W listopadzie 2010 roku mający polskie korzenie Chris Wondolowski zgłosił chęć gry dla „Biało-czerwonych”. Wydawało się, że to ciekawe rozwiązanie, ponieważ była to wówczas wschodząca gwiazda Major League Soccer.
Urodzony w Danville piłkarz był wtedy królem strzelców rozgrywek za oceanem, a jego plecy oglądali między innymi Thierry Henry czy Landon Donovan. Ówczesny selekcjoner Franciszek Smuda uznał, że nie jest to zawodnik z umiejętnościami na jego kadrę.
To spowodowało, że atakujący postanowił skorzystać z powołania do Stanów Zjednoczonych, dla których rozegrał zresztą 35 meczów. W tym czasie strzelił 11 bramek.
Zdecydowanie lepszymi statystykami może poszczycić się, jeśli mówimy o Major League Soccer. Tu 38-latek 410 spotkaniach zdołał zdobyć łącznie 171 bramek. Drugi w tabeli Landon Donovan z 146 trafieniami.
Wondolowski trafił też minionej nocy, a jego San Jose Earthquakes zremisowało z Dallas w stosunku 1-1. Jak się okazało, był to ostatni gol atakującego w karierze, bo jego zespół nie zdołał awansować do fazy play-off, a on sam nie mówiąc wcześniej za wiele, postanowił odwiesić buty na kołek.
Planował to od jakiegoś czasu, ale w 2020 roku stadiony były zamknięte ze względu na pandemię. On natomiast chciał pożegnać się wspólnie z wiwatującym tłumem i ostatecznie dopiął swego.
- To był niesamowity dzień. Dziękuję wszystkim za doping i za nakłanianie mnie do pozostanie z drużyną jeszcze rok, ale nie sądzę, żebyście dopięli swego. Będę jednak bardzo tęsknił za kibicami, szatnią, treningami, ale również i meczami. To przez wiele lat znaczyło dla mnie bardzo dużo - powiedział.