To był tydzień [odc. 2]

2012-01-28 19:09:05; Aktualizacja: 12 lat temu
To był tydzień [odc. 2] Fot. Transfery.info
Źródło: Transfery.info

Kolejny tydzień i kolejne wydarzenia w piłkarskim świecie, które zasługują na chwilę refleksji. Dziś na tapecie T-Mobile Ekstraklasa, a właściwie to, co w niej najbardziej lubimy, czyli transfery.

Mimo że styczniowe okienko transferowe z każdym rokiem zmniejsza swoją rangę, największe kluby Europy nie dokonują spektakularnych wzmocnień i nie słychać o wielomilionowych przeprowadzkach piłkarzy z pierwszych stron gazet, trybiki nadal są wprawione w ruch, co napędza transferową koniunkturę. W ostatnich latach zarysował się na świecie pewien trend. Mianowicie zespoły, które dobrze weszły w sezon i zajmują satysfakcjonującą pozycję w ligowej tabeli, zimą albo nie zmieniają nic, albo czynią drobne korekty niezauważalne dla przeciętnego kibica. Na przeciwległym biegunie znajdują się kluby, których postawa rozczarowała właścicieli i fanów. Tam widoczne są duże zmiany, nerwowo poszukiwany jest „złoty środek” na słabe wyniki. Nierzadko lecą głowy trenerów, którzy w pierwszej kolejności obwiniani są za taki, a nie inny stan rzeczy. Jeśli klub stać – można kupić jakąś wyróżniającą się gwiazdkę z innego klubu, która ma być lekarstwem na całe zło. Jednak jest taki kraj, gdzie owo „lekarstwo” grozi przedawkowaniem…

To oczywiście Polska i tutejszy futbolowy światek, który chyba nic nie robi sobie doświadczeń z ostatnich lat. Tutaj zdrowy rozsądek zapadł w sen zimowy i nie wiadomo kiedy się obudzi. Pierwszy przypadek – teoretycznie najmniej groźny, Górnik Zabrze. Pomimo zaledwie półmetka sezonu 2011/12, w Zabrzu gorąco jak w lipcu. Co prawda pewny swego może być trener Adam Nawałka (chociaż kto to wie…), ale rotacja w pierwszym składzie budzi zaniepokojenie. Pierwotnie taki stan rzeczy miał być spowodowany kiepską sytuacją finansową klubu, jednak wydawało się, że właściciele dogadali się z firmą Allianz. Oficjalna strona Górnika donosi, że nie wiadomo czy w drużynie pozostaną Zahorski, Kwiek oraz Pazdan, czyli - de facto - czołowi piłkarze! Ponadto zabrzański klub od tak, stracił Adam Marciniaka, który od lipca będzie reprezentował barwy Cracovii.

Kolejnymi chorymi są Lechia Gdańsk i Jagiellonia Białystok. W pierwszym klubie stwierdzono, może nawet słusznie, że nie warto kontynuować współpracy z Tomaszem Kafarskim, którego wyniki były dalece niezadowalające. Jako że Lechia kreuje się na klub zamożny, postanowili zatrudnić trenera z uznanym nazwiskiem. Padło na Pawła Janasa, co też nie jest (na chwilę obecną) wyborem złym. Następnym krokiem miały być transfery. I tu zaczynają się schody. Nie warto wyliczać ile razy transfery „naprędce” przynosiły odwrotny efekt do zamierzonego. Jednak mimo tego działacze nadmorskiego klubu wydają się zaślepieni koniecznym wzmocnieniem (no właśnie, czy aby na pewno wzmocnieniem?) drużyny. Petar Pavlović i Enar Jaager mieli okazję być kolejnymi obcokrajowcami, o których pisałoby się przez pół roku aby potem prawdopodobnie o nich zapomnieć. Na szczęście ostatecznie do Gdańska nie trafią. Wtedy działacze stwierdzili, że lepiej pozyskać ciągle kontuzjowanego Wilka z Lecha, zamiast skupić się na odbudowaniu formy Abdou Traore, który udowodnił przecież, że talent do piłki ma.

Podobnie sprawy się mają w Jagiellonii. Najpierw zwolniono trenera Michniewicza, chociaż wcale nie musiano. Następnie zarzucono sieci na grajków, którzy z pewnością nie byli obiektem dogłębnych analiz skautów. O ile sprowadzenie Sandomierskiego i Dzalamidze należy ocenić na plus, o tyle nagłe pożegnanie się z zawodnikami doświadczonymi, jak Hermes, Kascelan czy Skerla chyba nie jest optymalnym rozwiązaniem. No i nastały w Białymstoku rządy Tomasza Hajty, który jest najbardziej kontrowersyjną postacią tej małej rewolucji. Nie ma bowiem żadnych papierów, które uprawniałyby go do prowadzenia zespołu w ekstraklasie! Oczywiście cudownym sposobem uda mu się uzyskać stosowne dokumenty przed startem ligi, ale nie obędzie się pewnie bez naciągania przepisów lub zatrudnienia figuranta na stanowisko trenera.

Ostatnim przypadkiem, który jest zarazem najbardziej dramatyczny jest sytuacja ŁKS-u Łódź. Ten klub był bastionem wiary w sklecone w ostatnich dniach okienek transferowych, gdzie nawet co pół roku dochodziło do totalnych przemeblowań w składzie zawodników i trenerów. Niestety (czy na szczęście?) wszystko ma swój kres – łącznie z działalnością Łódzkiego Klubu Sportowego. Łodzianie mieli największe problemy finansowe z całej ekstraklasowej szesnastki, przy czym nie mieli perspektyw na ich rozwiązanie. Miastu ciężko utrzymać dwa zespołu, bo przecież jeśli pieniądze otrzyma ŁKS, to dlaczego nie miałby ich dostać i Widzew? Może zabrzmi to okrutnie, ale stało się nieuniknione i ŁKS powoli bankrutuje. Czy ostatkiem sił uda im się dokończyć sezon? Tego na razie nie wiemy. Może łodzianie wezmą przykład z klubów hiszpańskich, gdzie prawie każdy z nich jest w trakcie procesu upadłościowego, a mimo tego z powodzeniem występuje w Primera Division?

 

Daniel Zielaskiewicz