne Mistrzostwa potrwają prawdopodobnie całe 24 minuty. Sytuacja wybitnie kontrowersyjna, niech każdy oceni samodzielnie. Tytułem komentarza jedynie tyle - z puszczenia tej akcji bez jakiejkolwiek ingerencji Rosetti raczej by się wybronił, ale potwierdzenie tej tezy widać dopiero na powtórkach. Bardzo zwolnionych powtórkach.



Abstrahując jednak od kwestii pozasportowych, "jedenastkę", już drugą w turnieju, pewnie wykorzystał Asamoah Gyan.

Ghańczycy - w pełni spodziewanie - przejęli inicjatywę. Akcje konstruowali przede wszystkim środkiem boiska, ostrzeliwali bramkę Schwarzera z każdej niemal pozycji. Czynili to głównie za pomocą strzałów dystansowych i dośrodkowań, ale przy każdej okazji bramkarz reprezentacji Australii spisywał się bez zarzutu. Jego koledzy z pola nastawili się na kontrataki i mogli spłatać Ghanie nie lada figla. W 72. minucie fantastyczną, powtórzę - fantastyczną okazję zmarnowali - najpierw - Luke Wilkshire, niepotrafiący pokonać z kilku metrów Kingsona, oraz - już przy dobitce - Joshua Kennedy, fatalnie kiksując. Od tego momentu ekipa Verbeeka zupełnie zniwelowała personalną różnicę i przeniosła grę na połowę Ghany. Do końca meczu bramki jednak nie padły.

Na wieczór - apetyczny deser. Potyczka maruderów, którzy na otwarcie mundialu zostali odprawieni z kwitkiem. Z jednej strony Kamerun, który sensacyjnie wręcz uległ Japonii, z drugiej Dania, ograna przez mdłych Holendrów z walną pomocą Simona Poulsena. Mecz o dalszy byt w Republice Południowej Afryki, a za sterami Dariusz Szpakowski - atrakcje gwarantowane.

Spotkanie lepiej zaczęli Kameruńczycy. Już w 10. minucie wątpliwy talent kreacyjny duńskiej defensywy bezlitośnie wykorzystał Samuel Eto'o, wyprowadzając "Nieposkromione Lwy" na prowadzenie.



Postawa Kamerunu mogła się podobać tym bardziej po strzelonym golu. Sporo wymian podań z pierwszej piłki, parcie do przodu i lekkość gry - tym właśnie Dania została stłamszona i ograniczona do nielicznych wypadów za linię środkową. W 33. minucie sytuacja uległa pewnej korekcie. Kilkudziesięciometrowym diagonalnym (prawa autorskie - Andrzej Stejlau) przerzutem popisał się Simon Kjaer, Denis Rommedahl przyjął piłkę w pełnym biegu, wpadł w pole karne i podał w poprzek do Nicklasa Bendtnera, który sfinalizował całą - przyznać trzeba, sprinterską - akcję.



Duńczycy ocknęli się, Kameruńczycy nie odpuszczali. Tym drugim prowadzenie mógł przywrócić Samuel Eto'o, ale trafił tylko w słupek. Achille Emana również mógł zdobyć gola do szatni, ale Thomas Sorensen zdołał wybronić jego uderzenie. Okazję dla Danii zmarnował za to Jon Dahl Tomasson, zmuszony uznać wyższość strzegącego kameruńskiej bramki Souleymanou Hamidou.

Druga połowa to dalsza wymiana ciosów, ze wskazaniem jednak na Kamerun, wciąż sprawiający lepsze wrażenie. 62. minuta to radość Duńczyków - bramkę na 2:1 strzelił Rommedahl, z łatwością ogrywając Jeana Makouna i nie dając szans Hamidou.



Ustawienie ofensywne Kamerunu stało się ultraofensywne. Zawodnicy Paula Le Guena co rusz stwarzali niebezpieczeństwo w polu karnym Sorensena, co rusz wpadali ławą w duńską "szesnastkę". Szkopuł w tym, że stworzonych sytuacji Eto'o i spółka zwyczajnie nie potrafili wykorzystać, rażąc niedokładnością w kluczowych momentach. Znów zawiódł Emana, mając na przeciwko siebie tylko Sorensena. Dania zdołała utrzymać korzystny dla siebie rezultat, biorąc przykład bardziej z Interu Mediolan niż z Barcelony.

Końcowa faza spotkania, choć nie przyniosła bramek, kipiała od emocji - w jakość i wartość widowiska nikt z je oglądających nie wątpi. Jak jednak musiał wyczekiwać kawałka porządnego futbolu Dariusz Szpakowski, skoro za zaserwowany spektakl był tak wdzięczny reprezentantom Kamerunu, że zawiązała się między stronami emocjonalna więź. Nasz eksportowy komentator wszedł na skrajną orbitę, przeżywał w stylu towarzyszącym podbojom rodzimej drużyny narodowej, przekręcał nazwiska (tradycja) i aż palił się, by wrzasnąć z okazji dramatycznego wyrównania. Włodek Lubański nie miał za wiele do powiedzenia, przytaknąć musiał, w końcu to nie on jest szefem w tej kabinie.

Z dziennikarskiego obowiązku nadmieniam tylko, że Kamerun ostatecznie stracił szanse na awans do dalszych gier. Nie będzie hurtowych prezentów, Eto'o zaoszczędzi nieco grosza.

Wydarzenie dnia:
Jakimś cudem końcowa rubryka uciekła nam w piątek, dzisiaj wraca w glorii sensacji. Nicolasowi Anelce tak zbrzydły taktyczne tyrady Raymonda "Borata" Domenecha, że zwrócił się do coacha w następujących słowach: "Pie.... się, skur......" - twierdzi francuskie L'Equipe. Karą za zbyt ciętą ripostę okazało się wyrzucenie z kadry. Napastnik Chelsea Londyn stanowczo zaprzecza, jakoby aż tak nadużywał "francuskiego". - Chciałbym podkreślić, że słowa, które pojawiły się w prasie nie należą do mnie. Mam dużo szacunku do kolegów i mojego kraju. Potwierdzam, że miałem ostrą wymianę zdań z trenerem, ale myślę, że to nie powinno wyjść z naszej szatni - powiedział. Sytuacja we francuskiej szatni i tak jest fatalna. Kością niezgody jest Yoann Gourcuff, protegowany Domenecha, wokół którego doszło do podziału na białych i czarnych. Wewnątrz obozów także dochodzi do tarć - William Gallas ma problem względem Patrice'a Evry, idzie o opaskę kapitańską. Ale w sumie po co się kłócić, skoro zaraz cały ten cyrk wróci do kraju i w podobnym składzie personalnym zbierze się raczej nieprędko? Laurent Blanc, nawet wbrew własnej woli, został już wrzucony w palto herszta rewolty.
Więcej na temat: Mistrzostwa Świata

Zobacz również

Relacje transferowe na żywo [LINK] Relacje transferowe na żywo [LINK] Leicester City dopięło swego! Błyskawiczny powrót do Premier League stał się faktem [OFICJALNIE] Leicester City dopięło swego! Błyskawiczny powrót do Premier League stał się faktem [OFICJALNIE] Albert Rudé nie powstrzymał emocji. Co za reakcja po bramce Wisły Kraków [WIDEO] Albert Rudé nie powstrzymał emocji. Co za reakcja po bramce Wisły Kraków [WIDEO] „Powinni zapakować go w karton z kokardką i wysłać”. Dziennikarz bez ogródek o piłkarzu FC Barcelony „Powinni zapakować go w karton z kokardką i wysłać”. Dziennikarz bez ogródek o piłkarzu FC Barcelony Liverpool wybrał nowego trenera. „Here we go!” Liverpool wybrał nowego trenera. „Here we go!” OFICJALNIE: Bartosz Białkowski odchodzi z klubu OFICJALNIE: Bartosz Białkowski odchodzi z klubu Jan Faberski z bramką dla Ajaksu Amsterdam U-18. Polak pomógł w zwycięstwie z Feyenoordem Rotterdam [WIDEO] Jan Faberski z bramką dla Ajaksu Amsterdam U-18. Polak pomógł w zwycięstwie z Feyenoordem Rotterdam [WIDEO] Dawid Szulczek nie dla tego klubu? „Nie ma żadnych rozmów” Dawid Szulczek nie dla tego klubu? „Nie ma żadnych rozmów”

Najnowsze informacje

Ekstra

Ekstra

Nasi autorzy