Nie można nie czuć się Polakiem i grać w reprezentacji! - wywiad z Gracjanem Rybickim, bramkarzem TuS Ennepetal

2011-10-28 23:07:02; Aktualizacja: 13 lat temu
Nie można nie czuć się Polakiem i grać w reprezentacji! - wywiad z Gracjanem Rybickim, bramkarzem TuS Ennepetal
Redakcja
Redakcja Źródło: Transfery.info

W kieszeni trzyma dwa paszporty – polski i niemiecki. Na stałe mieszka za naszą zachodnią granicą – tam się wychował, dorastał chodząc do niemieckich szkół, a dziewczyny podrywa rzucając dźwięczne D(...)

W kieszeni trzyma dwa paszporty – polski i niemiecki. Na stałe mieszka za naszą zachodnią granicą – tam się wychował, dorastał chodząc do niemieckich szkół, a dziewczyny podrywa rzucając dźwięczne Du bist so schoen… Nie, nie chodzi wcale o świeżo upieczonego pupilka Franza Smudy – bo Eugen Polanski, choć z Polską ma wspólnego tyle, co nasz selekcjoner z osiedlowym kółkiem retorycznym, nawet za bardzo nie starał się ukrywać, że czuje się stuprocentowym Niemcem. A to postawa kompletnie kontrastująca z tą, którą od małego wpajano naszemu bohaterowi. Mimo że łączy ich podwójne obywatelstwo i miłość do piłki, więcej podobieństw nie dostrzegliśmy. Panie i Panowie, poznajcie Gracjana Rybickiego.

Sprawa Polanskiego dosłownie przed chwilą była wałkowana w mediach na wszystkie możliwe sposoby. Jedni wołają, żeby „Ojgen spierdalał”, drudzy obrzucają równie wyrafinowanymi wyzwiskami tych, którzy mówią o farbowanych lisach, a jeszcze inni stoją okrakiem na przysłowiowej barykadzie. W każdym razie – dzieje się. Dlatego aż nie możemy się oprzeć i pytamy:

- Eugen Polanski ostatecznie zmienił zdanie i zdecydował się grać dla Polski. Jako że jesteś w podobnej sytuacji, co on – masz dwa paszporty, polski i niemiecki – sądzisz, że ktoś, kto twierdził, iż w naszej reprezentacji nie zagra, że temat polskiej drużyny narodowej dla niego nie istnieje, powinien zostać do niej powołany?

- Polanski to chłopak wychowany po niemiecku, który grał dla Niemiec. Wie, że tam już sobie nie pogra, że nie ma na to szans, dlatego chce się ratować grą dla Polski. Jak dla mnie, ma jednak na to za małe umiejętności. W Polsce i za granicą mamy naprawdę dobrych piłkarzy, wychowanych w polskiej tradycji. Nie można nie czuć się Polakiem i grać w reprezentacji. Dlatego rozumiem kibiców, którzy go nie chcą. Jak wiem, to on urodził się gdzieś na Śląsku…

- W Zagłębiu, dokładnie w Sosnowcu.

- No właśnie. I zobaczcie, rodzina przyjeżdża do Niemiec i od razu zmienia polskie nazwiska, by lepiej brzmiały. To jest znak, że nie mają zamiaru przekazywać polskich tradycji. Mój tata, kiedy przyjechał do Niemiec, nie zmienił imienia z Tomasz na Thomas, żeby Niemcom było łatwiej wymawiać. Rodzice zabierali mnie na spotkania ze znajomymi, którzy także wyjechali z Polski, i oni mieli takiego bzika na punkcie niemieckiego, że zabronili swoim dzieciom rozmawiać ze mną i z siostrą, bo chętnie mówiliśmy po polsku. I teraz co? Te dzieci mówią tylko po niemiecku, a my również po polsku. Ale też nie jest tak, że to jest ich wina, a raczej ich rodziców.



A rodzice Rybickiego ani myśleli robić na siłę ze swoich dzieci prawdziwych Niemców. Ojciec Tomasz, były piłkarz, pochodzący z Działdowa i wychowanek miejscowego Startu, wyjechał na zachodnią stronę Odry w poszukiwaniu pracy. O piłce na jakiś czas musiał zapomnieć, ale po urodzinach syna wrócił do sportu. Piłkę kopał w lokalnym tureckim klubie w Ennepetal, później zatrudniła go (oczywiście już poza sportem) Borussia Dortmund. W 2002 roku Rybicki junior trafił do BVB, do drużyny U-10, z którą trenował przez trzy miesiące. – Miałem wtedy 10 lat. W tygodniu były trzy lub cztery treningi, do tego jeszcze mecz ligowy, a z Ennepetal, gdzie mieszkamy do dzisiaj, do Dortmundu jest ok. 65 kilometrów. A że wtedy tata był jedynym żywicielem rodziny, treningi w Borussii były niestety nie na naszą kieszeń.

Rybicki kontynuował zatem swą przygodę z futbolem w miejscu, w którym ojciec po raz pierwszy pokazał mu, jak kopać piłkę. W liczącym dzisiaj przeszło 30 tysięcy mieszkańców, położonym w Zagłębiu Ruhry Ennepetal mieści się klub piłkarski TuS 1911 e.V., obchodzący właśnie stulecie istnienia. Seniorzy występują w rozgrywkach Westfalenliga, szóstej ligi niemieckiej. Przy okazji jubileuszu włodarze klubu postawili piłkarzom jasny cel na obecny sezon – awans do Regionalligi. – Mamy mocny skład. Jestem przekonany, że uda się wywalczyć awans – twierdzi Rybicki.

IDOLE? BORUC I… DUDEK

Do TuS trafił już jako 8-latek, przyprowadzony na trening oczywiście przez ojca. Z początku – jak na młokosa przystało – był zupełnie niezdecydowany, na jakiej pozycji chce grać. Raz widział siebie jako bramkostrzelnego napastnika, prawdziwego lisa pola karnego, by za chwilę marzyć o efektownych paradach bramkarskich. Ostatecznie skusił się, aby włożyć rękawice i stanąć między słupkami. – Tak naprawdę zawsze chciałem grać w polu. Patrzyłem jednak, jak moi koledzy nie za dobrze radzą sobie w bramce i postanowiłem, że wezmę sprawy w swoje ręce. No i zostałem bramkarzem.



Ale to nie wszystko. Ogromny wpływ na decyzję Rybickiego miał… Jerzy Dudek. Był dokładnie 27 października 1999 roku, Borussia, jeszcze na Westfalenstadion, podejmowała Feyenoord Rotterdam z Polakiem w bramce w ramach piątej kolejki Ligi Mistrzów. Gospodarze mieli punkt przewagi nad ekipą z De Kuip i wygrana przesądzała sprawę awansu z Grupy C. Padł remis, a w ostatniej serii gier BVB uległa Boaviscie Porto i uplasowała się dwa punkty za Feyenoordem, na trzecim miejscu. – Tata wziął mnie na mecz, wtedy pracował w Borussii. Jeszcze przed pierwszym gwizdkiem udało mu się porozmawiać z Dudkiem i ustalili, że jak będzie remis, to dostanę jego rękawice, a jak Feyenoord wygra, to koszulkę. Było 1:1 i dostałem te rękawice. Czułem się naprawdę wspaniale. To było coś. Wtedy podjąłem ostateczną decyzję, że chcę bronić.

- Skoro już ponad 10 lat jesteś bramkarzem, na pewno masz swoich idoli na tej pozycji, graczy, na których starasz się wzorować.

- Tak, moim prawdziwym idolem jest Artur Boruc. Ale szanuję i doceniam Dudka, bo to przecież od niego wszystko się zaczęło (śmiech).

- A wśród niemieckich bramkarzy? Może Oliver Kahn?

- Na osiemnastkę dostałem od kolegów z drużyny koszulkę Boruca z Celtiku. Oni wiedzą, kto jest moim prawdziwym bramkarskim idolem. Dla mnie liczy się tylko Boruc, a nie Kahn czy ktoś inny. Po prostu Boruc.

RYCERZE REGIONU

Rybicki szybko przekonywał do siebie trenerów kolejnych roczników młodzieżowych TuS. Robił systematyczne postępy i był pewniakiem w bramce. Świetnie rozumiał się z resztą drużyny, nauczył się sprawnie dyrygować kolegami w obronie. Nic więc dziwnego, że zyskał zaufanie nie tylko ich, ale i sztabu szkoleniowego. Opaskę kapitańską zakładał przez parę dobrych sezonów z rzędu. – Mimo że jestem bramkarzem, w drużynie zawsze byłem kapitanem. Opaskę straciłem dopiero w drużynie U-19 na rzez mojego dobrego kolegi, który jest środkowym obrońcą, a ja zostałem jego zastępcą.



- Różni piłkarze rożnie reagują, gdy przestają pełnić funkcję kapitana. Ty nie miałeś z tym problemu? W końcu grałeś z opaską bardzo długo.

- Nie, to nie był dla mnie najmniejszy problem. Dobrze się rozumieliśmy, poza tym widziałem, że on ma pełne predyspozycje do tego, aby być kapitanem. Ze swojej roli wywiązywał się, moim zdaniem, bardzo dobrze.

W Dortmundzie starają się dbać o młodych piłkarzy z regionu, zyskać sympatię fanów na terenie niezwykle bogatym w topowe kluby piłkarskie. I tak, w 2007 roku zorganizowano bardzo interesujący konkurs – polegał on na tym, że setka wyróżnionych młodych piłkarzy z regionu miała ufundowany wyjazd na mecz Borussii z Bayerem Leverkusen. Zgłoszeń napłynęło mnóstwo, niektóre z potężnymi, kilkustronicowymi uzasadnieniami, a ze wszystkimi musiała zapoznać się specjalnie powołana komisja. W jej skład weszli Hans-Joachim Watzke, prezes BVB, Michael Zorc, dyrektor sportowy, Nuri Sahin, dzisiaj piłkarz Realu Madryt, Lutz E. Dreesbach, przedstawiciel firmy RAG (sponsora akcji), Magdalena Tomaszewski , Miss Borussii 2007, oraz Heiko Herrlich, ówczesny szkoleniowiec drużyny A juniorów BVB. W pierwszej kolejności wyróżniono ekipę juniorów TuS Ennepetal, która w sezonie 2006/2007 zdobyła mistrzostwo rozgrywek powiatowych z imponującym bilansem bramkowym 107:12. Komisja zwróciła przy okazji uwagę na Rybickiego, określając go mianem najlepszego piłkarza w drużynie. Tamte rozgrywki były dla niego bardzo udane – z pięciu podyktowanych przeciw TuS rzutów karnych, obronił aż cztery. Jego interwencje oglądał osobiście Zorc.

– Spotkałem się nawet z Panem Zorcem. Powiedział wtedy, o tych obronionych karnych, że jest to bardzo dobry leistung [osiągniecie – przyp. aut.] – opowiada Rybicki. Był mocnym punktem zespołu. Na każdym kroku podkreślał, że jego zadaniem jest grać tak, aby drużyna kończyła każdy mecz na zero z tyłu. Jako kapitan wykonywał też rzuty karne. – No trochę się tych goli nazbierało – śmieje się.



JEDYNY TAKI TURNIEJ

- Nie miałeś w związku z tym okazji, aby zmienić klub? Nie chciałeś odejść, spróbować swoich sił gdzieś wyżej?

- Było kilka propozycji, pojechałem nawet na testy. Nie bałem się konkurencji, wcale nie odstawałem. Mam paru znajomych, którzy się skusili i poszli do drugiej ligi młodzieżowej. Dlatego tym bardziej nie żałuję, że zostałem, bo wielkiej kariery tam nie zrobili. Wyszło na moje, bo teraz, mając 18 lat, jestem w kadrze pierwszego zespołu.

Rybicki został w Ennepetal z jeszcze jednego powodu. W tym roku po raz 32 odbył się Spax Cup, międzynarodowy turniej z udziałem drużyn U-19. Turniej o kapitalnej renomie, trzeba wspomnieć. Przewinęło się bowiem przez niego wielu znakomitych piłkarzy, na czele z Juergenem Klinsmanem, Jensem Lehmannem, Andrijem Szewczenko, Davidem Beckhamem, Fernando Torresem czy Mario „Niemieckim Messim” Goetze. – Od małego marzyłem, aby wystąpić w Spax Cup – mówi Rybicki.

W 2010 roku TuS trafiło do grupy z HSV Hamburg, Spartą Praga oraz Gremio Porto Alegre. Rybicki i spółka ugrali ledwie punkt, a w meczu o 5 miejsce ulegli 19-latkom z Anderlechtu Bruksela. Mimo to nastroje w Ennepetal były raczej dobre. – Zaskoczyliśmy pozytywnie naszą postawą. Mieliśmy trudnych rywali, ale walczyliśmy jak równy z równym – przekonuje. Dla niego samego ubiegłoroczna edycja turnieju była bardzo udana. Rywalizację o miano najlepszego golkipera przegrał tylko z Marcelem Hoelscherem, bramkarzem triumfatorów z Hamburga, a dzisiaj SC Wiedenbrueck 2000 (czwarta liga) – mającym wówczas za sobą epizod w reprezentacji Niemiec U-16.

Rok później nastoletni piłkarze TuS rywalizowali w fazie grupowej Spax Cup z FC Porto, Schalke 04 Gelsenkirchen i Twente Enschede. Porażka z pierwszymi, remis z drugimi i zwycięstwo z trzecimi nie wystarczyły, by awansować do półfinału – o punkt lepsze okazało się Schalke. W końcowej klasyfikacji uplasowali się ponownie na 6 miejscu, przegrywając z Borussią po rzutach karnych. – Ten turniej to taki ostatni sprawdzian przed wejściem do seniorów – zaznacza Rybicki.

Przy okazji inauguracyjnego spotkania z Porto – Rybicki wystąpił jeszcze w spotkaniu z Twente – lokalna telewizja przygotowała specjalny materiał poświęcony jego osobie. Wyszło tak:



TRUDNE ŻYCIE SENIORA

Tuż po Spax Cup Rybicki wskoczył do kadry pierwszego zespołu, nie mając jeszcze 18 lat. Awans sportowy zbiegł się z klasą maturalną, ale nie ma mowy, aby poświęcił coś kosztem czegoś.

- A może jednak coś innego niż piłka po maturze? - pytamy na zaczepkę.

- To raczej niemożliwe – odpowiada Rybicki z uśmiechem na ustach. – Najpierw matura, a potem już tylko piłka.

Na razie czeka go jednak inne, poważne wyzwanie. Trener Helge Martin ma do dyspozycji trzech bramkarzy – poza Rybickim są jeszcze Jan Euler oraz doświadczony Marco Schulz, z przeszłością w VfL Bochum. I właśnie Schulz jest póki co numerem jeden między słupkami TuS – wystąpił we wszystkich jedenastu meczach sezonu. – Przed sezonem trener powiedział, że zaczynamy od zera. Marco to bardzo dobry bramkarz, jest jeszcze Jan, więc konkurencja jest spora. Ale ja lubię rywalizację – mówi Rybicki. Z bardzo dobrej strony pokazał się zwłaszcza w przedsezonowym sparingu z drużyną Schalke U-23. Podopieczni Martina wyszli nawet na prowadzenie, a świetne spisującego się w bramce Rybickiego udało się rywalom pokonać tylko dwukrotnie, choć okazji ku temu nie brakowało. Co ciekawe, w tamtym sparingu po przerwie na boisku pojawił się Kamil Wałdoch, syn byłego reprezentanta Polski Tomasza.

Trzech Tomaszów, czyli Wałdoch, Rybicki (ojciec Gracjana), Hajto.

Rybicki wraca do składu po wyleczeniu kontuzji i zapowiada nie tylko walkę o miejsce między słupkami. – Damy z siebie wszystko, by awansować. Chciałbym w wieku 19 lat grać już w Regionallidze (czwarta liga) – zapowiada. Cóż, jesteśmy nieco sceptyczni słysząc o czwartej lidze. Rybicki, widząc naszą reakcję, szybko dodaje. – Podejrzewam, że kluby polskiej drugiej ligi nie miałyby szans z drużynami z Regionalligi. To już są zawodowcy, którzy nieźle zarabiają i w większości przypadków nie muszą dodatkowo pracować. Weźcie np. nasz zespół, mamy roczny budżet ponad 600 tyś. euro. Jeśli awansujemy, to już będzie musiał wynosić przynajmniej milion euro, a w Regionallidze to są budżety rzędu półtora do dwóch milionów. Mamy dobrego sponsora, Spax, wiecie, od śrubek, więc z pieniędzmi nie mamy problemów.

TEN PZPN…

- Nie ciągnie Cie czasem do Polski?

- Mam stały kontakt z Polską, jeździmy tam przynajmniej na Boże Narodzenie i na Wielkanoc. Naprawdę czuję się Polakiem.

- Jasne, ale chodzi nam bardziej o piłkę.

- Mam 18 lat i jestem w seniorach, trener mnie chwali. Uważam, że jeśli się coś potrafi, to będąc w tym wieku trzeba próbować swoich sił. A że jestem przecież Polakiem, mówię po polsku, sądzę, że poradziłbym sobie w Polsce.



- Czyli jeżeli dostałbyś propozycję z Polski, przyjąłbyś ją bez zastanowienia?

- Nie no, na pewno bym się zastanowił, ale tak – z chęcią spróbowałbym swoich sił w Polsce.

- Nie jesteś już w niemieckiej piłce młodzieżowej postacią anonimową – kontaktował się z Tobą ktoś z PZPN-u?

- Uwierzycie, że polskimi piłkarzami tutaj nikt się nie interesuje?

- To bardzo prawdopodobne.

- PZPN nie interesuje się polskimi piłkarzami grającymi w Niemczech. Tata już pięć lat jest scoutem i pracuje dla niemieckich klubów, ma stały kontakt z Panem Protasiewiczem [szef skautingu PZPN na terenie Niemiec – przyp. aut.]. Któregoś razu stwierdził, że po prostu nie ma pieniędzy na skauting.

- Zgadza się. Polscy skauci w Niemczech to pasjonaci, pracują społecznie.

W 2010 roku było spotkanie w Kolonii z PZPN. Tata pojechał i zaoferował swoją pomoc, oczywiście za darmo. Mówili, że niby się skontaktują, ale nikt nie zadzwonił. Albo Pan Chorążyk – kilkukrotnie próbowałem się z nim skontaktować, ale bez rezultatu. I tak to jest – można niewielkim kosztem wyłowić naprawdę wielu utalentowanych chłopaków, bo na niemieckich boiskach jest bardzo dużo. Do PZPN można pisać, dzwonić, ale to wszystko jest jak kamień w wodę. Żadnego odzewu.

MATEUSZ JAWORSKI
Więcej na ten temat: Publicystyka