Małecki show. Wisła udanie rozpoczęła zmagania w grupie spadkowej
2016-04-17 20:15:29; Aktualizacja: 8 lat temuW lipcu oba zespoły otwierały obecny sezon rozgrywkowy i pomimo, że zafundowały dość nudne i miernej jakości widowisko, to mało kto wtedy się spodziewał, że zarówno Górnik, jak i Wisła po rundzie zasadniczej trafią do grupy spadkowej.
Przekonaliśmy się już nieraz, że to właśnie te kluby, które mają za sobą wiele pięknych dni obfitujących w sukcesy, notują na naszych oczach duży zjazd lub wręcz upadają. Wieńczącym 31. kolejkę Ekstraklasy zespoły mogące poszczycić się razem 27 tytułami mistrza Polski zaczynały batalię o utrzymanie.
Nim jednak zabrzmiał pierwszy gwizdek sędziego, mieliśmy dość nietypowy problem. Nie z murawą, nie z dymem z rac ograniczającym widoczność, ale właśnie… z sędzią. Jeden z arbitrów liniowych z powodu infekcji spowodowanej alergią musiał natychmiastowo zostać przetransportowany do karetki, gdzie zrobiono mu zastrzyk. Nie było to jednak nic na tyle groźnego, by trzeba było szukać dla niego zastępstwa i po paru minutach spotkanie mogło się już rozpocząć.
Bez patyczkowania się
Często zdarza się, szczególnie w naszej lidze, że w początkowej fazie spotkania zespoły, mówiąc eufemistycznie, dają sobie czas na wstępne rozpoznanie. Czegoś takiego nie zamierzała robić „Biała Gwiazda”. Drużyna Dariusza Wdowczyka, który zresztą jak wspominał na konferencji przedmeczowej, za młodu był zapalonym fanem Włodzimierza Lubańskiego i samego Górnika Zabrze, wyszedł na boisko z zamiarem udowodnienia wszystkim, że powinni obecnie grać o zupełnie inne cele. Gospodarze praktycznie nie pozbywali się piłki, a nawet jeśli już coś takiego miało miejsce, to szybko doskakiwali do rywali i im ją odbierali.
Taka postawa wiślaków błyskawicznie przyczyniła się do zdobycia przez nich gola. W 6. minucie na samotny rajd zdecydował się Patryk Małecki. Wpadł w pole karne i pomimo bardzo ostrego kąta, pokonał Kasprzika. Warto jeszcze dodać, że z niebywałą łatwością ograł Pawła Golańskiego, który po powrocie do Polski jest niebywale wolny i ociężały. Laikowi, znającemu prawego obrońcę Górnika tylko na podstawie ostatnich tygodni, trudno byłoby wmówić, że kiedyś występował on w kadrze narodowej i w dodatku nie była to reprezentacja oldbojów Sri Lanki.
Górnik, Węgier, dwa bratanki
Po objęciu prowadzenia krakowianie przestali forsować szalone tempo, które wcześniej narzucili. Mimo to stwarzanie kolejnych sytuacji nie było dla nich kłopotliwe. Wydawało się, że raczej nie ma prawa nic złego wydarzyć się w Wiśle w tej rywalizacji, ale trochę emocji postanowił zapewnić Guzmics. W stylu Arajuuriego z piątkowego starcia Legii z Lechem za lekko zagrał futbolówkę do bramkarza, którą przejął Gergel i nie pozostało mu nic innego jak wpakować ją do pustej bramki. Słowacki zawodnik ma na swoim koncie już dziesięć trafień w obecnych rozgrywkach, ale aż dziewięć z nich zanotował jesienią.
Tuż przed zejściem do szatni po raz drugi tego wieczora błysnął Małecki. Miękko przerzucił piłkę z jednej na drugą stronę pola karnego, gdzie zupełnie niepilnowany Wolski strzelił gola na 2:1.
Po przerwie Górnicy wyraźnie przypomnieli sobie, że ostatni dzwonek już dawno dla nich wybrzmiał i by nie spaść z hukiem do 1. ligi, potrzebują punktów. I to wielu. Lepsza postawa przyjezdnych brała się również z tego, że Golańskiego zastąpił Cerimagić, który wniósł sporo ożywienia. Otwarta gra zabrzan niosła za sobą sporo wolnego miejsca na murawie i w związku z tym kibice w drugiej połowie nie mogli narzekać na małą ilość sytuacji.
Powrót króla
Spożytkować potrafiła je jednak tylko Wisła. W 79. minucie po złym wybiciu Kasprzika jakość swojego show na jeszcze wyższy poziom wzniósł Patryk Małecki. Po kolejnej tego dnia eskapadzie wyłożył piłkę jak na tacy Ondraszkowi, a ten ustalił wynik spotkania.
Niedzielnym wieczorem biało-niebiesko-czerwoni nie zaskoczyli absolutnie nikogo i ponownie muszą wracać do Zabrza na tarczy. Przed Janem Żurkiem i jego podopiecznymi pozostało jeszcze tylko sześć kolejek nadziei, że jest jeszcze szansa uratować Górnikowi Ekstraklasę i wyjść z tego bigosu, który sami sobie narobili.