Skromne otwarcie, siedem bramek i holendersko-portugalskie pogaduchy - Wrocław Polish Masters, dzień 1.

2012-07-21 23:11:13; Aktualizacja: 12 lat temu
Skromne otwarcie, siedem bramek i holendersko-portugalskie pogaduchy - Wrocław Polish Masters, dzień 1. Fot. Transfery.info
Szymon Podstufka
Szymon Podstufka Źródło: Transfery.info

Pierwszy dzień Wrocław Polish Masters już za nami. Czas więc na relację, jak to wszystko wyglądało dziś od wewnątrz.

Teoretycznie po Euro, organizacja "małego towarzykiego turnieju" nie powinna być dla Stadionu Miejskiego problemem. I trzeba Wrocławiowi przyznać, że pod względem komunikacji miejskiej było dobrze. Gdyby specjalne tramwaje "turniejowe" jeździły częściej, możnaby się pokusić nawet o ocenę bardzo dobrą.

I choć nie wszystkim o końca pasuje zapach kibica w zatłoczonym tramwaju, ma on swoją specyficzną naturę. Pozwalającą się utwierdzić w przekonaniu, że jedziemy na mecz. I że wcale nie jest tak źle - bo po spotkaniu (a w tym wypadku spotkaniach) będzie jeszcze bardziej "aromatycznie".
 
*** 
 
Schody zaczęły się pod stadioniem, gdzie nawet wyposażeni w ładnie się prezentujące mapy stewardzi nie wiedzieli, gdzie znajduje się punkt wydawania akredytacji. Jakież było zdziwienie przemiłej - choć nie do końca zorientowanej w sytuacji - pani steward, gdy to kolega z innej redakcji bezbłędnie wskazał, gdzie kontener dla prasy się znajduje.
 
***
 
Niesmaku szybko pozbyć się można było jednak zaraz po wejściu do pawilonu dla mediów. Choć pewne niedociągnięcia były, o czym za chwilę, to jednak organizatorom jednego nie można zarzucić - że zamówione przez nich posiłki nie były smaczne. A ich zapach czuć było od samego wejścia.
 
***
 
Po wejściu na trybunę natomiast w oczy rzucił się bardzo przez nas wszystkich nielubiany symbol w prawym dolnym rogu pulpitu laptopów:
 
 
I pomimo usilnych prób w serwerowni, niestety przy naszym i kilku innych stanowiskach Internet się nie odnalazł. Podobno ginął gdzieś w drodze, a informatycy wyznaczeni do obsługi dzisiejszego dnia nie potrafili go odnaleźć. 
 
***
 
Bez dostępu do Internetu obejrzeliśmy więc ceremonię otwarcia...
 
 
No dobra, nazwać logo turnieju umieszczone na środkowym kole i ośmiu gości z flagami na szczułach ceremonią otwarcia to gruba przesada. Jeżeli z takim "rozmachem" przygotowano otwarcie, to nie do końca jesteśmy pewni, czy damy radę znieść emocje związane z ceremonią zamknięcia.
 
***
 
Wszyscy więc jak jeden mąż liczyliśmy na dużo więcej ze strony głównych aktorów sobotniego widowiska. Pikarzy.
 
 
Pierwszy mecz może trochę zawiódł, choć na pewno był bardzo wyrównany. Po Athletiku było widać brak Llorente i Javiego Martineza, po PSV - że jeszcze brakuje tego rytmu meczowego, który przyjdzie, gdy zacznie się liga. Doskonale było to widać, gdy piłkarze z Holandii wyszli dwa na jeden na początku meczu i bez cienia szybkości poszli na bramkę Iraizoza, ułatwiając mu interwencję. O kilka razy szybciej, niż zrobił to Mario Balotelli w meczu grupowym Euro z Hiszpanią, ale nadal zbyt wolno jak na drużynę tej klasy.
 
Gol Wijnalduma na dobrą sprawę zabrał nam przede wszystkim przywilej obejrzenia choćby konkursu jedenastek, który niewątpliwie byłby najbardziej emocjonującym elementem pierwszej gry na tym towarzyskim pucharze, o którym jeden z organizatorów, Tomasz Rachwał powiedział nawet, że "to nowa jakość, impreza klubowa, jakiej jeszcze u nas nie było".
 
***
 
 Pomiędzy meczami dziennikarze przeżyli spory zawód. Pierwszy - gdy w mixed zonie udało się nielicznym zamienić kilka słów jedynie z Timem Matavzem i Jermainem Lensem. Drugi zaś - na konferencji prasowej. Może i piłkarze PSV mieli coś ciekawego do powiedzenia, tłumaczenia jednak się nie doczekaliśmy i zamiast ciekawego spotkania była rozmówka holenderskich dziennikarzy z Dickiem Advocaatem i Markiem van Bommelem.
 
***
 
Radość piłkarzy Śląska po golu na 2:2
 
Znacznie ciekawszy był drugi mecz. Niesamowite zwroty akcji, które zapewnili nam piłkarze Benfiki były warte przyjścia na Stadion Miejski. Gołym okiem było jednak widać, że o ile Śląsk wyrównał i mogło się wydawać, że drzwi do finału są znów otwarte, o tyle Benfica miała całe spotkanie pod kontrolą. Kto widział mecz, musiał też widzieć, że Portugalczycy kilkanaście razy rozerwali sklejoną naprędce defensywę mistrza Polski na różne sposoby. I tylko własnej nieskuteczności, a także potwornej niefrasobliwości obrony i - przede wszystkim - bramkarza w tych dwóch momentach "zawdzięczają" tak niską wygraną. 
 
***
 
Na uwagę zasługuje też oprawa, jaką przygotowali kibice Śląska. Oprawa, której w telewizji niestety nie pokazano (a raczej pokazano jej fragment i to zupełnie przypadkiem - przy wybiciu piłki od bramki przez Mariana Kelemena). Gigantyczna sektorówka przykryła trybunę za bramką i stała się obietnicą kolejnych kibicowskich arcydzieł na wrocławskim stadionie. Niesety jednak o futbolowych zapaleńcach dobrze mówić nie można, bo okaże się, że są czymś więcej niż bandą kiboli, dlatego też oglądając transmisję ze spotkania, nie mamy raczej szans na taki obrazek:
 
 
***
 
Również i konferencja pomeczowa była znacznie ciekawsza. Choć pierwsza jej część - z udziałem Jorge Jesusa i Oli Johna była tłumaczona tylko przez moment, po czym stało się to, co z konferencją PSV. Tłumacz ponadto przetłumaczył przydomek Przemysława Kaźmierczaka (w kontekście tego, których zawodników Śląska szkoleniowiec "Orłów" pamięta) jako... Castro (w Portugalii Kaźmierczak był nazywany po prostu "Kaz").
 
Orest Lenczyk zapewnił zaś, że jutro na murawę wybiegnie zupełnie inny skład niż dzisiaj, choć zabronił go nazywać drugim.
 
- To wszystko są zawodnicy, którzy jeszcze nie raz wybiegną w tym sezonie w podstawowym składzie - przekonywał szkoleniowiec Śląska.
 
Przyznał też, że choć na początku bardzo sceptycznie odnosił się do idei turnieju pomiędzy spotkaniami eliminacji Ligi Mistrzów, to teraz ma wielki szacunek do tych, którzy zajęli się dopięciem wszystkiego na ostatni guzik, a także do rywali, że zaangażowali w niego swoich najlepszych piłkarzy.
 
***
 
Ogólnie rzecz biorąc nie jest źle, choć widać, że organizatorom brakło trochę fantazji i dopilnowania szczegółów, które rzuciły się w oczy przez ich nagromadzenie. Ale trzeba powiedzeć, że Wrocław dopiero się uczy. I to zarówno ten piłkarski, dowodzony przez Oresta Lenczyka, jak i ten organizacyjny, z prezydentem Dutkiewiczem na czele. Z takim stadionem, takimi kibicami i takim zapałem, jaki do planowania kolejnych imprez na Stadionie Miejskim panuje tutaj, zapewne już niedługo każda impreza będzie stała na najwyższym światowym poziomie. 
 
Wrocław ma zresztą jeszcze jeden dzień na naukę. Bo już jutro zapadną wszelkie rozstrzygnięcia w Wrocław Polish Masters. Na nie na pewno czekamy z jeszcze większą niecierpliwością niż na połączenie z Internetem dzisiaj.