Zapachniało
Champions League
W rewanżu z Dundalk Ligą Mistrzów zapachniało raz. Dokładnie w 19.
minucie i legioniści nie mieli z tym zbyt wiele wspólnego. To
znaczy mieli, jeśli uznamy, że można tak nazwać kompletny brak
krycia Roberta Bensona. To była piękna akcja Irlandczyków. Wrzut z autu,
dośrodkowanie w pole karne, zgranie głową Davida McMillana i
piękne wykończenie Bensona. Nawet Gary Lineker wspomniał o nim na
Twitterze. Postraszyło Dundalk legionistów, oj postraszyło.
Gra znowu tragiczna
Chcielibyśmy
warszawiaków za coś pochwalić, ale ciężko cokolwiek wymyślić.
Podopieczni Besnika Hasiego znowu źle weszli w mecz. Zamiast ruszyć
pełną parą na rywali, oddali pole i sami dali strzelić sobie
gola. Znowu skupimy się na nowych, bo to od nich wymagamy
najwięcej. Thibault Moulin prezentował się nieźle przez kilka
pierwszych minut, potem cały czas podejmował złe wybory.
Steveen Langil był bardzo aktywny, ale z jego ofensywnych wejść
niewiele wynikało. A obecność Vadisa Odjidji-Ofoe w pierwszym
składzie w ogóle ciężko wytłumaczyć. 27-latek nie miał żadnego
pomysłu na grę. To wszystko skutkowało dziurami w środku pola.
Legia, jak przy golu, zostawiała rywalom zdecydowanie zbyt wiele
miejsca. Z przodu Nemancja Nikolić nie otrzymał w zasadzie ani
jednego dobrego podania.
Wszystko wisiało na włosku
Niby
były dwie bramki przewagi, ale legioniści nie mieli niczego pod
kontrolą. Dogrywka była naprawdę blisko. Rywal klasę lepszy od
Dundalk bardzo szybko wykorzystałby grę w przewadze po czerwonej
kartce Adama Hlouška. Zresztą, nawet słabi Irlandczycy (podkreślmy
to, oni cały czas byli słabi) w ostatnich kilkunastu minutach
potrafili zagrozić bramce Malarza. Jeszcze przed kartką blisko
drugiego trafienia był Benson, który próbował sił przewrotką.
Legioniści nie wyciągnęli żadnych wniosków, bo akcja
przypominała tę sprzed 20. minuty - dośrodkowanie, zgranie głową,
strzał.
Jest kim straszyć w LM...
Bramka
z samej końcówki Michała Kucharczyka na 1:1 była najlepszym
możliwym podsumowaniem i zakończeniem tych eliminacji w wykonaniu
Legii. Gola dla najsłabszego od lat mistrza Polski strzelił gość,
z którego szydzi trzy czwarte kraju. I dla którego to spotkanie rewanżowe
też było bardzo słabe. Bramkę jednak zdobył i chwała mu za to.
Zapominamy o tym, że w momencie, gdy zbliżał się do bramki
Gary'ego Rogersa, modliliśmy się, żeby nie potknął się o własne
nogi.
Radość i zażenowanie
O
ile gra warszawiaków od kilku tygodni jest nijaka, to sam awans
wywołuje masę skrajnych emocji. Jest radość. I powinien ją czuć
każdy polski kibic, bo w końcu będziemy mogli trzymać kciuki za
rodzimy zespół w fazie grupowej Ligi Mistrzów. Oprócz niej
czujemy jednak zażenowanie. I nie wiemy, co jest większe. Okej, liczy się wynik i końcowy efekt
- to jasne. Problem w tym, że na miejscu legionistów
wstydzilibyśmy się za swoją grę. Amatorzy z Irlandii w dwumeczu
prezentowali w zasadzie identyczny poziom jak oni. Zażenowanie
bezpośrednio łączy się obawami. Obawami o to, co będzie dalej,
bo z taką grą na Legię czeka w grupie sześć mant.