Najtragiczniejszy dzień w historii Manchesteru United

2015-02-06 17:52:46; Aktualizacja: 9 lat temu
Najtragiczniejszy dzień w historii Manchesteru United Fot. Transfery.info
Marcin Żelechowski
Marcin Żelechowski Źródło: Red Zone

- Czy to nie przerażające? - usłyszał mężczyzna stojący na przystanku od przechodzącej obok kobiety.

Słowa te i tak nie są w stanie wyrazić tego, co wydarzyło się 6 lutego na monachijskim lotnisku. Wspomniany mężczyzna to Bryan Hughes, długoletni kibic Manchesteru United. Jeszcze po powrocie do domu długo nie wierzył w to, co słyszał. Wśród ludzi zapanowało poruszenie, nikt nie mógł potwierdzić krążących doniesień. Jednak gdy nadano pierwsze oficjalne komunikaty, a w obieg weszły nowe wydania gazet, wszystko stało się jasne. "Busby Babes killed in plane tragedy" - informował "London Herald". Koszmarne plotki okazały się prawdą. Śmierć w tragicznych okolicznościach poniosło ośmiu piłkarzy Czerwonych Diabłów, a także dziennikarze, członkowie sztabu szkoleniowego i osoby z zarządu klubu.

Najtragiczniejszy dzień w historii Manchesteru United nie rozpoczął się wcale źle. Piłkarze i sztab wracali do domu po zakwalifikowaniu się do półfinału Pucharu Europy. Monachium było tylko przystankiem na trasie Belgrad-Manchester. Samolot miał uzupełnić paliwo. Na pokładzie panowała luźna atmosfera. Niektórzy spali po trudnym spotkaniu, inni dla zabicia czasu grali w karty, czytali książki czy po prostu dyskutowali o piłce.

Niepokój i nerwowe spojrzenia pojawiły się po pierwszej próbie startu. Piloci James Thain i Kenneth Rayment zauważyli, że jeden z silników jest niesprawny, i zawrócili na początek pasa. "Dziwny hałas nasilał się, samolot przyśpieszał, aż nagle poczułem ostry ból w dłoni, gdy Ken zamknął przepustnice i krzyknął, aby przerwać start", wspomina Thain. Osobą, która już wtedy pomyślała, iż może to być jej ostatni lot w życiu, był Duncan Edwards. Młody Anglik postanowił wysłać rodzinie telegram o problemach na lotnisku. Tamtego dnia warunki pogodowe były bardzo ciężkie. Padający śnieg utrudniał wystartowanie z Monachium do Manchesteru.

Piloci wierzyli jednak, że problemy z samolotem okażą się przejściowe i za moment szczęśliwie poderwą się do lotu. "Wróciliśmy na swoje miejsca, jednak nie mieliśmy już głowy do gry w karty. Włożyłem ręce do kieszeni i czekałem na start" - mówił po latach Bill Foulkes. David Pegg i Frank Swift przenieśli się na tylną część samolotu, sądząc, iż tam jest bezpieczniej. Podenerwowanie pasażerów wzrosło, gdy nie powiodła się druga próba startu. Mimo to spróbowano po raz trzeci, tym razem delikatniej zwalniając przepustnice, aby uniknąć skoku ciśnienia w silnikach. W pierwszej fazie sposób ten okazał się skuteczny, jednak po chwili maszyna odmówiła posłuszeństwa. Nie można było poderwać samolotu do góry ani go zatrzymać. Możliwość była tylko jedna...

"Jezu Chryste, to się nie uda!" - krzyknął jeden z pilotów. Maszyna wypadła z pasa, ścięła barierkę i uderzyła w stojący nieopodal dom i kilka drzew. "Wydostałem się z płonącego wraku tak szybko, jak tylko to było możliwe. Biegłem ile sił w nogach, ale po chwili odwróciłem się i uznałem, że samolot jednak nie wybuchnie. Wróciłem tam. Wraz z Harrym Greggiem staraliśmy się pomóc" - wspominał Foulkes. Na miejscu pojawiły się służby ratunkowe, które przetransportowały bohaterskich piłkarzy do placówki medycznej. W namiocie tlenowym dwaj zawodnicy znaleźli Matta Busby'ego, poważnie rannego Duncana Edwardsa i paru innych kolegów. Jeszcze wtedy nie zdawali sobie sprawy z powagi sytuacji. Jeden z dziennikarzy zapytał nawet Foulkesa i Gregga, czy nie mają ochoty pójść gdzieś na piwo. Bolesna prawda dotarła do nich dopiero, gdy pielęgniarka zapytana o miejsce pobytu całej reszty odparła: "Reszty? Nie ma reszty. Wszyscy są tutaj". Wówczas uświadomili sobie, co tak naprawdę się wydarzyło.

Ci, którym nie można już było pomóc, to: Roger Byrne, Geoff Bent, Mark Jones, David Pegg, Liam Whelan, Eddie Colman i Tommy Taylor. Piętnaście dni po tragedii do grona tych wspaniałych ludzi dołączył Duncan Edwards. Wraz z nimi odeszło ośmiu dziennikarzy sportowych podróżujących razem z drużyną: Alf Clarke, Donny Davies, George Follows, Tom Jackson, Archie Ledbrooke, Henry Rose, Eric Thompson i Frank Swift. Śmierć poniósł też steward Tom Cable, agent biura podróży Ben Miklos oraz Willie Satinoff, kibic, a prywatnie przyjaciel Matta Busby'ego. Trenerzy Bert Whalley i Tim Curry, a także Walter Crickmer, sekretarz i były menedżer klubu. Trzy tygodnie później dołączył do nich dzielnie walczący o życie kapitan, Kenneth "Ken" Raymen.

Przyszłość Manchesteru United stanęła pod znakiem zapytania. W katastrofie życie stracili nie tylko fantastyczni piłkarze, ale przede wszystkim cudowni ludzie. Tragedia dotknęła klub i rodziny zmarłych. "To było straszne dla wszystkich – dla rodzin, dla graczy, dla kibiców. Nie mogliśmy w to uwierzyć. Gdy człowiek słyszy o takich rzeczach, nie sądzi, że to może się przydarzyć właśnie jemu" - wspominał Bobby Charlton. Matt Busby stworzył kapitalny zespół, a teraz wszystko musiał budować zupełnie od nowa. Zdobycie mistrzostwa Anglii czy sukces na arenie międzynarodowej wydawały się niczym w porównaniu z wyzwaniem, które dopiero czekało Czerwone Diabły. Tym zadaniem było znalezienie godnych następców, odbudowanie morale i formy zespołu oraz zaszczepienie w piłkarzach pewności siebie. Zadanie niezwykle trudne, lecz najlepszym sposobem uczczenia pamięci zmarłych było kontynuowanie tego, co było dla nich całym życiem.

"Manchester miał wygrać Puchar Europy. To była nasza misja". Harry Gregg, Bill Foulkes i Bobby Charlton pokonali traumę spowodowaną strasznym przeżyciem i szybko powrócili na boisko. Skład wzmocnili George Best, Denis Law i Pat Crerand. Rzadko już określało się drużynę United mianem "Busby Babes", jednak najważniejszy był powrót na szczyty, co wymagało transferów i zredukowania liczby młodych graczy w składzie. Słowa Matta Busby'ego stały się prorocze. Pięć lat – tyle jego zdaniem miało minąć, nim zawodnicy United wzniosą kolejne trofeum w górę. Po tym czasie kibice mogli cieszyć się z wywalczenia Pucharu Anglii. Po kolejnych pięciu latach, w dziesiątą rocznicę tragedii w Monachium, Manchester United sięgnął po Puchar Europy, najbardziej prestiżowe europejskie trofeum! "Wygranie tych rozgrywek było hołdem dla tych, którzy zginęli. To oni przyczynili się do tego, że mogliśmy o nie walczyć". Słowa te do serca wzięli sobie również kolejni piłkarze dokładnie pięćdziesiąt lat po tragedii, kiedy to w 2008 roku wywalczyli puchar Ligi Mistrzów. Historia zespołu z Old Trafford to nie tylko mnóstwo piłkarskich sukcesów, ale także wielokrotne podnoszenie się w ciężkich chwilach. Zarówno wzloty jak i upadki stanowią ważną część przeszłości. Znając ją, możemy z czystym sumieniem stwierdzić, że Manchester United to wyjątkowy i fantastyczny klub.

Artykuł pochodzi z lutowego numeru magazynu Red Zone. Czasopismo jest do kupienia w salonach sieci Empik na terenie całego kraju oraz w naszym sklepie internetowym: http://sklep.transfery.info/glowna/99-red-zone-luty.html

Więcej o magazynie: