Choć minęły już cztery lata od zdymisjonowania prezydenta Bruno de Carvalho, Sporting do dziś musi wyjaśniać zawiłości związane z jego rządami. Kontrowersyjny działacz swego czasu miał zlecić chuliganom zaatakowanie piłkarzy w ośrodku treningowym, co doprowadziło do odejścia kilku kluczowych zawodników, w tym choćby Williama Carvalho czy Ruiego Patricio.
Sprawa okazała się dość kontrowersyjna, ponieważ zawodnicy zażądali zerwania kontraktów z winy klubu i na własną rękę szukali nowego pracodawcy. Dopiero późniejsze władze „Lwów” dopatrzyły się pewnych nieprawidłowości w temacie rozwiązywania umów i zaczęły się upominać o stracone pieniądze. W większości przypadków udało się dojść do porozumienia z piłkarzami oraz klubami w kwestii rekompensat, inaczej jest jednak w przypadku Rafaela Leão.
On również skorzystał na całym zamieszaniu i odszedł na zasadzie wolnego transferu do Lille OSC. Po zaledwie jednym sezonie przeniósł się za 23 miliony euro do AC Milanu, w międzyczasie trwał jednak spór prawny, który ostatecznie trafił przed sąd.
Portugalski dziennik „Record” informuje, że koniec końców Sąd Arbitrażowy ds. Sportu rozpatrzył sprawę na korzyść klubu, uznając, iż w momencie przeprowadzki napastnik nie miał jeszcze pełnej zgody na wolny transfer. W związku z tym musi zapłacić klubowi 16,5 miliona euro rekompensaty.
To i tak stosunkowo niska kwota w porównaniu z tą, której oczekiwał Sporting CP. Klub uznał bowiem, iż należy mu się pełna suma zapisana w ówczesnym kontrakcie jako klauzula odejścia - 40 milionów euro.
Wyrok został potwierdzony przez lizboński Sąd Apelacyjny, a piłkarz może jeszcze się odwoływać do Sądu Najwyższego. Warto zaznaczyć, że „Rossonerich” nie czekają żadne konsekwencje, ponieważ klub nie jest powiązany z tamtą sprawą. Mediolańczycy dokonali swojego transferu zgodnie z obowiązującymi przepisami.