Trudne początki Romeo Jozaka. Legia uczy jak wpaść w kłopoty na własne życzenie

2017-10-03 19:00:25; Aktualizacja: 7 lat temu
Trudne początki Romeo Jozaka. Legia uczy jak wpaść w kłopoty na własne życzenie Fot. Transfery.info
Redakcja
Redakcja Źródło: Transfery.info

Romeo (Jozak) czuje się zdradzony. Julia (Legia), jak pisał Krzysztof Stanowski, nie ma sobie nic do zarzucenia.

Burzliwie zaczyna się romans chorwackiego szkoleniowca oraz warszawskiego klubu. Nie wiadomo tylko, czy wyjdzie z tego prawdziwy dramat, czy jednak „Trudne sprawy”.

– Po dzisiejszym meczu trudno nazwać mi się trenerem. Trener to osoba robiąca cokolwiek z drużyną. Nie jestem człowiekiem, który się poddaje i tym razem również tego nie zrobię. Musimy przeanalizować na jakim poziomie chcemy grać. – komentował Jozak na gorąco w rozmowie z Żelisławem Żyżyńskim. Podkreślił tym samym w jak groteskowej sytuacji znalazła się Legia.

Ustalmy fakty – Chorwat trenerem rzeczywiście nie jest, tylko zajmuje jego stanowisko. Nie należy mu odbierać zasług w działalności w innych dziedzinach futbolu, wszak CV ma bardzo dobre. Przez lata kierował jedną z najlepszych akademii na świecie, czyli Dinama Zagrzeb, gdzie wypromowali się między innymi Luka Modrić, Mateo Kovacić oraz Alen Halilović. Dzięki temu zainteresował się nim Arsenal, który proponował mu identyczną posadę. Brzmi cudownie, lecz ma się nijak do prowadzenia seniorskiej drużyny znajdującej się pod ciągłą presją i od kilku miesięcy nie potrafiącej ustabilizować swojej sytuacji. Trzeba być wyjątkowo sprawnym pływakiem, by nie utonąć w tak głębokiej wodzie.

Początek kadencji Jozaka w Legii jest bardzo słaby. W swoim debiucie co prawda odniósł (albo raczej: wymęczył) zwycięstwo nad Cracovią, ale w obecnym sezonie to żaden wyczyn. Znacznie gorzej poszło mu tydzień temu z Jagiellonią (0:1), a wręcz tragicznie w ostatniej kolejce z Lechem (0:3).

– To gra dla chłopców, a nie dziewczynek. Czy kobiety mogłyby dziś zagrać lepiej od moich piłkarzy? Wiele drużyn kobiecych z pewnością grałoby z większą siłą i zaangażowaniem – mówił na antenie Canal+, samemu sobie wrzucając kolejny kamień do ogródka. Bo gdy Legia wygrywa, to „my”. Kiedy przegrywa, to „oni”. Nie da się osiągnąć sukcesu w trenerce z takim podejściem. W ten sposób raczej nie zaskarbił sobie zaufania u piłkarzy, tym bardziej nie zyskał wśród nich większego szacunku. Miał budować potęgę Legii oraz jej nowej akademii, a zaczął od stawiania muru pomiędzy nim a zawodnikami.

Oczekiwano zatem popularnego „efektu nowej miotły”, a zamiast Nimbusa 2000 jest co najwyżej szczotka-zmiotka. Może zamieść problemy pod dywan, lecz co to da? Romeo miał być obietnicą lepszych czasów. Miał być odpowiedzią na zarzuty, jakie stawiano Jackowi Magierze, uznawanym za trenera zbyt delikatnie obchodzącego się z piłkarzami. W końcu miał być liderem szatni, przywódcą, za którego piłkarze będą chcieli umierać, a przynajmniej taką przyjmowano narrację, kiedy ten przychodził do stołecznego klubu. 

Swoich nowych podopiecznych chyba jednak porwać nie potrafi, bo na boisku kompletnie tego nie widać. Nie postawił na inne personalia, nie zaproponował nowej taktyki, nie rozwiązał żadnych boiskowych problemów. Nie zmienił nic, ani piłkarsko, ani mentalnie. – Mioduski powiedział, że Magierze nikt nie zarzuca braku umiejętności, lecz że po roku drużyna przestała go się słuchać. Z wypowiedzi Jozaka wynika, iż drużyna przestała go słuchać już po 2 tygodniach – celnie spuentował jeden z kibiców (pod pseudonimem „Archie”) na forum portalu legia.net.

Tym bardziej absurdalne wydają się być słowa prezesa warszawskiego klubu, które po spotkaniu z Cracovią wygłosił w TVP Sport. – Pierwszy raz od iluś spotkań mieliśmy przewagę w posiadaniu piłki, oddaliśmy 20 strzałów na bramkę rywala (…) Tego nie było w Legii od dawna, a pojawiło się już po dwóch sesjach treningowych. Ten trener i cały sztab wie czego chce i jest w stanie dotrzeć do głów piłkarzy – chwalił się, jak szybko czas pokazał, niesłusznie. Niekoniecznie dobrze świadczy to o podejściu Mioduskiego do zarządzania klubem pod względem sportowym. Udzielił mu się hurraoptymizm, czy po prostu nie trafił z PR-owym komentarzem? Wybierzcie mniejsze zło.

Jozak natomiast, jako rzekomy przywódca w drużynie i jej menedżer, może popaść w jeszcze większe kłopoty po awanturze z udziałem fanów, która miała miejsce w nocy z niedzieli na poniedziałek. Gdy Legia wróciła z Poznania, na terenie klubu czekała na nich wrogo nastawiona delegacja. Spotkanie zakończyło się bijatyką, oberwało się nawet Aleksandarowi Vukoviciowi. Mało tego, warszawscy kibice ponoć zapowiedzieli piłkarzom, że jeśli ci podczas następnych meczów nie zaczną prezentować się lepiej, to tym podobne wizyty jeszcze się powtórzą.

Chorwacki szkoleniowiec stał i patrzył czy równo puchnie, za co spotkała go krytyka, ale przecież nie mógł w pojedynkę rzucić się na całą grupę agresywnie nastawionych fanów. Zresztą, większość z nich pewnie nawet nie zna angielskiego, więc nie mogliby się dogadać...

W podobnej sytuacji znalazł się niegdyś Michał Probierz – nie dał fanom Jagiellonii obrażać graczy, grozić im, wyszedł przed szereg, broniąc ich. Pomimo tego, że mógł wówczas nawet stracić pracę, stanął po stronie zawodników, pokazując, że martwi się o nich oraz chce im pomóc. Pod względem budowania relacji na linii trener-zespół był to dobre rozwiązanie, lecz Probierz miał wówczas znacznie mocniejszą pozycję w Jadzie, niż dziś Jozak w Legii, nawet ze względu na staż.

Oczywiście w żaden sposób nie oznacza to, iż postawa fanów Legii było dobra. W skali krajowej zdarza się jednak stosunkowo często – właśnie we wspomnianym wyżej Białymstoku, z kolei innym razem kibice żądali, by reprezentanci Śląska Wrocław i Górnika Zabrze zdejmowali koszulki, bo nie są godni ich barw. Podobne przypadki można by mnożyć. Logiki w takim zachowaniu nie ma jednak w ogóle. Strach chyba jeszcze nigdy nikogo nie zmotywował do lepszej gry. Wręcz przeciwnie, nikogo nie powinno dziwić, jeśli niektórzy piłkarze stołecznego klubu chcieliby go teraz opuścić. Kilku ponoć pragnie rozwiązać kontrakty, o czym informował Przegląd Sportowy, ale na razie brakuje szczegółowych informacji na ten temat. 

Na razie wiadomo tyle, iż Legia może na tym ucierpieć finansowo, o czym pisaliśmy następująco: „Gracze uznali, że klub nie zapewnił im należytego bezpieczeństwa i błędem był już sam fakt wpuszczenia rozzłoszczonych kibiców na parking, z którego zawodnicy mieli udać się do swoich domów. Jeśli piłkarze faktycznie zdecydują się na zerwanie kontraktów, będzie to niosło za sobą konsekwencje nie tylko kadrowe, ale także finansowe. Jeśli to klub ponosi winę za zerwanie umowy, musi wypłacić zawodnikowi wszystkie należne pieniądze, które miały wpłynąć na jego konto do jej wygaśnięcia”.

W piłkarskim środowisku wieści szybko się rozchodzą, więc konsekwencje mogą być poważniejsze niż się wydaje. Skąd pewność, że kolejni gracze, słysząc o tego typu wydarzeniach, będą decydowali się na grę przy Łazienkowskiej? Niektórzy na pewno cenią sobie bezpieczeństwo nie mniej niż dobry kontrakt. Zwłaszcza, że Legia chyba nie do końca potrafi je zapewnić.

Mioduskiego czeka teraz trudne zadanie, czyli dogadanie się radykalnymi fanami, co nigdy nie było jego mocną stroną. Gdy sprawował władzę razem z Bogusławem Leśnodorskim oraz Maciejem Wandzlem rzadko nie zajmował się tego typu sprawami, a jeżeli zabierał głos, to był raczej przeciwko radykalnym kibicom. Tym razem może liczyć tylko na samego siebie, co niezbyt dobrze wróży w kwestii potencjalnego dialogu.

Na razie jedyną reakcją klubu było wydanie komunikatu, które potwierdziło wcześniejsze informacje mediów i zapewniło, iż Legia zamierza wyciągnąć konsekwencje z parkingowej awantury. To oświadczenie jednak brzmiało bardziej jak żona, którą pobił własny mąż, ale ona boi się cokolwiek z tym zrobić.

Dobrze byłoby, gdyby całe napięcie zostało rozładowane na boisku, lecz to wizja niemal idylliczna. Kłopoty sportowe napędzają te instytucjonalne, instytucjonalne napędzają wizerunkowe, wizerunkowe znów sportowe i tak do znudzenia. Niestety wydaje się, że na ten moment Jozak i jego chorwacka świta mają immunitet na popełnianie błędów, a tylko szykują sobie grunt pod przebudowę Legii. To z jednej strony dobre rozwiązanie – szatnię trzeba przewietrzyć, zrobić w niej porządny przeciąg. Wielu piłkarzom jakby już się nie chciało. Moulin zamierzał odejść latem, nie udało mu się, a teraz odrabia pańszczyznę. Astiz cieszy się po przegranych meczach, choć powinna przez niego przemawiać sportowa złość. Hlousek również nie wykazuje odpowiedniej determinacji, podobnie jak Guilherme. Sadiku nie może się zgrać z drużyną, a Pasquato to miejscowy E.T. – jakby z innej planety i najlepiej byłoby, gdyby już wrócił do domu. Polacy natomiast również nie zapewniają odpowiednio wysokiego poziomu.

Z drugiej z kolei Legia znów wpada w skrajność, która także nie daje żadnej gwarancji sukcesu. Mioduski poniekąd oddaje Chorwatom część władzy nad klubem, ponieważ sam około pół roku spędza w Szwajcarii, co utrudnia mu zarządzanie klubem. Ufa świcie Jozaka, co objawia się chociażby w twierdzeniu, że warszawiacy nie potrzebują obsadzać etatu dyrektora sportowego.

Wydaje się więc, iż dla Legii runda jesienna będzie niczym więcej jak tylko odliczaniem dni, lub w najlepszym przypadku poligonem doświadczalnym przed zimową rewolucją. Tylko czy do tego czasu nie przegra wojny o mistrzostwo?

MARIUSZ BIELSKI