Przemyślenia Kanoniera, cz.3 – „Nie chwal dnia…
2013-01-05 21:09:18; Aktualizacja: 11 lat temu…przed zachodem Słońca”, tudzież „jedna jaskółka wiosny nie czyni” – nauczony doświadczeniem mogę powiedzieć, że grę Arsenalu opisywały już chyba wszystkie słowa piosenek, wierszy, przysłów czy anegdot.
Po meczach takich jak niedawny z Newcastle aż chce się wejść w rolę Freddiego i zaśpiewać „We are the champions” – z kolei po występie takim, jak przeciwko Southampton popularne „Nic się nie stało” samo ciśnie się na usta. Nie ma co jednak się zatrzymywać – w końcu „The show must go on”!
Trybuny na the Emirates, północny Londyn, Facebook, Twitter – 29 grudnia euforia wśród sympatyków „The Gunners: panowała praktycznie wszędzie. 7 strzelonych bramek, hat-trick Walcotta, świetna gra praktycznie całego zespołu, wyróżniające występy Podolskiego i Wilshere’a. Momentami można było narzekać na grę formacji defensywnej (szczególnie nasz lewy obrońca w grze z tyłu miał „tyły”), wynik jednak przytłumił nieco lekko negatywne spojrzenie na naszą obronę. Wszystko zdawało się układać jak w zegarku – nasiliły się plotki o tym, jakoby Theo „Niezdecydowany” aka „Gepard” Walcott zechciał w końcu przedłużyć kontrakt, pojawiła się informacja o rzekomym zainteresowaniu Davidem Villą – innymi słowy: w sercach kibiców zapanowała w końcu upragniona nadzieja, której tak bardzo brakowało w ostatnich czasach. Ale, jak w tytule – jako fani Arsenalu wiemy, że jeżeli cos wygląda zbyt pięknie, żeby mogło być prawdziwe, musi w końcu się skończyć.
Popularne
Mecz z Southampton miał być spacerkiem – Wenger nie zwykł zmieniać zwycięskiego składu, nawet na mecz z potęgą taką, jak tegoroczny beniaminek, toteż nadzieja urosła do granic możliwości. Wraz z pierwszym gwizdkiem, pierwszą akcją, pierwszym strzałem „Kanonierów” w końcu (trochę trzeba było czekać) nadzieja ta zmalała do stopnia zera całkowitego. 1 punkt, który drużyna Arsene’a Wengera wywiozła z tego meczu zawdzięczać można tylko i wyłącznie sędziemu głównemu, który niesłusznie nie uznał prawidłowo zdobytego gola dla ekipy Southampton. Jedyny pozytywny aspekt? Żartowałem – żaden.
Niepokoi mnie stan środka pola. Na transfery nie liczę – pogodziłem się z tym, że moje wymarzone cele transferowe (m.in. Isco z Malagi czy Eriksen z Ajaxu) na the Emirates nie zawitają – Wenger i zarząd są, jacy są i prędko się to nie zmieni. Co tradycyjne, powrót Diabiego po kontuzji (który to już?) okrzyknięty będzie przez „Bossa” niczym wielkie zimowe wzmocnienie. Wracając do linii pomocy – nie wygląda to dobrze. Arteta jako defensywny pomocnik grać po prostu nie może – poza tym jego statystyki (ponad 95% celnych podań i drugie tym samym miejsce w tej konkurencji w Europie) niczego drużynie nie dają – no, może oprócz tego, że Koscielny i Vermaelen mają trochę częstszy kontakt z piłką. Wilshere zagrał jak nie on – zbyt długo holował piłkę, nie widział partnerów, strat miał więcej niż celnych podań. Na temat Cazorli się nie wypowiem – nie byłem, nie jestem i nie będę fanem jego przybycia na The Emirates. Nie mówię, że jest złym grajkiem – co nie oznacza, że podoba mi się jego styl gry. Według mnie zbyt długo trzyma piłkę przy nodze, za bardzo „kombinuje” i często niepotrzebnie spowalnia akcje, wdając się w dodatkowe dryblingi zamiast szybciej oddać piłkę do wolnego partnera, który również z powodzeniem mógłby rozpocząć kolejną akcję ofensywną.
Jak maluje się najbliższa przyszłość? Nie warto niczego prorokować – Arsenal przyzwyczaił mnie, że ostatnią rzeczą, którą jest się w stanie do końca przewidzieć jest jego gra. Nie odbiegajmy zatem zbyt daleko w przód – módlmy się o to, żeby meczy takich jak z Newcastle było jak najwięcej. Skoro zacząłem, to i skończę cytatem, tym razem nie z przysłowia, a z piosenki The Script: ”Dedicate yourself and you gonna find yourselfstanding in the Hall of Fame. And the world’s gonna know your name”.