Edouard Mendy opowiada swoją historię. Jak z bezrobocia dotarł do finału Ligi Mistrzów

2021-05-23 09:39:33; Aktualizacja: 3 lata temu
Edouard Mendy opowiada swoją historię. Jak z bezrobocia dotarł do finału Ligi Mistrzów Fot. Vladimir Koshkarov / Shutterstock.com
Rafał Bajer
Rafał Bajer Źródło: Daily Mail

Bramkarz Chelsea FC, Edouard Mendy, nie ma za sobą łatwego życia. Determinacja pozwoliła mu jednak stanąć na nogi i dotrzeć do finału Champions League.

Piłka nożna zna wiele historii chłopców z biednych rodzin, którzy dzięki talentowi i/lub ciężkiej pracy dotarli na wysoki poziom czy też nawet na szczyt. O krok od takiego osiągnięcia stoi teraz Edouard Mendy. Bramkarz, który lada moment będzie ostatnią linią obrony Chelsea w finale Ligi Mistrzów, jeszcze kilka lat temu był zupełnie niechciany, pobierał zasiłek dla bezrobotnych i ledwo wiązał koniec z końcem.

Redakcja „Daily Mail” wypytała golkipera o przeszłość, a ten z trudem spowodowanym emocjami uchylił rąbka swoich tajemnic. 29-latek nie ukrywa, że największy kryzys przytrafił mu się latem 2014 roku. Spodziewał się wtedy dziecka, a tymczasem jego marzenie o zostaniu piłkarzem praktycznie legło w gruzach, stawiając go w bardzo trudnej sytuacji finansowej. Kiedy w wieku 23 lat w końcu zaczął grać w miarę regularnie, jego czwartoligowy klub zrezygnował z jego usług..

- Najniższy punkt, w jakim się znalazłem, przypadł na końcówkę tamtego okna transferowego - wspomina.

- Cherbourg zdecydowało się mnie pozbyć, a ja usilnie starałem się skontaktować z moim agentem, zostawiałem mu wiadomości głosowe, wysyłałem sms-y, ale on nie odpowiadał. Robiłem to każdego dnia, aż w końcu nadszedł ostatni dzień okna. Nie miał nawet odwagi, by porozmawiać ze mną bezpośrednio. Kiedy w końcu zdecydował się odpowiedzieć, napisał tylko: „przepraszam, jest ostatni dzień okna i nie będę w stanie znaleźć ci nowego klubu, nie podpiszesz z nikim kontraktu. Mogę zasugerować, żebyś poszukał pracy i trenował na własną rękę”.

Zawodnik musiał wrócić wraz z partnerką do swojego rodzinnego domu, utrzymując się z zasiłku dla bezrobotnych. Mimo trudów nie zaprzepaścił jednak swoich marzeń i kiedy tylko mógł, chodził na siłownię i trenował z bratem, by utrzymać formę.

- To, co mnie uratowało, to fakt, iż miałem szczęście w życie prywatnym. Mieszkałem w Le Havre, zatem mogłem żyć z rodziną i oszczędzać pieniądze, które otrzymywałem w ramach wsparcia socjalnego i z zasiłku dla bezrobotnych. Moja dziewczyna była w ciąży z naszym pierwszym dzieckiem, było mi trudno z myślą, że nie będę w stanie zapewnić im dobrej sytuacji.

- Wiedziałem, że muszę znaleźć rozwiązanie - albo znaleźć klub, gdzie mógłbym grać profesjonalnie, albo iść do pracy jak każdy inny. To był trudny okres, bo zmagałem się z tym dylematem. Jedno było tym, co mógłbym zrobić, drugie - tym, co chciałbym zrobić. Zacząłem wysyłać podania o pracę. Swego czasu dużo studiowałem, byłem dobry w biznesie.

- Miałem kolegę, który prowadził sklep z męską odzieżą. Był przekonany, że mógłbym się u niego sprawdzić. Zaoferował mi, że mógłbym prowadzić jego sklep. Wiedział, że chcę walczyć o kontrakt w klubie, dlatego pozostawała kwestia mojego zaangażowania. Osiem dni po tym, jak otrzymałem tę propozycję, zadzwonili do mnie z Marsylii, zapytali, czy chciałbym być u nich rezerwowym bramkarzem. Wtedy wszystko zaczęło się zmieniać.

Mendy trafił do Olympique'u Marsylia, gdzie otrzymał status czwartego bramkarza na kontrakcie amatorskim i najniższej pensji. Ostatecznie nawet nie zakręcił się wokół pierwszego zespołu, mógł jedynie liczyć na kilka występów w drużynie rezerw. To jednak wystarczyło, by już po sezonie dostrzegło go drugoligowe Reims. Senegalczyk szybko dostał pierwszą szansę, zastępując Johanna Carrasso, kiedy ten otrzymał czerwoną kartkę. Po pokazaniu się z dobrej strony zaczął grać regularniej, a w kolejnej kampanii otrzymał miejsce w pierwszym składzie. Jego występy przyczyniły się do awansu do Ligue 1, gdzie zagrał we wszystkim meczach ligowych beniaminkowej kampanii. Następnie zgłosiło się po niego Stade Rennnais, gdzie zagrał tylko jeden pełny sezon, bowiem latem 2020 wykupiła go Chelsea, która chciała, by ten zastąpił w bramce Kepę Arrizabalagę, najdroższego bramkarza w historii.

- Kiedy patrzę wstecz na swoją karierę, od momentu, kiedy podpisałem pierwszy profesjonalny kontrakt i kiedy byłem przez jakiś czas bezrobotny... Gdyby ktoś mi wtedy powiedział, że za kilka lat zagram w finale Ligi Mistrzów, nie uwierzyłbym. Nawet bym go nie słuchał. Czuję, że mam ogromne szczęście, że znalazłem się w takim miejscu, że gram w klubie, który walczy o trofea, ale tu chodzi o coś więcej niż szczęście. Pracowałem bardzo, bardzo ciężko przez cały ten czas, by osiągnąć to, co mam dzisiaj, by dokonać tego skoku. Możliwość występu w finale jest wynagrodzeniem za tę pracę.

- Domyślam się, że wielu ludzi odpuściłoby, gdyby znalazło się w takiej sytuacji jak ja w wieku 23 lat. Ale to był test, który musiałem przejść. Dzięki temu otworzyły się przede mną piękne ścieżki. Myślę, że pomogła mi moja silna psychika. Pozostawałem silny przez cały trudny czas. Nigdy się nie poddałem. Wierzyłem, że muszę ciężko pracować. Nauczyłem się starać dwa-trzy razy bardziej od innych bramkarzy. Kiedy nie szedłem trenować w akademii, szedłem na siłownię, a jeśli nie tam, to biegałem na stadionie. Chciałem, żeby ktoś w końcu pomyślał: „chcę zatrudnić tego chłopaka”.