Twierdza Gdańsk i derby dla Zagłębia: 26. kolejka

2016-03-07 20:40:26; Aktualizacja: 8 lat temu
Twierdza Gdańsk i derby dla Zagłębia: 26. kolejka Fot. Transfery.info
Aleksandra Sieczka
Aleksandra Sieczka Źródło: transfery.info

Staranowana Jagiellonia, marne aktorstwo Drągowskiego, Lech górą w meczu przyjaźni i człowiek, który pogrzebał nadzieje krakowskiej Wisły. Nie mogliśmy narzekać na brak emocji!

Podbeskidzie ukarane za minimalizm

Podopieczni Roberta Podolińskiego w trzech ostatnich meczach zaprezentowali się znakomicie i zgarnęli komplet punktów, dzięki czemu zajęcie przez „Górali” miejsca w czołowej ósemce ligi stało się celem realnym do osiągnięcia. O tym samym marzą również w Kielcach. Niestety, Koroniarze po wypuszczeniu z rąk dwóch wyjazdowych zwycięstw znaleźli się w trudnym położeniu i w Bielsku-Białej nie mogli sobie pozwolić na porażkę. A na to zanosiło się przez większą część spotkania. „Żółto-Czerwoni” walczyli jednak do końca i tuż przed końcem meczu ukarali gospodarzy za ich minimalizm. Katem Podbeskidzia okazał się Michał Przybyła, który wepchnął futbolówkę do bramki Zubasa.

Na pół gwizdka

W przedmeczowej zapowiedzi przewidywaliśmy łatwe zwycięstwo piłkarzy Radoslava Latala. Patrząc na obecną sytuację „Białej Gwiazdy” – miejsce w tabeli, zamieszania z Cierzniakiem, dziesiątki oświadczeń, zmianę trenera – „Piastunki” miały wyśmienitą okazję na przełamanie, ale po „profesorsku” schrzaniły sprawę. Gliwiczanie albo nie mogą się jeszcze otrząsnąć po wznowieniu rozgrywek, albo uzyskany jesienią dorobek punktowy całkowicie ich satysfakcjonuje. Nie da się wygrać z Wisłą (tak, nawet taką Wisłą) grając tylko momentami swoją piłkę. W całej tej sytuacji najbardziej szkoda nam Kamila Vacka. Czech pracuje w każdym spotkaniu, bo gdzieś z tyłu głowy ma jeden cel: wyjazd na Mistrzostwa Europy we Francji. Z całych sił pomaga mu Radosław Murawski, w bramce cuda wykonuje Jakub Szmatuła, ale to za mało, aby w każdym meczu zwyciężać. Na przekór oczekiwaniom, to właśnie „Biała Gwiazda” powinna zainkasować pierwsze w tym roku (i pierwsze od 6. listopada 2015 roku) trzy punkty. Niektóre akcje krakowian przypominały kibicom mistrzowskie momenty sprzed kilku lat, ale na końcu zabrakło rozwagi Rafała Pietrzaka, precyzji Zdenka Ondraska, wejścia smoka Patryka Małeckiego i spokoju Pawła Brożka. Ten ostatni zachował się fair play i zamiast umieścić piłkę w bramce po dyskusyjnym karnym, oddał ją w ręce Szmatuły. Wisła kadrowo należy do czołowej ósemki Ekstraklasy, ale teraz trzeba to pokazać na boisku. Tylko zwycięstwa dadzą jej awans w ligowej tabeli, a że jest to możliwe, w poprzednim sezonie pokazała Borussia Dortmund. Tylko czy właściciele Wisły (i kibice) są w stanie zaufać jakiemuś trenerowi?

Kolejne punkty Słoni

Oglądając niedawno skróty ekstraklasowych spotkań z lat 90. zauważyłem, że redaktorzy opisujący je często wprost mówili „to nie było porywające widowisko”. Nie inaczej było w Łęcznej – pomimo, że gospodarze zdecydowanie przeważali w pierwszej części gry, to i tak „Słonie” zdołały strzelić gola do szatni. W drugiej połowie drugiego dołożył Wojciech Kędziora i nawet zdobyta przez Bartosza Śpiączkę w 87. minucie kontraktowa bramka nie zdołała odwrócić losów spotkania. Warto pochwalić obu trenerów za roszady – Piotr Mandrysz słusznie postawił na Sołdeckiego zamiast Stano, a ten odwdzięczył mu się golem, zaś Jurij Szatałow po przerwie zamiast Pitrego wprowadził do gry Śpiączkę. Wygrał zespół mniej zmęczony i lepiej zmotywowany – piłkarze z Łęcznej nie strzelili trzech bramek Legii, nie dostali premii za zwycięstwo, a na dodatek grali na fatalnym boisku w Bielsku-Białej.

Za dużo pytań, za mało odpowiedzi

Niby derby rządzą się swoimi prawami, ale obecnie fakty są takie, że żadne oklepane frazesy nie są w stanie zamazać wszechobecną nieudolność Śląska Wrocław. W sobotnim spotkaniu dla piłkarzy tej drużyny zbyt stromą wyżyną było zdobycie bramki, a jako prawdziwe Himalaje należało traktować pozostawienie po sobie godnego wrażenia na boisku. Spoglądając tylko na pomeczowy raport można by pomyśleć, że szybko zdobyty gol ustawił meczu, ale byłoby to duże uproszczenie. Gospodarze w swoich szeregach mieli zawodników, którzy tego wieczora wyłącznie imitowali grę w piłkę i tym samym będące w dobrej formie Zagłębiem, stanęło przed zadaniem, które miało skalę trudności podobną do wyrecytowania alfabetu przez studenta filologii. Dodatkowo wybitna dyspozycja w środku pola Kubickiego i Piątka, którzy mieli w tym meczu tę strefę boiska na wyłączność, praktycznie przekreśliła szanse Śląska. Sam Szukiełowicz na konferencji pomeczowej potrafił wyszczególnić błędy w defensywie, popełniane przez jego zawodników, ale nie umiał wskazać jakiegoś antidotum lub innego złotego środka, które poprawiłoby w nadchodzących spotkaniach grę ofensywną jego podopiecznych. Nie dało się również usłyszeć od trenera jakie były przyczyny takiej a nie innej postawy swojej drużyny. Zagłębie dzięki wygranej może już coraz wygodniej rozgościć się w czołowej ósemce. Ligowy maraton zdali na ocenę celującą, wygrywając wszystkie z trzech spotkań. Natomiast w Śląsku nie sposób znaleźć jakichś pozytywów, a tajemnicą poliszynela jest to, że w najbliższych dniach dojdzie do zmiany na stanowisku trenerskim. Faworytem jest Mariusz Rumak, który od września 2015 roku pozostaje bez pracy.

...a kibice? Jak to w derbach, nie obeszło się bez agresywnego zachowania. Jest jedno "ale". Ofiarą kiboli Śląska padli... piłkarze tej właśnie drużyny.

Zapachniało sensacją, ale...

Mało brakowało, żeby Internet wybuchnął po tym jak na kilka minut przed gwizdkiem kończącym pierwszą połowę, Steblecki umieścił piłkę w bramce. Górnik otworzył wynik meczu. Ten sam, który był skazywany na pożarcie i który właściwie nie miał żadnych asów w rękawie i nie grzeszył skutecznością w poprzednich spotkaniach (pierwszy gol w tym roku dopiero na Ł3). Trzeba jednak przyznać, że niewiele wskazywało na to, że futbolówka zatrzepocze w siatce. "Wojskowi" prowadzili grę, zabrzanie starali się kontratakować, ale w ich grze brakowało polotu i werwy. Mecz "zrobił się" dopiero po bramce dla gości. Legioniści przecierali oczy ze zdziwienia i ochoczo zabrali się do roboty. Największy poziom wkurzenia odnotowano o Hlouska, który wykorzystując wrzutkę Dudy doprowadził do remisu jeszcze w pierwszej części starcia. Później wszystko potoczyło się lawinowo. Przewaga Legii wzrosła i kolejne trafienia okazały się jedynie kwestią czasu. Górnik się postawił, zapachniało sensacją i... tym jeszcze bardziej rozwścieczył odmienionych, żądnych zabrzańskiej krwi gospodarzy. Ogromne znaczenie odegrały zmiany, jakie przeprowadził trener Czerczesow: w pierwszym składzie nie pojawił się Pazdan i jego miejsce zajął Rzeźniczak (miał pecha, bo to on odpowiadał za krycie Stebleckiego przy straconej bramce), a zamiast Guilherme szansę gry otrzymał Prijović. Decyzja o wystawieniu tego drugiego okazała się być strzałem w "dziesiątkę", bowiem Szwajcar był jednym z najlepszych piłkarzy na boisku, odpłacił się golem i ustalił wynik konfrontacji.

...i tak największe wrażenie zrobiła oprawa gości. Czapki z głów.

Teatrzyk marnego aktora


W niedzielne popołudnie piłkarze Piotra Nowaka kolejny raz w tym sezonie potwierdzili swą domową dominację. Lechiści zagrali świetne spotkanie: wysoki pressing na rywalu, wzorowa współpraca między pierwszą i drugą linią oraz bramki, których liczba nie zaskoczyła fanów zgromadzonych na stadionie. Gdańszczanie w tym roku przyzwyczajeni są do wysokich zwycięstw na własnym boisku. Nowością nie była również świetna gra Grzegorza Kuświka, Milosa Krasicia i Flavio Paixao (z udziałem Michała Chrapka), którzy na wiele sposobów rozmontowali „obronę” przeciwnika. Defensywę, której fizycznie nie było na boisku. Wczoraj przestrzegaliśmy kierowcę autokaru gości, aby nie zapomniał zabrać po drodze zagubionych piłkarzy. Dziś zastanawiamy się, czy ten nieszczęśnik nie miał problemu z ich odnalezieniem – w końcu Sebastian Madera i Igors Tarasovs byli wszędzie tam, gdzie być nie powinni. Świetną postawę gospodarzy przyćmiło zajście z 63. minuty meczu. W kierunku Bartosza Drągowskiego rzucono tic-takami, a młody bramkarz postanowił wykorzystać sytuację i rozegrać teatrzyk, mający na celu zdeprymowanie egzekutora rzutu karnego. Takim zachowaniem kolejny raz udowodnił, że czeka go jeszcze wiele pracy w drodze na piłkarski szczyt. I niekoniecznie musi skupić się na treningu czysto bramkarskim.

Mecz Węgrów


Przebudzony z zimowego snu Gergo Lovrencsics i świetnie radzący sobie w ofensywie i defensywie Tamas Kadar stali się architektami zwycięstwa „Kolejorza”. Cieszy też dobra zmiana młodego Kamila Jóźwiaka, który pokazał o wiele więcej niż Sisi przez pół meczu. Może to nie był jeszcze mistrzowski Lech, ale przyjemnie patrzyło się na dobrą grę w obronie i groźne ataki podopiecznych Jana Urbana. Cracovia dominowała przez pierwsze pięć minut, potem mimo kilku groźnych sytuacji zabrakło im skuteczności. A to strzał obok, a to świetna interwencja Buricia. Już podczas meczu w Niecieczy przed dwoma tygodniami było widać, że Krakusom tworzenie okazji idzie łatwo, ale nie mogli ich wykorzystać. Może to szansa dla wypożyczonego z Romy Vestenicky'ego? Czas, by ktoś w końcu zastąpił Rakelsa.

Koszulkowy dramat i boiskowe box-to-box

Nudne poniedziałki należą już do przeszłości. Zresztą, trudno o słaby mecz, gdy w jednym narożniku staje drużyna, której chlubą są wysoka kultura gry i szybkie skrzydła, a w drugiej melduje się mieszanka profesury z młodzieńczą brawurą. Ale spokojnie, to jest Ekstraklasa, tutaj nie można niczego przesądzać. Tak też było i tym razem. "Portowcy" kontrolowali spotkanie, ich ataki były zdecydowanie bardziej konkretne, a mimo wszystko nie zdołali zwyciężyć. Szczególne kłopoty defensorom Ruchu sprawiały szybkie i bardzo zwrotne boki gospodarzy. Dwaliszwili wystawiał na próbę Koja, a Konczkowski kapitulował wobec turbodoładowania Gyurcso i Nunesa. Ten ostatni pokazał, że miejsce na obronie wyśmienicie mu pasuje. Zasuwał box-to-box, a jego lewa noga topiła serca nawet najbardziej zatwardziałych kibiców Ekstraklasy (no, może poza tymi należącymi do kibiców „Niebieskich”). Właśnie po jednej z takich akcji padła bramka. Gyurcso wysunął piłkę, Nunes urwał się obronie, a niekryty Aka wpakował piłkę do siatki po uderzeniu na dłuższy słupek. Ruch się odgryzł, a potem znowu schował się za podwójną gardą dopełnioną prostymi błędami w przyjęciu. Wolnego, Panie i Panowie, bo to nie był koniec! Gdy wydawało się, że emocje skończyły się na 2:1, to: Grodzicki zbroczył koszulkę krwią i wrócił na boisko w koszulce Lenartowskiego, za chwilę wrócił do swojego nazwiska, wywalczył karnego, Stępiński obił słupek, Słowik wyleciał z boiska, a Lipski okazał się być katem Kudły. Ufff. Było gorąco!

...2:1 to niebezpieczny wynik. Po raz kolejny.

JEDENASTKA KOLEJKI WEDŁUG TRANSFERY.INFO

Szmatuła (Piast Gliwice) - Hlousek (Legia Warszawa), Kadar (Lech Poznań), Jędrzejczyk (Legia Warszawa) - Lovrencsics (Lech Poznań), Kubicki (Zagłębie Lubin), Lipski (Ruch Chorzów), Ł. Piątek (Zagłębie Lubin), Akahoshi (Pogoń Szczecin), Chrapek (Lechia Gdańsk) - F. Paixao (Lechia Gdańsk).

Redakcja Transfery.info - Polska (w składzie: Błażej Bembnista, Norbert Bożejewicz, Tomasz Góral, Marcin Łopienski, Aleksandra Sieczka)