Postawmy
się na miejscu działaczy Legii. Węgier
zakończył poprzedni sezon z 28 bramkami na koncie. Gdyby nie on,
legioniści nie zdobyliby dubletu na stulecie klubu. W Warszawie są
mu dozgonnie wdzięczni. Patrząc na to, że trafił już do
siatki w spotkaniu ze Zrinjskim Mostar, można przypuszczać, że
zaraz znowu będzie bawił się z rywalami na polskim podwórku. Jego
odejście na pewno znacznie zmniejszyłoby siłę ognia ekipy Besnika
Hasiego, ale mimo wszystko strata nie byłaby aż tak tragiczna w skutkach, jakby odszedł już zimą. Nie będziemy pisać o Sadamie Sulley'u, ale
jest przecież Aleksandar Prijović, który w rundzie wiosennej błyszczał
jeszcze bardziej od samego „Niko”.
Poza tym, pieniądze z
transferu Nikolicia można bardzo dobrze spożytkować. W lutym
Chińczycy mieli proponować siedem milionów dolarów. Wartość
Węgra podczas Euro 2016 praktycznie nie wzrosła, ale nie
zdziwilibyśmy się, gdyby jakiś egzotyczny zespół wyłożył za niego grubą sumkę. Jeśli tak się stanie,
działacze Legii nie będą mieli na co narzekać. Od jakiegoś czasu
podchodzą zresztą do sprawy w taki sposób, że jeśli tylko pojawi
się odpowiednia oferta, nikt Nikoliciowi nie będzie robił problemów.
Teraz sam "Niko". W
ciągu kilkunastu ostatnich miesięcy Węgier osiągnął na naszym
podwórku praktycznie wszystko. Mistrzostwo - jest, puchar - jest,
korona króla strzelców - zdobyta z palcem w nosie. Do tego ogromna
popularność, szacunek ze strony kibiców i mnóstwo przeróżnych
nagród przyznawanymi na przemian z bitymi rekordami. Brakuje tylko
Superpucharu Polski, ale tutaj Nikolić może mieć pretensje tylko i
wyłącznie do swoich kolegów. Mimo tego ostatniego, po roku gry w
naszym kraju, węgierski snajper może czuć się kompletnie
spełniony.
Co
nowego mogą mu przynieść występy w Legii? Grę w Lidze Mistrzów.
Sprawa jest oczywiście powiązana, bo bez goli „Niko” plany o
podboju Champions League trzeba będzie przełożyć na kolejne
sezony. Podchodząc do sprawy na chłodno - nawet bramki Nikolicia
mogą jednak dać w tym względzie niewiele. Legia nie została
wystarczająco wzmocniona i awans byłby wielką niespodzianką. A
przecież występy w Lidze Europy nie byłyby już dla Węgra niczym
nowym.
Z tego też względu odejście do europejskiego
średniaka raczej go nie interesuje. No chyba, że do takiego, który
występuje w o wiele lepszej lidze. Ostatnio najwięcej mówiło się
o Eintrachcie Frankfurt, który podobno jest skłonny zapłacić 3,5
mln euro. Umówmy się, idąc do Niemiec Nikolić nie miałby niczego
do stracenia. A jeszcze mniej do stracenia miałby przeprowadzając
się do Chin czy Zjednoczonych Emiratów Arabskich. Pieniądze na
koncie z pewnością by się zgadzały. A to zrekompensowałoby tęsknotę za Warszawą, w której podobno czuje się świetnie.
Jak można zresztą
wywnioskować ze słów zawodnika, jeśli tylko pojawiłaby się
teraz taka oferta jak zimą, nie zastanawiałby się zbyt długo nad
wylotem do Chin. Pamiętajmy jednak, że tam okienko zostało już zamknięte i taki transfer byłby możliwy dopiero za kilka miesięcy.
Jak widać to nie Legia czy Nikolić mogą stracić najwięcej po opuszczeniu przez
niego stolicy. Najwięcej do stracenia ma potencjalny nowy klub
Węgra. Umówmy się, umiejętności „Niko” przewyższają
Ekstraklasę, ale raczej nie jest to zawodnik, który może zawojować
Europę. Coś musiało mieć wpływ na to, że dopiero w wieku 27 lat
opuścił ligę węgierską. Minione Euro to zresztą pokazało.
Okej, Nikolić zanotował asystę w spotkaniu z Islandią, ale mimo
wszystko Bernd Storck, z którym nie jest w żaden sposób
skonfliktowany, nie widział go w pierwszym składzie. Gdyby
wyczyniał cuda na treningach, pewnie otrzymałby szansę.
Przed przenosinami do Legii, Węgier przez ponad pięć lat występował w jednym klubie. W Warszawie co prawda odpalił prawie od razu, ale nie wiadomo jak byłoby za drugim podejściem. Inna sprawa to sam wiek. Gdyby Nikolić miał kilka lat mniej, z pewnością łączyłoby się go teraz z o wiele większymi klubami, dla których wydanie kilku milionów nie byłoby większym problemem. Dla tych, które wymieniało się w ostatnich miesiącach, byłby to jednak jakiś wydatek. Wydatek i ryzyko.
No chyba, że mówimy o
Chińczykach. Ci nawet jeśli straciliby na kupnie Nikolicia grube miliony, pewnie nawet się tym nie przejmą.