Dani Abalo, Waleri Kazaiszwili, Miguel Palanca, Sito Riera... Ciekawych zawodników sprowadziłeś latem do Polski.
Każdy
z nich ma swoje atuty. Głównie jeśli chodzi o aspekty techniczne i
grę kombinacyjną. Nie ma jednak co ukrywać, wszyscy muszą jeszcze
dojść do szczytowej formy. Zwłaszcza Abalo i Riera będą musieli
jeszcze mocniej popracować przez kilkanaście dni. Gdy to zrobią,
każdy może decydować o losach spotkań swojej drużyny.
Trzeba
powiedzieć wprost - każdy z nich trafił do naszego kraju, żeby
zostać gwiazdą Ekstraklasy.
Oczywiście.
To chłopcy z bardzo fajną przeszłością. Trochę innym
przypadkiem jest tylko Waleri. To piłkarz, o którego Legia bardzo
zabiegała i dzięki pewnym okolicznościom, udało się doprowadzić
do jego wypożyczenia. Patrząc na to, w jakiej drużynie występował
i jaką stanowił jej wartość - nie był to ruch oczywisty. To
wielkie wzmocnienie nie tylko Legii, ale i całej ligi. Jeśli chodzi
o Hiszpanów - do Korony i Śląska przechodzili oni jako wolni
zawodnicy. Nie zmienia to jednak faktu, że w ich przypadku też
trzeba liczyć na to, iż będą czołowymi postaciami
Ekstraklasy.
Zostawmy na chwilę Kazaiszwilego.
Hiszpanie. Transfery bardzo podobne do siebie i to pewnie nie
przypadek.
Jasne. Muszę
powiedzieć, że cenię kierunek, w którym podążają polskie
kluby. Transfery coraz rzadziej opierają się na przypadku.
Działacze oczekują zawodników, którzy dają jakość. Takich
piłkarzy szukałem i takich poleciło mi biuro mojej agencji w
Hiszpanii. Sprowadzanie zawodników o mniejszej jakości nie miałoby
racji bytu. Transfery faktycznie są dość podobne, bo postawiłem
na określony profil piłkarza. Takiego, który jest potrzebny
polskiemu klubowi.
W Koronie grunt pod transfery
Abalo i Palanki zrobił na przykład Airam Cabrera. Sprawdził się.
To na pewno ułatwiło
sprawę, ale nie był to jedyny argument. Chęć sprowadzania
zawodników z Półwyspu Iberyjskiego do Kielc wynika z tego, że
wielkim fanem hiszpańskiej piłki jest trener Wilman. Odbywał on
staże w tamtejszych klubach, mówi w tym języku. Te transfery
inspirowane były więc głównie jego osobistymi preferencjami.
Oczywiście z drugiej strony - taka, a nie inna osoba trenera była
też kluczowa przy decyzji o przenosinach do Korony samych
zawodników.
Przy tych transferach maczał palce
Pacheta?
Nie, nie, nie.
Każdy z tych transferów zrodził się w głowach wyłącznie ludzi
z naszej agencji - kolegów z Hiszpanii, mojego asystenta Patryka
Adamika, mojej... To nasza robota. I oczywiście trenera Wilmana z
działaczami Korony, bo bardzo im zależało na sprowadzeniu tych
zawodników.
Którego z nich było najciężej
przekonać na przyjazd do Polski?
Największe
oczekiwania dotyczące swojego nowego klubu, również te płacowe,
miał Dani. To chłopak, który jeszcze paręnaście miesięcy temu
grał z Ludogorcem w Lidze Mistrzów. Jego było namówić
najtrudniej. Miał sporo ofert z innych krajów, również dużo
lepszych pod względem finansowym.
Pod tym względem
nie dogadaliście się finansowo ze Śląskiem.
W
tamtym okresie autoryzację na Śląsk miał inny agent. W tym
okienku reprezentowaliśmy Daniego rozmawiając z innymi klubami, w
tym właśnie z Koroną.
Czyli nie współpracowałeś
z Abalo, gdy jakiś czas temu łączono go z Legią? Swoją drogą
Legia i Korona to spora przepaść.
Wtedy
jeszcze nie współpracowaliśmy. W zasadzie ciężko mi cokolwiek na
ten temat powiedzieć. Nie znam sprawy z Legią.
Co
powiesz o Hiszpanach, jeśli chodzi o takie pozaboiskowe sprawy? Czy
na razie nie było okazji, żeby się lepiej poznać?
Trzeba
powiedzieć, że oni mają również swoich bezpośrednich agentów,
z którymi są w ciągłym kontakcie. My, póki co, pomogliśmy im ze
wszystkimi sprawami organizacyjnymi. Nie ma co ukrywać, że do
niedawna wolnego czasu było naprawdę niewiele. Ostatnie dni
sierpnia spędziłem w zasadzie na Łazienkowskiej, finalizując
transfery do Warszawy. Ale teraz tych obowiązków jest mniej i na
pewno będziemy zacieśniać więzi na stopie prywatnej. Oczywiście
już się trochę poznaliśmy.
Miguel to bardzo spokojny i
ułożony chłopak. Do Polski przyjechał z żoną i małym
dzieckiem. W zasadzie od samego początku było widać, że to typ,
który całkowicie poświęca się rodzinie. Nie wiem czy widziałeś
materiał Korona TV po ostatniej wygranej kielczan. Chłopaki
świętowali w szatni i Miguel był tam właśnie ze swoim dzieckiem.
Bardzo przyjemny obrazek.
Dani i Sito to chłopcy, którzy
mogą i chcą dać dużo polskim klubom, ale i sami sporo oczekują.
Nie chodzi tylko i wyłącznie o pieniądze, ale ogólne wsparcie,
jakość drużyny... Mają wielkie ambicje. Oczywiście Miguel
również.
Każdy z nich oddzielił grubą kreską
to, co było kiedyś? Palanca był w Realu, Riera w Barcelonie, ale
jednak czegoś im zabrakło, żeby się tam przebić.
Patrząc
na występy w pierwszych drużynach tych klubów, tylko Miguel
uzbierał trochę minut w Realu. Coś takiego to oczywiście świetna
rzecz w CV, ale jednak minęło już bardzo dużo czasu. Tak już
funkcjonują największe kluby. W akademiach jest mnóstwo chłopców
i koniec końców nie każdy otrzymuje szansę. Niektórzy muszą
skręcić w nieco inną stronę i tak było z nimi. Teraz ma to
niewiele wspólnego z rzeczywistością, ale wspomnienia z młodości
na pewno mają wspaniałe. Zresztą, pewnie usłyszę jeszcze parę
anegdotek przy kawie.
Oczywiście taka przeszłość daje
pewność, że oni są wyszkoleni na najwyższym możliwym poziomie.
Może i nie poradzili sobie w tych klubach, ale ich piłkarskie
wykształcenie jest znakomite. Dzięki niemu mogą dać swoim nowym
drużynom to czego one potrzebują.
Wróćmy do
Kazaiszwilego. To zupełnie inna para kaloszy. Chłopak ma 23 lata,
od kilku uchodzi za jeden z największych gruzińskich talentów.
Każdy podkreśla, że gdyby nie Liga Mistrzów „Vako” na pewno
nie przyszedłby do Polski. Potwierdzisz?
Absolutnie
nie. To bardziej fajny dodatek, taka „kropka nad i”. Postawiłbym
sprawę inaczej - awans do fazy grupowej Ligi Mistrzów dał
przekonanie ludziom z Legii, żeby się o niego starać. Dla „Vako”
to spełnienie marzeń, o czym zresztą sam mówił, ale bez
Champions League też byłyby szanse na taki ruch. Liga Mistrzów nie
była tutaj warunkiem koniecznym.
A Legii bez niej
byłoby na niego stać?
Ciężko
powiedzieć, nie siedzę w głowach ludzi pracujących w klubie. Ale
wydaje mi się, że bez Champions League pomysł by się nie zrodził
albo nie zostałby do końca podchwycony. Mogłoby panować
przekonanie, że trudno będzie pozyskać zawodnika, który jest
czołową postacią niezłego klubu z Holandii. Po awansie podejście
mogło się zmienić. Ale to tylko moje przypuszczenia.
Co
powiesz o negocjacjach? W grę od samego początku wchodziło tylko
wypożyczenie?
Transfer
definitywny nie był możliwy. Przede wszystkim ze względu na
wartość „Vako” i oczekiwania Vitesse dotyczące kwoty
transferowej. Wypożyczenie było optymalnym ruchem. Legia ma
zabezpieczoną opcję wykupu i jeśli wszystko potoczy się w
spodziewany sposób, pewnie będzie w stanie z niej skorzystać. Same
negocjacje z mistrzem Polski to przyjemność. Od początku było
widać, że obie strony strony szybko się dogadają. Wszystko
przebiegło gładko i przyjemnie. W zasadzie dopięliśmy to w ciągu
kilku dni.
Sam „Vako” miał jakieś szczególne
żądania?
Nie. To bardzo
podobna osobowość do Palanki. 23-latek ma już żonę i dziecko,
którym jest całkowicie poświęcony. Widać, że zależy mu na jak
najlepszych warunkach dla rodziny. Ostatnio wynajął sobie
mieszkanie, w którym wszyscy na pewno będą się czuć bardzo
komfortowo. Jeśli chodzi o niego samego, nie miał żadnych dziwnych
próśb. Również dlatego jestem przekonany, że jest to facet,
który bardzo pomoże Legii. Ma kapitalne podejście, można brać go
za wzór. Ta współpraca powinna układać się wzorcowo.
Ostatnio
rozmawiałem z gruzińskim dziennikarzem. W zasadzie mówił to samo.
Dodał, że w Gruzji cały czas bardzo dużo się po nim spodziewają.
Co prawda Kazaiszwili nie ma już 18 lat, ale Legia wciąż ma być
tylko przystankiem.
Wszystko
zależy od niego i Legii. „Vako” na pewno zrobił krok do przodu.
Legia jest większym i silniejszym klubem od Vitesse. Twierdzę tak
zarówno ja, jak i on czy ludzie z holenderskiego biura naszej
agencji. Pytanie czy i kiedy zrobi kolejny krok. Z całą pewnością
korzyści mogą być obopólne. On może dać sporo warszawskiej
drużynie i Legia jemu również. Mistrz Polski jest ściśle
obserwowany przez wiele zachodnioeuropejskich klubów. Tym bardziej
teraz, gdy występuje w Lidze Mistrzów. Pierwszy występ nie był
zbyt imponujący, ale w pozostałych spotkaniach zawodnicy mogą
jeszcze dużo pokazać. Szczególnie jeśli chodzi o popisy
indywidualne. Skupiamy się na tym co teraz, ale oczywiście bierzemy
pod uwagę, że Legia może kiedyś sprzedać go za duże pieniądze
do większego klubu.
To inny przypadek, ale ostatnie
zdanie można też odnieść do Dominika Nagy'ego, który zimą
pojawi się w Warszawie.
Faktycznie
to coś innego. W przypadku „Vako” mówimy bowiem o doraźnym
podniesieniu jakości podstawowej jedenastki Legii. Oczywiście
Dominik również ma wielki potencjał i może się okazać, że jego
pobyt w Warszawie nie będzie długi. W samej Legii porównują go do
Ondreja Dudy. Podobny przypadek, przechwycony w ostatniej chwili. Po
jesieni warszawski klub mógłby już nie mieć szans na jego
sprowadzenie. Mowa w końcu o gwieździe Ferencvárosu, która
otrzymała powołanie do węgierskiej kadry. Ludzie z Legii byli
szalenie zdeterminowani, żeby go pozyskać. Negocjacje z Węgrami
były ciężkie, ale udało się to dopiąć.
Negocjacje były
ciężkie bardziej przez Węgrów, którzy twardo stali przy swoim
czy zainteresowanie jego osobą większych klubów?
Ze
wszystkich klubów to Legii zależało najbardziej, żeby
pozyskać go już teraz. Jeśli chodzi o samych Węgrów to
pamiętajmy, że Ferencváros jest taką węgierską Legią. Oni nie
chcieli sprzedawać swojego największego talentu. Przekonanie ich
nie należało do najłatwiejszych rzeczy, ale udało się. Sporą
pracę wykonał tutaj mój węgierski odpowiednik. Ale sam zawodnik
również. W końcu Dominik wyraził wielką chęć przenosin do
Warszawy. Naciskał na prezesów. Mimo pozycji Ferencvárosu na
rodzimym podwórku, dla niego to również wielki krok do przodu. A
trzeba dodać, że były momenty, w których ten transfer mocno się
oddalał.
Jak w ogóle ocenisz to minione okienko? Jesteś
zadowolony czy ciekawych transferów mogło być znacznie
więcej?
Przyzwyczaiłem się
już do tego, że dużej części planów nie udaje się wykonać.
Taka jest piłka i trzeba to zaakceptować. Nie udało się
zrealizować wszystkiego co sobie założyłem, ale wypaliło za to
kilka rzeczy, których się w ogóle nie spodziewałem. Z okienka
jestem zadowolony. Zrobiliśmy w sumie osiem bardzo fajnych
transferów.
Wspomnieć trzeba jeszcze o
przenosinach Rafała Gikiewicza do Freiburga.
I
to jest świetny przykład do tego, żeby podjąć temat oczekiwań
przed okienkami. Już zimą prowadziliśmy zaawansowane rozmowy z
Freiburgiem. Wtedy ciężko go było jednak wykupić z Brunszwiku.
Potem przyszło delikatne obniżenie formy. Kto wie, być może
spowodowane właśnie zbyt intensywnymi rozmowami na temat transferu.
Wiosną wydawało się, że temat upadł. Potem wrócił, żeby upaść
po raz kolejny... Finalnie udało się jednak do niego doprowadzić,
ale sinusoida była straszna. I tak jest co okienko. Żeby transfer
doszedł do skutku, w jednym miejscu musi spotkać się masa
przeróżnych rzeczy. Czasami potrzebne jest po prostu zwykłe
szczęście.
W ilu przypadkach latem go zabrakło?
Pracowaliście nad większą liczbą transferów do Ekstraklasy
pokroju „Vako”?
Nie.
Legia miała akurat bardzo sprecyzowane cele. Prezes Leśnodorski
powiedział zresztą kilka dni temu, że w drugiej fazie okienka
warszawiacy założyli sobie przeprowadzenie trzech transferów i
wszystkie udało się zrealizować. Jeśli chodzi o moje
doświadczenia z mistrzami Polski, tego lata plan został
zrealizowany w stu procentach.
Nie ma co ukrywać,
że do niedawna można było Cię kojarzyć głównie ze wspomnianym
Gikiewiczem czy Emilijusem Zubasem. Teraz to się zmieniło, ale dla
wielu osób nadal jesteś dość anonimową postacią.
To
wynika chyba głównie z tego, że nigdy nie zabiegałem o to, żeby
być rozpoznawalny. Przynajmniej jeśli chodzi o ludzi spoza
środowiska. Agentem jestem od ośmiu lat. Egzamin zdałem w 2008
roku i od tamtej pory czynnie działam na rynku. Może faktycznie w
nieco mniejszej skali niż obecnie, ale przeprowadziłem wiele -
według mnie - ciekawych transferów. Przede wszystkim jednak bardzo
skrupulatnie budowałem swoje kontakty zagraniczne. Zaowocowało to
tym, że mogłem wymienić swoje spostrzeżenia z władzami SEG-u.
Okazało się, że nadajemy na tych samych falach i tak od blisko
dwóch lat reprezentuję agencję na terenie Polski.
Trzeba
powiedzieć, że jest ona bardzo rozbudowana.
SEG
ma przedstawicielstwa w około 20 krajach w Europie. Do tego dochodzi
MLS, a właściciele agencji cały czas pracują nad rozwojem na
rynkach azjatyckich. Oczywiście głównie chodzi o Chiny. Można być
przekonanym, że gwiazdy europejskiego formatu dalej będą chciały
tam przechodzić. Przykładem Robin van Persie. Zakładam, że w
ciągu kilkunastu miesięcy wyląduje w tym kraju.
W każdym
z państw agencja ma swoje struktury - dyrektora, agentów i skautów.
Taki mechanizm sprawdza się już od 16 lat. Pomysł był świetny.
Teraz trzeba tylko dalej się rozwijać.
Kiedy w
ogóle wpadłeś na pomysł, żeby zająć się menedżerką? Jak ta
myśl rozkwitała?
Z piłką
związana była moja rodzina i w zasadzie od najmłodszych lat byłem
przesiąknięty tym środowiskiem. Z lekkim przymrużeniem oka mogę
powiedzieć, że wychowywałem się na stadionie GKS-u Bełchatów. W
zasadzie od zawsze wiedziałem, że chcę działać w piłce.
Ale
furtek jest wiele. Można to robić na różne sposoby.
Nie
było dla mnie miejsca na boisku, więc szukałem miejsca gdzieś
obok. Pomysł na bycie menedżerem pojawił się w liceum. Już wtedy
wiedziałem, że się tym zajmę, chociaż w zasadzie nie dało się
przygotować do tego zawodu. Studiowałem zarządzanie w sporcie, ale
zbyt wiele z tego nie wyciągnąłem. To jednak specyficzna robota.
Już w trakcie studiów zdałem wspomniany egzamin na agenta FIFA.
Potem krok po kroku sobie działałem.
Jak mówisz
- menedżerka to specyficzny zawód. Najbardziej absurdalna rzecz, z
jaką spotkałeś się przy robieniu transferu?
Wiesz
co, właśnie nie mam takich wybitnie absurdalnych czy śmiesznych
anegdotek. Sporo było takich sytuacji, w których wszystko było już
ustalone, a zawodnik czy prezes siedzący z długopisem w ręce
jednak nie podpisywali kontraktów. Ale takich prawdziwych hitów nie
mam, naprawdę. Być może to wynika też z tego, w jaki sposób od
samego początku prowadzę działalność. Zawsze starałem się
robić wszystko bardzo przejrzyście i bazować na solidnie wykonanej
pracy.
Camp Nou młokosom nigdy nie
obiecywałeś?
Nie (śmiech).
No tak, ty działasz w drugą stronę.
Tak
jest (śmiech). Ale chyba właśnie o to chodzi - o gospodarowanie
oczekiwaniami piłkarzy. Wielu młodych chłopców czy nawet ich
rodziców łapie się na opowiastki o Camp Nou i Barcelonie czy
innych wielkich klubach. Daniel Weber ostatnio opowiadał o
tym zresztą na Weszło. Na szczęście tego jest coraz mniej.
Świadomość mimo wszystko się zwiększa.
Faktycznie udało
się już ściągnąć do Polski zawodników z Camp Nou i Santiago
Bernabéu... Nawet nie myślałem o tym w takich kategoriach, ale to
jak najbardziej sympatyczny akcent.