Rafał Gikiewicz o starciu z pseudokibicami. „Zareagowałem impulsywnie. Tak nakazała mi głowa i serce”
2019-11-04 16:03:30; Aktualizacja: 5 lat temuRafał Gikiewicz opowiedział w rozmowie z TVN24 o kulisach zajścia pomiędzy nim a pseudokibicami po zakończeniu spotkania Unionu z Herthą (1:0).
Historyczne starcie obu berlińskich zespołów na poziomie Bundesligi miało bardzo dramatyczny przebieg i mogło zakończyć się wielkimi zamieszkami na trybunach.
Na szczęście na wtargnięcie chuliganów drużyny gospodarzy zareagował Rafał Gikiewicz. Polak stanął na drodze grupie zamaskowanych napastników i w zdecydowany sposób zmusił ich do powrotu za ogrodzenie umiejscowione za własną bramką.
Media w Niemczech nie mają wątpliwości, że zachowanie 32-latka zapobiegło wybuchowi olbrzymiej awantury i uchroniło jego zespół od poniesienia poważniejszych konsekwencji w związku z nienależytym zabezpieczeniem imprezy masowej.Popularne
Doświadczony zawodnik nie zabierał do tej pory głosu w całej tej sprawie, ale teraz zdradził w rozmowie z TVN24 kulisy zajścia mającego miejsce na boisku po końcowym gwizdku sędziego.
- Można powiedzieć, że jednego wieczoru zdobyłem i obroniłem Berlin. Zareagowałem impulsywnie, bo taki już jestem. Tak nakazała mi głowa i serce. Na stadionie znajdowały się dzieci, w tym moje, więc w jakiś sposób zabiegłem zamieszkom po meczu - powiedział Gikiewicz, który nie zdradził jednak dokładnych słów wypowiedziany w stronę agresywnych pseudokibiców.
- Mówiłem do nich w trzech językach, polskiego i angielskiego nie będę cytował, bo nie wypada, ale po niemiecku krzyczałem „raus” (precz). To było jedno z delikatniejszych określeń, jakie do nich skierowałem - przyznał bramkarz.
- Byłem pewien, że moi kibice nie zrobią mi krzywdy. Widziałem też, że niemieccy zawodnicy z mojego zespołu boją się zareagować bardziej zdecydowanie, dlatego ja podbiegłem i pokazałem im bramę - dodał 32-latek, którego zachowanie spotkało się z pozytywnym odbiorem w gronie komentatorów. Nie każdy jednak pochwalił jego reakcję.
- Dostałem burę od żony i znajomych, że mogło to się dla mnie źle skończyć, ale byłem przekonany, że nic mi się nie stanie. Na szacunek kibiców w Niemczech pracuje już od 6 lat. A to były pierwsze derby w historii, więc musiało się dziać, ale w pewnym momencie zrobiło się niebezpiecznie. Race były wystrzeliwane w kierunku trybun, dlatego żona oraz dzieci musiały opuścić sektor i udać się do pomieszczenia wewnątrz stadionu. Najważniejsze, że nic się nie stało i wygraliśmy. Berlin jest czerwony - zakończył Gikiewicz