Tak Grzegorz Mielcarski zamieniał Widzew Łódź na FC Porto
2024-11-12 08:07:35; Aktualizacja: 16 godzin temuLatem 1995 roku Grzegorz Mielcarski zaliczył hitowy transfer z Widzewa Łódź do FC Porto. W rozmowie z TVP Sport 53-latek zdradził kulisy tych przenosin, które wcale nie należały do najłatwiejszych.
Grzegorz Mielcarski aktualnie spełnia się w roli piłkarskiego eksperta, a jeszcze niedawno współpracował z reprezentacją Polski, gdy Fernando Santos był jej selekcjonerem, 53-latek pełnił rolę jego tłumacza i asystenta.
Wybór padł na emerytowanego napastnika, gdyż ten znał się z Portugalczykiem z czasów swojej gry w FC Porto. Mielcarski spędził tam naprawdę bardzo udane cztery sezony - każdy z nich kończył zdobyciem krajowego mistrzostwa, a także mógł cieszyć się ze zdobycia Superpucharu Portugalii. W koszulce „Smoków” zapisał na swoim koncie osiem trafień w 44 występach.
Na Estádio do Dragão Polak trafił latem 1995 roku, po rundzie spędzonej w Widzewie Łódź. Jak Mielcarski wspomina w rozmowie z TVP Sport, ten transfer nie należał do łatwych, jednak sprzyjało mu wtedy szczęście.Popularne
- W trakcie rundy wiosennej w 1995 roku odezwał się Józef Młynarczyk i oznajmił, że na derby Łodzi przyjedzie obserwować mnie ktoś z Porto. Tym „kimś” okazał się trener sir Bobby Robson. A ja byłem wtedy w bardzo przeciętnej dyspozycji. (...) Sceptycznie podchodziłem do wszystkiego, byłem pewny, że do transferu nie dojdzie. Wygraliśmy 1:0 po moim golu. Potem porozmawiałem z Robsonem. (...) „Widzimy się następnym razem” – rzucił i pojechał. Ten następny raz miał miejsce dwa miesiące później. Przez ten czas w pięciu meczach zdobyłem jedną bramkę. Tym razem Robson przyjechał na mecz z Hutnikiem Kraków. Na stadionie Widzewa wygraliśmy 4:0, po moich trzech golach - wspomina Mielcarski.
Tymi występami Polak przekonał do siebie legendarnego Anglika, jednak problemy pojawiły się jeszcze przy negocjacjach z Widzewem. Przenosiny Mielcarskiego do Portugalii niemal wtedy upadły.
- Miałem kosztować 800 tysięcy dolarów, decydujące rozmowy odbywały się w łódzkim SPATiF-ie. (...) W pewnym momencie zawołali mnie z Robsonem i mówią: „Nie bierzemy cię, Widzew chce o 400 tysięcy dolarów więcej niż uzgodniliśmy, nie przeskoczymy tego”. Nie zastanawiałem się długo, nie poleciałem do prezesów Widzewa błagać, że to moja życiowa szansa, tylko powiedziałem do tłumaczki: „To dla mnie zaszczyt, że pan przyjechał mnie oglądać. Rozumiem sytuację i może nasze drogi jeszcze kiedyś się zejdą”. Trenerowi Robsonowi widocznie się to spodobało, bo przekonał prezydenta Costę, że warto mnie kupić i następnego dnia polecieliśmy do Porto - opowiada 53-latek.