Poznańska mizeria w pełnej krasie. Zagłębie w pucharach!
2016-05-11 22:59:31; Aktualizacja: 8 lat temuZadanie wykonane. Nie trzeba silić się na jakiś potok słów, środowy wieczór w Lubinie zakończył się tak, jak po prostu miało się zakończyć. Zagłębiepokonuje Lecha i przed ostatnią kolejką ma już zapewniony co najmniej brązowy medal.
Trudno polemizować z tym, że w Poznaniu futbol jest czymś więcej niż zabawą. Fanatycy „Kolejorza” z zawziętością rok, w rok marzą o tym, by to ich drużyna rozdawała karty w kraju nad Wisłą. Te rozgrywki jednak nie pozwalały im się zadowolić ani gramem satysfakcji. Po tym, jak zespół z Wielkopolski nie sprostał Legii w finale Pucharu Polski, nastąpiła porażka z Cracovią, która na dobre przesądziła to, że zawodnicy tej drużyny nie będą mieli przyjemności reprezentować naszego kraju w Lidze Europy.
Już wyjściowa jedenastka Lecha odzwierciedliła to, że ustępujący mistrz Polski nie walczy już absolutnie o nic. Znalazło się miejsce dla dwóch graczy urodzonych w 1998 roku i o ile Kamil Jóźwiak dostał już w rundzie wiosennej parę okazji na to, by zapisać się w pamięci sympatykom najwyższej klasy rozgrywkowej w Polsce, o tyle Robert Gumny ma niezwykle mały bagaż doświadczeń związanych z występami w pierwszej drużynie. Po odejściu Douglasa to właśnie młody lewy obrońca miał rywalizować o miejsce w wyjściowym składzie, jednak pomimo że w jego stronę spłynęło wiele ciepłych słów, to tuż przed końcem okienka transferowego w Poznaniu zdecydowali się jednak na wypożyczenie Volkova, które z perspektywy czasu możemy ocenić jako kompletne nieporozumienie.
Zagłębie doskonale wiedziało, o co gra i to przeświadczenie, które zdominowało głowy zawodników „Miedziowych” można było wyczuć już w drugiej minucie, gdy do siatki trafił Łukasz Janoszka. Szymon Marciniak nie mógł jednak uznać tej bramki, gdyż były zawodnik Ruchu Chorzów znajdował się na minimalnym spalonym. Goście próbowali utrzymywać się przy piłce, choć nie wynikało z nich praktycznie nic. Lech konstruujący swój atak pozycyjny jest w ostatnich tygodniach totalnie próżny i nie sposób się dziwić, że zespół Jana Urbana ma tak duże problemy ze zdobywaniem goli.
Czymś, co mogło przełamać nieskuteczność Lecha, był stały fragment gry. W 26. minucie do piłki ustawionej na 20. metrze od bramki Polacka podszedł Maciej Gajos i oddał bardzo obiecujące uderzenie, ale na przeszkodzie stanęła poprzeczka, która wyręczyła z interweniowania lubińskiego golkipera. Z każdą kolejną upływającą sekundą kultura i jakość gry w ekipie Zagłębia wkraczała na coraz wyższy poziom. Spożytkowanie tego nadeszło jednak dopiero w drugiej części spotkania.
Gospodarze strzelanie rozpoczęli od ich typowego schematu, który okazał się... bardzo nietypowy. Zdążyliśmy się przyzwyczaić do kąśliwego dośrodkowania Filipa Starzyńskiego z rzutu rożnego, ale tym razem „Figo” nie zrobił tego bezpośrednio, tylko wcześniej jeszcze rozegrał krótko piłkę ze swoim kolegom z zespołu. Centra trafiła do Macieja Dąbrowskiego, który z małej odległości dał prowadzenie beniaminkowi Ekstraklasy.
Na tym zespół Piotra Stokowca nie zamierzał poprzestać. Ponownie do głosu doszedł Dąbrowski. Stoper Zagłębia znalazł się przed polem karnym Lecha i strzałem z dystansu zdobył drugiego gola. Lubinianie byli autorytarnymi architektami wszystkiego, co się dzieje tego wieczora na boisku i na parę minut przed ostatnim gwizdkiem arbitra dopełnili dzieła efektownym kontratakiem. Todorovski subtelnie przerzucił piłkę z jednej strony szesnastki na drugą, gdzie był Woźniak, który huknął bez przyjęcia z powietrza. Swoistą puentą tego widowiska była cieszynka wychowanka Zagłębia, który skopiował gest Ronaldo i tym samym pokazał jak bezczelnie pewną siebie drużyną byli w tej rywalizacji „Miedziowi".
W Lubinie nie zaobserwowaliśmy grzmotów ani żadnych zwrotów akcji. Zobaczyliśmy za to solidną i przede wszystkim szalenie konsekwentną grę, która jest tak bardzo typowa dla Zagłębia w tegorocznych rozgrywkach. Zespół z Dolnego Śląska imponuje przez cały sezon tym, czego tak często nie było widać w szeregach „Kolejorza". Determinacji. Czystej i prawdziwej, wręcz podwórkowej woli zwycięstwa, która sprawia, że podopieczni Stokowca mają już grę w europejskich pucharach w garści.