Historia polskich transferów - Jan Tomaszewski

2010-01-09 10:26:09; Aktualizacja: 14 lat temu
Historia polskich transferów - Jan Tomaszewski
Redakcja
Redakcja Źródło: Transfery.info

Pojęcie polskiej szkoły bramkarzy jest ferowane nieco na wyrost. I z tym faktem po prostu trzeba się zgodzić. Nie można jednak naszemu krajowi odmówić swoistej smykałki do wypuszczania w świat wysokiej klasy fa(...)

Pojęcie polskiej szkoły bramkarzy jest ferowane nieco na wyrost. I z tym faktem po prostu trzeba się zgodzić. Nie można jednak naszemu krajowi odmówić swoistej smykałki do wypuszczania w świat wysokiej klasy fachowców. Przynajmniej kilku z nich z pewnych okresach swych karier zaliczanych było do ścisłej czołówki na swej pozycji. Tak było w przypadku Jana Tomaszewskiego. Dzisiaj kojarzony przede wszystkim z wyjątkowo bezkompromisowych wypowiedzi dla wszelakiej maści mediów, przez co zdarza się nam zapominać o tym, jak znakomitym był golkiperem.

Początek kariery „Tomka” związany był z Wrocławiem – wychowanek Śląska w 1962 roku przeniósł się do Gwardii, by po czterech latach wrócić do ekipy „Wojskowych”. Później była Legia – czasu spędzonego w Warszawie Tomaszewski żałuje chyba najbardziej. Był to bowiem okres, w którym po zaledwie kilku meczach trafił na ławkę rezerwowych. Dobrych wspomnień nie przywołuje nawet debiut w reprezentacji Polski w 1971 roku. 10 października Polska uległa RFN 1:3, a na Tomaszewskiego spadła fala krytyki. Z Legii odszedł do Łódzkiego Klubu Sportowego i karta wreszcie się odwróciła. Głównie jednak za sprawą występów w kadrze.

Zacznijmy od eliminacji do Mistrzostw Świata w RFN (1974 rok). Tomaszewski w polskiej bramce zastąpił Huberta Kostkę, który był jednym z członków drużyny Kazimierza Górskiego, która w 1972 roku sięgnęła po złoty medal Igrzysk Olimpijskich w Monachium Już mecz w drodze do Mundialu pokazał, że Górski nie pomylił się stawiając na Tomaszewskiego. Mimo wyjazdowej porażki 2:0 z Walią, golkiper ŁKS bronił bardzo dobrze, był pewnym punktem drużyny. Już wtedy pozostawił po sobie na Wyspach całkiem niezłe wrażenie. Prawdziwy show miał jednak miejsce 17 października 1973 roku. „Zwycięski remis” na Wembley wspomina się do dziś i przez wielu uznawany jest za jeden z największych sukcesów rodzimego futbolu (niektórzy pezetpeenowscy decydenci trzymają się go kurczowo i ani myślą puszczać). Bohaterem narodowym został wówczas właśnie Tomaszewski. To głównie dzięki niemu Polska wywiozła ze Świątyni Futbolu jeden, ale za to jakże cenny punkt. – Gdybym wyjechał po Wembley, na pewno bym na tym skorzystał. A zainteresowanie moją osobą było spore. W swoich zespołach widziało mnie kilka klubów angielskich – wspomina Tomaszewski.

Moment do wyjazdu za granicę był wręcz idealny. Tomaszewski był piłkarzem wciąż młodym (miał wówczas 25 lat), ale już ze sporym doświadczeniem i – przede wszystkim – dużymi umiejętnościami. Lecz temat transferu pozostał jednak praktycznie nie został podjęty. – Czasy były, jakie były. Nie było żadnej możliwości, bym podpisał kontrakt z którymś z brytyjskich klubów. O wyjeździe za granicę musiałem zapomnieć – nie kryje żalu były bramkarz reprezentacji Polski.

Później był już zachodnioniemiecki Mundial i kolejny, ogromny sukces podopiecznych Kazimierza Górskiego. Trzecie miejsce i świetna gra Polaków stanowiły ogromną sensację i zaskoczenie. To niepodważalne. Nasi piłkarze zrobili prawdziwą furorę, prezentując futbol wyprzedzający swój czas. Stali się rozpoznawalni nie tylko w Europie, ale i na całym świecie. Chciały ich praktycznie wszystkie kluby z europejskiego topu. Rozchwytywany był również Tomaszewski. Do dziś pozostaje jedynym polskim bramkarzem, który podczas jednego turnieju obronił dwa rzuty karne. Taki fachowiec w bramce był marzeniem niejednego klubowego trenera na Starym Kontynencie. Zapędu zagranicznych prezesów i samych piłkarzy strofował jednak błyskawicznie Bolesław Kapitan, ówczesny szef Polskiego Komitetu Olimpijskiego, którego słowa przytoczyłem już przy okazji poprzedniej części: „Transfery? Co by na to powiedzieli towarzysze radzieccy? Powiedzcie, którzy piłkarze chcą wyjechać na Zachód, to ja im zablokuję paszporty.”

Tomaszewski zmienił klub dopiero w 1978 roku. Wcześniej było jednak olimpijskie srebro w Montrealu – kolejne niebanalne osiągnięcie w historii polskiego piłkarstwa. Wreszcie nadszedł kompletnie nieudany występ naszej reprezentacji w Argentynie. Po mundialu 78’ atmosfera w drużynie ewidentnie znaczącą się popsuła, a nie bez znaczenia pozostaje kwestia powolnego sportowego zmierzchu kilku graczy. W tym 30-letniego już Tomaszewskiego. Szczyt formy był już daleko za nim, władze jednak zdecydowały się wreszcie wyrazić akces na jego wyjazd za granicę. Taki ruch partyjnej centrali i Centralnego Ośrodka Sportu był gestem „dobrej woli”, ale ofiarowanym z wyjątkową premedytacją. Przyjęto bowiem, że poza zasługami dla kraju (przez świetne występy na arenie międzynarodowej) chętny na zagraniczne wojaże musi mieć ukończony trzydziesty rok życia. A w przytłaczającej większości przypadków taki delikwent życiową formę osiągał w okolicach 25-26 lat. PZPR nie chciał się pozbywać dobra narodowego, czyli w tym przypadku – piłkarzy zaliczających się najlepszych na globie.

– W 1978 pojechałem do Belgii, konkretnie do Germinalu Beerschot. Kwota transferu była jednak owiana wielką tajemnicą. COS otrzymał za mnie 100 tysięcy dolarów. ŁKS dostał te pieniądze [do dzisiaj nie wiadomo, jaką ich część; na pewno łodzianie nie otrzymali całości tej kwoty – przyp. red.] po aktualnym państwowym kursie dolara. Przelicznik był chyba dwadzieścia złotych za jednego dolara – mówi Tomaszewski. Beerschot należał wtedy do typowych średniaków belgijskiej ekstraklasy. Jednak żaden lepszy zespół nie był wtedy zainteresowany usługami 63-krotnego reprezentanta Polski. A i była to ekipa słabsza od niejednej w Polsce. Zarobki były jednak nieporównywalnie lepsze, a i można było poznać inną kulturę, inny, lepszy świat. Samo centrum prężnie zarządzanej i rozwijającej się Europy.

– Mój transfer odbył się dokładnie na takiej samej zasadzie, jak wszystkie z kraju za granicę. „Dajcie coś za wyszkolenie” – to była myśl przewodnia i główne hasło władz. Dotyczyło oczywiście, jak już mówiłem, piłkarzy po trzydziestce. Do osiągnięcia tego odpowiedniego wieku też było żelazne hasło – nie ma żadnych transferów. Za Włodka Lubańskiego Górnik Zabrze nie otrzymał chyba ani grosza – dodaje Tomaszewski.

Pobyt w Belgii Tomaszewski pamięta doskonale także z innego powodu. – Gdy grałem w Germinalu Beershot, broniliśmy się przed spadkiem. Nasi rywale stwarzali mnóstwo sytuacji, lecz wyjątkowo często walili panu Bogu w okno albo panu Jankowi w rękawice (śmiech) – opowiada. – To mnie trochę dziwiło, przyznaję. Wracam sobie potem do Polski, a tu dowiaduję się, że w Belgii wybuchła wielka afera. Beershot większość tych meczów kupował. Gdy afera ujrzała światło dzienne, przypomniałem sobie o tamtych sytuacjach – konkluduje Tomaszewski.

Po trzech sezonach spędzonych w Antwerpii wychowanek Śląska przeniósł się jeszcze na rok do Hérculesa Alicante, występującego w Segunda Division. Stamtąd wrócił do Polski w 1982 roku. Oczywiście do Łódzkiego Klubu Sportowego, w którym to zakończył piłkarską karierę. Karierę, która mogła potoczyć się inaczej, zdecydowanie korzystniej dla Tomaszewskiego. Jego przypadek nie jest jednak odosobniony. Podobnie działo się z wieloma niezwykle uzdolnionymi polskimi piłkarzami. Władza wszak zamykała drzwi, dające przepustkę do świata wielkiego, stojącego na najwyższym poziomie europejskiego futbolu.

Mateusz Jaworski
Więcej na ten temat: Historia polskich transferów