Jak przegrywać, to tylko w takim stylu

2014-06-18 20:21:30; Aktualizacja: 10 lat temu
Jak przegrywać, to tylko w takim stylu Fot. Transfery.info
Marcin Żelechowski
Marcin Żelechowski Źródło: Transfery.info

Bramki, emocje i ogromny szacunek dla przegranych Australijczyków. Tak trzeba podsumować mecz, w którym większość spodziewała się strzeleckiego festiwalu Holandii, zwycięskiej, lecz dziś drużyny jedynie tak dobrej jak "Socceroos".

Zespół, który w meczu otwarcia Mistrzostw Świata rozbił zwycięzcę ostatniego turnieju - Hiszpanię, nie mógł przegrać z Australią. Holendrom nie udało się jednak żadnego zwycięstwa w trzech dotychczasowych starciach z "Socceroos". Oczekiwania wobec piłkarzy Van Gaala były jednak przeogromne i z Australią po prostu musieli wygrać. Z kolei podopieczni Postecoglou jedynie mogli sprawić niespodziankę, a jakąkolwiek zdobycz punktową w tym starciu można było traktować jako spore osiągnięcie. 
 
Pierwsze minuty spotkania nie dały kibicom żadnej okazji do zachwytu. Oba zespoły podeszły do spotkania bardzo zachowawczo, a Australia próbowała od początku dyktować tempo gry. Próżno było jednak szukać żadnych poważnych strzałów na którąś z bramek. Akcja toczyła się głównie w środkowych sektorach boiska.
 
W grze Holendrów było dużo niedokładności, a "Socceroos" konsekwentnie spełniali swoje obowiązki obronne, coraz częściej dostając się pod bramkę rywali. Doczekali się nawet rzutu rożnego, ale nie udało im się wykonać go z głową. Swoją szansę mieli "Oranje" z rzutu wolnego, jednak piłka po główce Robbena wylądowała w rękach bramkarza. Piłkarz Bayernu chwilę później wyprowadził akcję indywidualną i zmusił bramkarza Australijczyków do wyciągnięcia piłki z bramki. Jeden niepozorny kontratak pozwolił więc podopiecznym Van Gaala wyjść na prowadzenie, co musiało dać do myślenia rywalom - kolejny taki moment dekoncentracji mógł pozbawić ich szans na ugranie czegokolwiek w tym spotkaniu. 
 
 
 
Australia po stracie gola natychmiast ruszyła jednak do ataku, wskutek czego po niespełna 120 sekundach doszło do wyrównania. Piłka została świetnie dograna do będącego w polu karnym Cahilla, który huknął do bramki, nie dając bramkarzowi żadnych szans na obronę.
 
 
 
 
Od tego momentu spotkanie wyraźnie zyskało na dynamice. Oba zespoły w końcu wyszły z szatni i zaczęły przeprowadzać coraz lepsze ataki. Australijczycy mieli kilka znakomitych okazji na wyjście na prowadzenie - najpierw przestrzelił jednak Bresciano, a chwilę później piłka po strzale jego kolegi trafiła wprost w ręce bramkarza. Kluczowe w kreowaniu ich wszystkich okazji podbramkowych były dokładne dośrodkowania, które miały trafiać do najbardziej doświadczonego gracza zespołu - Tima Cahilla. 
 
Z upływem kolejnych minut posiadanie piłki "Socceroos" zwiększało się, choć nie miało to realnego przełożenia na zagrożenie bramce "Oranje". Kiedy do głosu próbowali dojść Holendrzy, Cahill popełnił niepotrzebny faul, za który ukarano go żółtą kartką. Lider Australii opuści też ostatnie spotkanie grupowe, znacznie osłabiając zespół. Mało tego, wskutek tego starcia grający w Feyenoordzie Martins Indi opuścił boisko na noszach i o dalszym udziale w mundialu może raczej zapomnieć.
 
 
Do końca pierwszej połowy rezultat spotkania się nie zmienił. Holandia nie zachwyciła, a konsekwentna i uważna Australia postawiła jej trudne warunki. Siłą ich ataków były jednak dośrodkowania, których rozpracowanie może pozwolić "Oranje" na tryumf w tym starciu.
 
 
Jeśli ktoś sądził, że po przerwie Holendrzy rzucą się do ataku i zmiotą rywali, podobnie jak w pierwszym meczu grupowym - słono się rozczarował. 
 
Podopieczni van Gaala, choć z większą inicjatywą w ofensywnie, dalej mieli problemy z konstruowaniem akcji, licząc na przechwyty i szybkie ciosy, do czego powoli już przyzwyczają. 
 
Australijczycy ani trochę nie opadali z sił, dalej szturmując obronę rywali i obnażając przy tym słabość drugiej linii "Oranje", a z kolei duet De Guzman i De Jong, choć skrajne defensywny, zupełnie nie radził sobie z destrukcją, dając dużo pracy swoim obrońcom.
 
Nic dziwnego, że Australijczycy, choć nieco z niczego, jako pierwsi wyszli na prowadzenie. Z niczego, bowiem ręka Janmaata (przyczyna rzutu karnego) zupełnie przypadkowa, chociaż po części wynikająca z braku doświadczenia. Obrońca z wieloletnim stażem na arenie międzynarodowej zapewne trzymałby ręce za plecami.
 
 
Los chciał być jednak sprawiedliwy i podobnie jak w pierwszej części spotkania, to co zabrał, chwilę później natychmiastowo oddał. Klasyczną dla "Oranje" akcję, poprzedoną przechwytem na połowie rywala i szybkim wypuszczeniu piłkarza w pole karne, wykończył bezbłędnie van Persie.
 
 
Przy remisowym wyniku wszystko wróciło do normy. Australijczycy z większą werwą i ochotą szukali swoich okazji, a Holendrzy, wręcz przeciwnie, próbowali uspokoić grę, jakby przewidując, że okazja do zadania ostatecznego ciosu nadejdzie. Strzał Depaya, choć mierzony i nieprzyjemny, a jednak do obrony, wylądował mimo wszystko w siatce, gwarantując wicemistrzom świata kolejne trzy punkty.
 
 
Wraz z ostatnim gwizdkiem sędziego można odnieść wrażenie, że tak naprawdę obie drużyny schodzą z boiska wygrane. Mimo, że Holendrzy praktycznie zapewnili sobie awans do dalszej fazy, a Australijczycy pożegnali się z mundialem, gra "Socceroos" napawała kibiców tej reprezentacji dumą. Przy okazji zmusza do zastanowienia, czy tak naprawdę Holendrzy w starciu z mocnym przeciwnikiem, przede wszystkim grającym uważnie w obronie, nie zostaną brutalnie sprowadzeni na ziemię.
 
AUTORZY: Marek Ratkiewicz i Marcin Żelechowski