Równoległa rzeczywistość: 6. kolejka wywrócona do góry nogami
2015-08-24 20:41:07; Aktualizacja: 9 lat temuFaworyci zawiedli, ostatnie sekundy wstrząsnęły Łazienkowską 3, a Ruch i Lechia w końcu odpaliły. Jedno jest pewne: jeszcze sezon temu, nikt nie przewidziałby takiego układu tabeli.
Ekstraklasa stanęła na głowie. Nie dość, że na naszych krajowych boiskach oglądamy naprawdę ładne gole, które padają po składnych akcjach, to drużyny, które jeszcze przed startem sezonu były skazywane na zupełnie neutralny byt, dobijają się do wrót czołówki. Orzeł z herbu gliwickiego Piasta wzniósł się na najwyższy pułap i nie zamierza zniżać lotu. Jeśli już decyduje się na powrót na ziemię to tylko po to, by zaspokoić głód i np. pochwycić bezbronnego, poznańskiego koziołka zadając mu jeden, pewny cios. Jeszcze większym zaskoczeniem okazała się być postawa Korony, która wbiła swoją złocisto-krwistą flagę w warszawską ziemię. Przyjrzyjmy się bliżej 6. kolejce Ekstraklasy!
ZAGRALI NA PLUS
Kto by pomyślał, że rodzima liga może wzbudzać tak wielkie emocje pośród kibiców z całej Polski. Ale jeśli komuś nie wystarczą żarliwe uczucia, to może rozpłynąć się nad naprawdę ciekawymi i zaskakującymi zdarzeniami, których nie brakowało w minionej serii rozgrywek.Popularne
Przybył Przybyła i doprowadził warszawiaków do łez
Kielecka Korona pokazała, że statystyki i historię należy odsunąć na bok, gdy tkwimy w temacie piłki nożnej. Choć Scyzory nie mają składu na miarę Ligi Mistrzów i niejednokrotnie ich ligowy byt wisi na włosku z powodu kwestii finansowych, to pokazują prawdziwe i czyste zaangażowanie boiskowe. Koroniarze udowodnili, że nie liczy się to, jak drogi masz skład, czy jaką serię meczów zaliczasz – jeśli w grę wkładasz serce, jeśli gdzieś w rogu boiska potrafisz wypluć płuca i dalej biegać, wszystko jest możliwe. Dopóki piłka w grze. Ale nie rozdrabniajmy się nad kwestiami stricte mentalnymi, które wybijają się na pierwszy plan, gdy mowa o Koronie. Warto również zwrócić uwagę na to, jak ciężkie warunki postawili kielczanie.
Od pierwszych sekund spotkania podopieczni Brosza byli nastawieni na sukces. Parli do przodu, bez respektu, bez żadnego strachu w obliczu machiny Berga, która przecież z powodzeniem radzi sobie na europejskich boiskach. To nie obchodziło kielczan. Potrzebowali niecałych 90 sekund, by wyjść na prowadzenie. Z piłką na boku boiska zabrał się Zając, ale wrzucając ją w pole karne nabił Makowskiego. Szczęśliwie dla koroniarzy, futbolówkę zgarnął Sylwestrzak, po raz kolejny dośrodkował i w tej chwili… Trytko musiał jedynie dołożyć nogę. Co ciekawe, kielczanie utrzymali wysoki poziom koncentracji do samego końca spotkania. Legia mała swoje sytuacje, ale w dużej mierze były one gaszone przez naprawdę dobrze dysponowanych gości, którzy odcinali drogę swojemu rywalowi. Byli świadomi, że gdy tylko zostawią im trochę miejsca, może być gorąco.
Sędzia Lasyk popełnił jednak fatalny błąd i podyktował rzut karny w sytuacji, gdy Nikolić mocno przyaktorzył. Pewnie wykonana jedenastka podcięła skrzydła kielczanom, którzy pozostawili więcej pola do gry legionistom.
Ostatnie sekundy meczu należały jednak do gości. To, co zrobił Przybyła, można określić esencją gry Korony, jej mottem: walka do końca, do utraty tchu ma znaczenie. Futbol okazał się być sprawiedliwy, bo młody napastnik położył na ziemi Rzeźniczaka i zabrał się z piłką w kierunku bramki Kuciaka. Ostatecznie wytrzymał ciśnienie, zachował zimną krew i zmieścił futbolówkę w siatce – nie przeszkodził mu ani ostry kąt, ani gromiący wzrok bramkarza Legii. Radości koroniarzy nie było końca o czym świadczy chociażby poniższy zrzut ekranu:
Dojrzały Piast zasłużył na pełną pulę
Choć wydawało się, że poznańska lokomotywa jest w stanie wrócić na właściwe tory po dobrym meczu z Videotonem, to podopieczni Skorży po raz kolejny rozczarowali. O marazmie Lecha powiedziano już naprawdę wiele. Warto zwrócić uwagę na postawę gliwiczan, którzy w starciu z poznaniakami byli zespołem o klasę lepszym.
Przede wszystkim, goście pokazali ogromną dojrzałość boiskową. Nie ulegli presji, nie bali się przeciwnika, z którym jeszcze nigdy nie wygrali w Poznaniu (remis wywalczyli w sezonie 2009/10) i pokazali, że ich ostatnie zwycięstwa, czy miejsce w tabeli to nie jest przypadek. Nastawienie (tak samo jak w przypadku Korony) zmienia naprawdę wiele. Tym bardziej, że motywacja Piastunek aż biła po oczach.
Kwestie mentalne zostały dopełnione przez organizację i skrupulatne, konsekwentne realizowanie założeń taktycznych. Dopóki Piast nie strzelił gola, parł do przodu, odcinał lechitom flanki będąc świadomym o ich sile, blokował środek pola, by tam nie został zawiązany atak. Ciekawie prezentowała się gra w kwadracie: gdy Lech był przy piłce, podopieczni Latala osaczali go z czterech stron tak, że w końcu musiał ulec pressingowi któregoś rywala, a wówczas w banalnie prosty sposób można było przekazać piłkę w dalsze sektory boiska (grafika poniżej).
Na pochwałę zasługuje praca całego zespołu, który prezentował się jak jeden, wielki organizm. Lech miał swoje sytuacje, ale wówczas na posterunku znajdował się Szmatuła, który w pojedynku z mistrzem Polski bronił jak uskrzydlony.
Orkiestra Fornalika
Pod koniec ubiegłego sezonu Ruch dramatycznie walczył o utrzymanie. Teraz mimo straty Grzegorza Kuświka, Filipa Starzyńskiego i Bartłomieja Babiarza podopieczni Waldemara Fornalika utrzymują się w czołówce tabeli, a w sobotę w świetnym stylu pokonali beniaminka z Niecieczy. Były selekcjoner reprezentacji Polski pokazał, że co jak co, ale na prowadzeniu klubu się zna, a w tym sezonie dodatkowo udowodnił wyjątkowe oko do młodych talentów. Patryk Lipski z każdym meczem wyrasta na gwiazdę i lidera chorzowskiej maszyny, czego potwierdzeniem była piękna bramka z dystansu w sobotnim meczu.
Zwycięski remis w Krakowie
Jeśli w sobotni wieczór znalazł się ktoś, kto zamiast spotkania w Krakowie przerzucił się na mecz Atlético Madryt, to niech żałuje. Cały mecz, a szczególnie pierwsza połowa, przypominał pojedynki rodem z La Liga. Piłka rozgrywana na jeden kontakt, dynamiczne akcje i kapitalne bramki, po których żałowaliśmy odgłosu gwizdka kończącego pierwsze trzy kwadranse.
Chociaż w drugiej połowie tempo siadło i rzadziej oglądaliśmy takie wymiany piłek, to remis z pewnością usatysfakcjonował obie drużyny. Piłkarze Michała Probierza wywieźli z trudnego terenu przy ulicy Kałuży jeden punkt, a Pasy po wyjazdowym zwycięstwie w Kielcach ponownie zapunktowali w Krakowie.
ZAGRALI NA MINUS
Czymże byłaby nasza Ekstraklasa bez zaskakujących zwrotów akcji? Te wybuchy, te pościgi, te… wielkie rozczarowania. Wielkie, bo jednak faworyci grający w europejskich pucharach nie są w najwyższej formie, a niektóre drużyny wciąż nie mogą odpalić
Stały bywalec rubryki: ślimacze tempo poznańskiej lokomotywy
Tak sobie myślę, że skoro ciężko jest wyłonić jedno, najgłębsze źródło problemów Lecha, to może winę trzeba zwalić na brak węgla, który ma napędzać lokomotywę? W Poznaniu kuleje wszystko począwszy od nastawienia, którego po prostu brakuje, przez każdą linię formacji. Zacznijmy więc od początku.
Kolejorz w początkowej fazie spotkania z gliwickim Piastem zachowywał pozory, że jednak zależy mu na zwycięstwie. Pozory, bo na kilku zrywach i kilkuminutowym wysokim podejściu się skończyło. Lech miał swoje sytuacje, w których kluczową rolę odegrał Hamalainen, ale dwie sytuacje bramkowe na całe spotkanie to zdecydowanie za mało. Przepraszam, jeszcze warto tutaj wspomnieć, że Pawłowski nieco rozruszał towarzystwo, ale jego zaburzony celownik popsuł cały misterny plan.
Ogromnym problemem Lecha zdaje się również być rozstawienie na boisku. Podopieczni Skorży dopuścili do sytuacji, gdy rywal zmusił ich do bezsensownego biegania bez piłki. Poruszali się za wolno, zbyt czytelnie i przede wszystkim za mało ofensywnie. Zdecydowanie kulał środek pola – Trałka nie jest w stanie znaleźć się w każdym sektorze boiska w tym samym czasie, a Tetteh jest głównym odpowiedzialnym za stratę bramki – a skoro tam pojawiały się problemy, to nie było szans na zawiązanie ataku. Inna sprawa, że gdy tylko piłka jakimś cudem docierała na skrzydło, do Ceesaya, to rozkładał ręce i wycofywał futbolówkę w stronę linii obrony. Jakimś cudem, bo jednak Piastunki dobrze czytały grę Lecha.
Ostatnim wagonem poznańskiego pociągu jest odrywający się atak. Thomalla porusza się jak we mgle, nie jest w stanie skutecznie wywalczyć sobie pozycji, a gdy futbolówka już spadnie mu pod nogi… marnuje sytuacje. Przed trenerem Skorżą ciężkie dni!
Pazdanie, wróć!
Wicemistrz Polski również napotkał ogromne problemy ze zdawałoby się wygodnym rywalem (bądź co bądź ani Korona nie wygrywa w Warszawie, ani tym bardziej Piast w Poznaniu!). Zachowywał się tak, jakby był w jakimś totalnym amoku, gdy na murawę wparowali złocisto-krwiści. Dopóki sędzia nie wskazał na wapno, podopieczni Berga nie mieli pomysłu na zawiązanie ataku, poruszali się wolno, a wszelkie ich próby przeprowadzenia akcji ofensywnej były duszone w zarodku.
Warszawskiej Legii zdecydowanie brakowało w składzie Pazdana, któremu wojskowe barwy zdecydowanie służą i trzyma tę całą defensywę w ryzach. Gdy tylko jego zabraknie… dzieje się coś na kształt błędnego koła, w które uwikłani są podopieczni Berga. Nie wiedzą, jak się poruszać, w którą stronę zmierzać i jak skoncentrować się na kryciu. Nieco lepiej to wszystko wyglądało po doprowadzeniu do remisu, gdy Legia wypychała swojego rywala silnie go naciskając w każdym sektorze boiska, ale to wciąż nie była drużyna, która ma tak wielkie aspiracje.
Sentymentalna podróż Babiarza
Bartłomiej Babiarz był jednym z wyróżniających się zawodników chorzowskiego Ruchu w poprzednim sezonie. Po dobrych występach od lipca reprezentuje już barwy beniaminka z Niecieczy, gdzie miał być przywódcą w środkowej strefie boiska. Jednak od początku sezonu Babiarz zawodzi i często nie jest w stanie dograć dłużej niż godzina meczu, a Termalica nie ma w nim takiego oparcia jak chociażby Ruch rok temu. Po ostatnich dwóch zwycięstwach z rzędu spodziewaliśmy się, że beniaminek postawi większe wymagania chorzowianom, ale zarówno Babiarz jak i Słonie nie mieli szans przeciwko rozpędzonym piłkarzom Waldemara Fornalika.
NAJWIĘKSZY WYGRANY KOLEJKI
Gdańska Lechia w starciu z osłabioną Łęczną nie zachwyciła, ale odniosła pierwsze zwycięstwo w tym sezonie. Kluczową rolę w tym spotkaniu odegrał Lukas Haraslin, do którego trener Brzęczek miał ogromnego nosa.
Kto by pomyślał, że 19-letni napastnik, który nie tak dawno został zakontraktowany przez biało-zielonych, tak dobrze wpasuje się w drużynę i weźmie na swoje barki brzemię odpowiedzialności za strzelanie goli. No dobra, wziąć to każdy potrafi, ale jeszcze je udźwignąć?! To się udało młodemu snajperowi – w ostatnim meczu zaliczył dwa trafienia i walnie przyczynił się do zwycięstwa. Jeśli utrzyma taką formę, to może się okazać, że szkoleniowiec znalazł lek na całą pustkę, która zdobi atak gdańszczan!
NAJWIĘKSZY PRZEGRANY KOLEJKI
W zeszłym tygodniu było o poważnej kontuzji Pilipczuka, dziś chciałam zwrócić uwagę na Szeligę, od którego również odwróciło się szczęście.
Bartosz Szeliga upadł bardzo niefortunnie po tym, jak wyskoczył do główki, chcąc zmieścić w siatce piłkę dośrodkowaną przez Mraza. Początkowo zajmowali się nim sanitariusze, ale szybko zawrócili do karetki. Jeszcze w czasie meczu pokazano, iż pomocnikowi Piasta usztywniono rękę. Wszystko wskazuje na to, że młody zawodnik ma zerwany więzozrost barkowo-obojczykowy i w tym roku już nie zagra. To wielka strata dla Latala i całej drużyny, bowiem Szeliga prezentuje się w tym sezonie naprawdę dobrze. Gdy udało mu się pochwycić formę… spotyka go taka kontuzja.
KONTROWERSJA KOLEJKI
W starciu pomiędzy Legią a Koroną, to goście byli stroną przeważającą aż do momentu, gdy… no właśnie, Nikolić mocno przyaktorzył i sędzia wskazał na wapno.
Karnego być nie powinno, zabrakło kontaktu pomiędzy Małkowskim a napastnikiem Wojskowych, ale sędzia widział to wszystko inaczej. Nikolić symulował, szukał tego karnego, chciał się położyć. Na szczęście sprawiedliwości stało się zadość i koroniarze ostatecznie zwyciężyli to spotkanie.
BABOL KOLEJKI
Jakub Rzeźniczak długo będzie starał się zapomnieć spotkanie z Koroną. Nie dość, że jego drużyna przegrała, to jeszcze w dużej mierze z jego winy. Fakt, że legioniści mogli wcześniej ułożyć sobie to spotkanie, strzelić gola, lepiej się ustawiać w defensywie, ale to właśnie obrońca Legii dał się ograć Przybyle, umożliwiając mu dostęp do bramki.
Napastnik Korony poszedł do końca, mocno nacisnął Rzeźniczaka i położył na ziemi doświadczonego reprezentanta Polski nie tracąc przy tym piłki.
JEDENASTKA SZÓSTEJ KOLEJKI WEDŁUG TRANSFERY.INFO
Szmatuła (Piast) - Pietrowski (Piast), Polczak (Cracovia), Malarczyk (Korona) - Vacek (Piast), Vassiljev (Jagiellonia), Budziński (Cracovia), Gergel (Górnik Zabrze), Lipski (Ruch) - Visnakovs (Ruch), Haraslin (Lechia)
Aleksandra Sieczka, Marcin Łopienski