Folklor telewizyjnego Deadline Day. Krótka historia wariactwa

2022-08-31 20:09:49; Aktualizacja: 2 lata temu
Folklor telewizyjnego Deadline Day. Krótka historia wariactwa Fot. Sky Sports
Redakcja
Redakcja Źródło: Transfery.info

Telewizje od transferowego Deadline Day wiedziały, jak robić show zanim powstały media społecznościowe i inscenizowane scenki pod kliki.

Sky Sports dwudziesty sezon z rzędu bawi się w tę grę. Ma reporterów w każdym klubie, a niektóre ich relacje są legendą.

Z każdym rokiem jest coraz ciekawiej. Nie było lepszych czasów, żeby wejść do transferowego młyna i kręcić się przez dobę. Nowe zabawki, jak Twitch i dziennikarze pokroju Gerarda Romero, wynieśli na wyższy poziom to, jak dziś śledzi się zmiany barw przez piłkarzy. Ludzie na lotniskach już nie tylko mają telefony do zdjęć albo do nagrywania filmów.

Oni ten film mogą od razu relacjonować na żywo, stając się jednoosobową telewizją. Gdy Romero śledzi loty piłkarzy, by zaraz wysłać tam swoich „amigos”, oglądamy to, jak kino akcji. To jeszcze raz pokazuje, że transfery są dziś oddzielną dyscypliną sportu.

W czwartek 1 września może sobie lecieć kilka meczów w topowych ligach, a na końcu i tak największą uwagę ściągnie to, kogo kupi Chelsea albo gdzie wyląduje Cristiano Ronaldo.

Gianluca Di Marzio, jeden z najlepszych newsmanów świata, często powtarza, że transfery są, jak narkotyk. Gonisz za nową informacją, bo chcesz się odurzyć. Wyrzut endorfin do głowy trwa kilka minut, ale i tak warto, bo obok odurzasz też kibiców. Piłka kocha bujać emocjami, ale dopiero rozwój okna transferowego i to, jak przedstawia się je medialnie, rozkołysał tę łajbę na dobre. Trudno znaleźć internetowego kibica, który nie zna zwrotu „Here We Go”. Rośnie cała fala newsmanów, a gra jest tak twarda, że wielu z nich - jak choćby osławiony Fabrizio Romano - przywłaszcza sobie pracę innych, o czym niedawno głośno mówił jeden z holenderskich dziennikarzy na przykładzie Ajaksu Amsterdam. Wyścig o lajki i atencję trwa w najlepsze, ale i tak niedoścignionym wzorem nadal pozostaje telewizja Sky i to jaki show robi ostatniego dnia okna transferowego.

ZIMNY ŁOKIEĆ

We Włoszech to jest religia. Kluby ostatniego dnia lata spotykają się w hotelach, by negocjować, a obok zapraszają kamery, by ten show podsycać. Federico Pastorello, były agent Romelu Lukaku został kiedyś nagrany, jak minutę po zamknięciu dnia przerzuca dokumenty Diego Milito przez ściankę pokoju z rejestracją graczy. Zrobił to ta,k jakby grał w koszykówkę, ale ryzyko opłaciło się, bo Milito ostatecznie trafił do Genoi, a wkrótce też podpisał umowę z Interem i wygrał Ligę Mistrzów. Czasem drobna fantazja zmienia bieg historii - na tym właśnie polega magia Deadline Day.

Sky Sports tworzy ten cyrk od dwudziestu lat: zarówno we Włoszech, jak i w Anglii. Zaczynali od sezonu 2002/2003, gdy FIFA dogadała się z Komisją Europejską w sprawie konkretnych terminów robienia transferów. Data 31 sierpnia w tym momencie stała się drugim Bożym Narodzeniem dla fanów piłki.

Sky od początku wyprzedził czasy: posadził na krześle Jima White’a w żółtym krawacie, odpalił tykający zegar i zrobił mozaikę łączeń z reporterami stojącymi na parkingach każdego klubu Premier League.

W ten sposób powstał jeden z najbardziej absurdalnych wywiadów w historii, czyli Harry Redknapp, trener Tottenhamu uchylający szybę w samochodzie i opowiadający o tym, że tego nie będzie żadnych transferów. Kilka godzin później Tottenham podpisał umowę z Rafaelem van der Vaartem.


Redknapp tłumaczył się potem, że nic nie wskazywało, że do tego dojdzie. Po prostu klub w ostatnich godzinach dostał propozycję transferu Holendra w promocyjnej cenie. To też pokazuje w jakiej desperacji działają podczas Deadline Day poszczególne kluby i agenci. Wszystko dzieje się szybko i na ogromnych emocjach, a potem słyszymy o historiach, jak ta z Peterem Odemwingie’em, odbijającym się od wjazdu na stadion Queens Park Rangers. Ten obrazek, oczywiście nagrany przez Sky jest esencją folkloru ostatniego dnia sierpnia (w tym roku w Anglii okno zamyka się 1 września).

Nigeryjczyk był przekonany, że opuszcza West Bromwich, więc pożegnał się z kolegami z drużyny. Następnie wsiadł w samochód i pod bramą stadionu udzielił wywiadu, że zaczyna w Londynie nowe życie. Wkrótce okazało się, że może już wracać, bo oba kluby nie dogadały się w sprawie transferu. Odemwingie na zawsze stał się transferowym pośmiewiskiem. Nie dość, że nie trafił do QPR, to jeszcze zupełnie obniżył loty, wędrując w karierze już tylko niżej.

DMUCHANA LALKA

Właśnie na tego typu absurdach budował swoją legendę Sky Sports. Każdego roku pewne jest to, że jakiś transfer spektakularnie się wysypie, jak ten z Davidem De Geą wybierającym się do Madrytu, ale spóźnionym o kilka minut ze względu na niedziałający faks. Każdego roku mamy też jakiegoś szalonego reportera i sceny grozy dziejące się za jego plecami. Kibice zwłaszcza w dzisiejszych czasach virali dobrze wiedzą, za jakie sznurki pociągać. Bywały już filmiki, jak za plecami reportera pojawia się dmuchana lalka albo fioletowe dildo w uchu aplikowane przez kibiców Evertonu. Naturalnie zdarzają się też wypustki, jak ta, gdy komik Simon Brodkin udawał nowego piłkarza QPR, Jacoba Benta.

Legendą jest też niedoszły transfer Ryana Babela. Telewizje w 2010 roku relacjonowały, jak odlatuje helikopterem z Liverpoolu, lecąc w stronę Londynu. Wówczas dużo mówiło się o tym, że może trafić od Tottenhamu lub West Hamu. Zaraz po godzinie 18.00 helikopter, zwany potem „Babelkopterem”, z powrotem wylądował na Merseyside i na tym skończyła się wielka transferowa saga Holendra.

Sky Sports latami atakowany był fake newsami - choćby fotką Kaki, którego w trakcie ostatniego okna ktoś widział w londyńskim metrze. Ten specyficzny dzień idealnie wpisuje się w ludzką naturę snucia historii, roztaczania wizji tak, by w pewnym momencie rozmyć granicę między prawdą a fikcją. Opowieść o latającym Babelu nad Anglia do dziś ma kilka różnych wersji.

ŻÓŁTY KRAWAT

Niektórzy trenerzy mówią wprost: ten tani show psuje piłkę. Steve Coppell, gdy pracował w Reading mówił, że transfery powinny być dokonywane w trakcie całego roku, bez tej całej paniki i plotek. Arsene Wenger dodawał, że złym pomysłem jest okno w styczniu, ponieważ wtedy bogatsze kluby w środku rywalizacji podbierają wyróżniających się graczy drużynom z mniejszym budżetem. Czasem jednak sam korzystał z tych dobrodziejstw, gdy zimą z powodu kontuzji w składzie musiał na szybko ściągnąć pomocnika. Wybór Kima Kallstroema to też jest jedna z okienkowych anegdotek, bo Szwed chwilę przed zamknięciem terminów doznał urazu podczas gry w siatkonogę w Zjednoczonych Emiratach Arabskich.

Lekarze zakwestionowali transfer, ale Wenger podjął ryzyko i gracz Spartaka Moskwa trafił do Londynu. Zagrał tam na wypożyczeniu tylko cztery mecze. Wielu fanów nawet nie odnotowało, że kiedykolwiek grał w Anglii.

Za chwilę też będzie wysyp jakichś kwiatków. Sky po raz 20. pokaże Deadline Day w letnim wydaniu. Już bez White’a, bo ten rok temu zrezygnował z pracy w brytyjskiej korporacji. Jego słynny krawat został zlicytowany, a następnie trafił do National Football Museum w Manchesterze. Szkocki prezenter w wielu wywiadach powtarzał, że wszystko wygląda dziś inaczej, bo każdy ma social media i każdy jest reporterem. Twitch dał platformę do podbijania emocji, ale też sprawił, że więcej jest w tym wszystkim szumu i fake newsów.

Sky Sports szczyci się tym, że swoją markę i program budował od dwóch dekad. Ma nagrania z Odemwingie’em, Redknappem i tysiące fanów za plecami reporterów, gotowych na największy folklor.

PAWEŁ GRABOWSKI
VIAPLAY, NEWONCE

Więcej na ten temat: transfer deadline day Transfery