Sen o Lidze Mistrzów wciąż trwa
2013-08-27 23:34:39; Aktualizacja: 11 lat temuLegia Warszawa zremisowała w rewanżowym spotkaniu eliminacji Ligi Mistrzów ze Steauą Bukareszt 2:2. Mimo remisowego wyniku dwumeczu (3:3), to Rumunii zagrają w fazie grupowej, dzięki bramkom strzelonym na wyjeździe.
Emocje przed tym starciem były ogromne, Legii kibicowała dzisiaj nie tylko znaczna część stolicy, ale także cała Polska. Cel był w końcu wspólny. Po 17 latach przerwy chcieliśmy ujrzeć rodzimy klub w najbardziej prestiżowych rozgrywkach świata, w jakich mogą brać udział kluby.
Popularny balonik został napompowany do granic możliwości i jak okazało się po 10 minutach spotkania, szybko pękł. Dwa katastrofalne błędy i Liga Mistrzów odjechała Legii na dobre.
O ile winą za pierwszą bramkę można obarczyć kilku zawodników, bo pogubiła się cała formacja defensywna, nie tylko ograni jak juniorzy Bereszyński z Furmanem, o tyle drugi gol to totalne nieporozumienie i niezrozumiałe zachowanie kapitana Legii, Vrdoljaka.Popularne
Najdroższy piłkarz zakupiony przez Legię w historii klubu, od którego oczekuje się więcej niż od pozostałych, sam tylko wie, dlaczego przy wyprowadzaniu piłki wdał się w bezsensowny drybling, żeby nie być wulgarnym, mając wówczas czterech partnerów, do których spokojnie mógł zaadresować piłkę.
Wiadomo, że piłka nożna to gra zespołowa, drużyna to całość, a nie tylko jeden piłkarz, ale koledzy Ivicy mogą czuć ogromny żal do swojego kapitana i jeśli nawet nie szepną o tym ani słowa, zrobią to za nich kibice, dla których Chorwat od dawna gra na cenzurowanym.
Jeśli chodzi o cały mecz, to nie można odmówić mistrzowi Polski walki, bo tej nie brakowało i nawet fatalny start nie podłamał ich nadziei. Wręcz przeciwnie, sportowo podrażnił, podobnie jak nieuznana bramka, przy której spalony, minimalny, został słusznie odgwizdany. O ile za szkolne błędy w obronie należy podopiecznych Jana Urbana krytykować, o tyle za prawidłową reakcję na boiskowe wydarzenia należy ich pochwalić.
Żeby jednak nie popadać w przesadny optymizm i nie chwalić za przegrany mecz, awans, który był blisko i który można było spokojnie wywalczyć, należy powiedzieć jedno. Steaua była do ogrania. O ile w Bukareszcie Legia była stroną gorszą, o tyle przy Łazienkowskiej role się odwróciły. Rumuni przez większą część meczu byli cofnięci do defensywy, co drużyna, aspirująca do gry w Lidze Mistrzów powinna wykorzystać.
Nie można pocieszać się faktem, że Legia dłużej utrzymywała się przy piłce, bo nic z tego nie wynikało. Atak pozycyjny wyglądał mizernie, podobnie jak stałe fragmenty gry, których było dużo, a z których nie padł nawet jeden celny strzał. Najdziwniejsze, że osoba, która miała rozdzielać piłki w zespole i podchodzić do każdej stojącej futbolówki, nie była obecna nawet w kadrze meczowej. Nikt jednak nie myśli, że Helio Pinto, w formie którą dotychczas prezentował, zmieniłby coś na lepsze. Więcej wniósłby z pewnością napastnik, którego Legia nie miała nie tylko dzisiaj, ale którego nie posiada od dłuższego czasu.
Dzisiaj siłą były skrzydła, a najwięcej zamieszania robili boczni obrońcy. O ile po Bereszyńskim można było się tego spodziewać, o tyle Wawrzyniak po raz kolejny zrobił wszystkim na złość i pokazał, że można zagrać bez poważniejszych błędów i dorzucić od siebie jeszcze coś ekstra w ofensywie. Dośrodkowanie przy bramce Radovicia było bowiem idealnie, podobne jak to w Moskwie, dwa lata temu w meczu ze Spartakiem.
I chociaż nadzieje były do ostatniego gwizdka, chociaż zaangażowania nie brakowało, to nie oszukujmy się, z taką dyspozycją do Ligi Mistrzów dostać się nie można, a przynajmniej - nie wypada. Szczęście od Legii musiało się kiedyś odwrócić i być może właśnie te dwie bramki z początku spotkania, były tymi, których nie potrafiło strzelić Molde, czy Rumuni w pierwszym spotkaniu, mimo wielu dogodnych sytuacji. Los bywa przewrotny i okrutny. Nam każe po raz kolejny czekać rok na kolejną szansę.