5. bieg?! To „tylko” Lech!
2015-12-05 16:40:22; Aktualizacja: 8 lat temuKlątwa, to prawdziwa klątwa! Koroniarze u siebie wygrywać nie potrafią i nie pomaga nawet Łukasz „koło zamachowe” Sierpina.
Scyzory ostrzą się na boki obrony
Frustracja, krępująca ruchy niemoc i niesamowita… chęć punktowania?! Koroniarzom nie jest straszna demotywacja! Nie wygrali od 7 meczów na własnym obiekcie? Co z tego! Niepohamowana wola walki i zdobywania terenu wciąż są obecne. I mają się bardzo dobrze. Od pierwszych minut gospodarze byli bardzo agresywni i wykorzystywali każdą niedokładność ze strony „Kolejorza”. A trzeba przyznać, wcale tak mało jej nie było – zwłaszcza, gdy podopieczni Brosza wzięli sobie za punkt honoru wysokie podejście i szybki odbiór. Wychodziło im to bardzo sprawnie z uwagi na dość niemrawe boki obrony Lecha, które zostawiały szalenie dużo miejsca Pawłowskiemu i Sierpinie umożliwiając im rozwinięcie skrzydeł i wskoczenie na znacznie wyższe obroty. Korona była bardzo aktywna w środkowej strefie, gdzie odbierała piłkę (często wracał się po nią Przybyła), a następnie, natychmiastowo przenosiła ją na którąś z flanek, gdzie bez przyjęcia i z bramką na radarze, skrzydłowi zabierali się do rozwijania akcji. Groźnie było już w 5. minucie, gdy fatalnie zachowała się defensywa „Kolejorza”. Pawłowski wykorzystał apatię Kędziory, wrzucił piłkę wprost na Kadara, a ten ofiarnie wybił ją głową wprost pod nogi Sierpiny. Ten zdołał jeszcze odegrać do Przybyły, ale napastnik uderzył jedynie w poprzeczkę i, i tak był na spalonym (sędzia tego nie widział).
Szczególnie Sierpina wiercił dziurę w brzuchu poznaniaków, będąc… wszędzie. Pomocnik zdobywał teren, był potężnie napakowany energią, nie odstawiał nogi i zawsze znajdował się tam, gdzie był potrzebny. Koroniarz zostawiał na boisku serce, wypluwał płuca i o mały włos nie wpakował piłki do siatki w 30. minucie, gdy otrzymał wspaniałe podanie od Aankoura, zszedł do środka, ułożył sobie prawą nogę i piekielnie mocno uderzył w kierunku bramki Buricia. Bramkarz Lecha zachował się instynktownie w tej bardzo groźnej sytuacji, a Sierpina…Popularne
…powinien rozważyć udanie się na Łysą Górę celem zasięgnięcia porady u czarownic. Być może one są w stanie przełamać niemoc tego napakowanego pozytywną energią piłkarza. Sama ruchliwość to nie wszystko, czasem potrzeba jeszcze trochę szczęścia. Bo zaangażowania i siły w pojedynkach Sierpinie zdecydowanie odmówić nie można.
16. metr?! Piąty bieg!
Od pierwszych sekund wydawało się, że to będzie naprawdę dobry mecz. Ponad Kolporter Areną słońce rozbłysło milionem barw wytwarzając niesamowitą, nastrojową otoczkę wokół konfrontacji sąsiadów w tabeli. Lech dopasował się do warunków atmosferycznych natychmiastowo zabierając się do konstruowania swoich ataków.
„Kolejorz” na samym początku wykazywał się ogromną ruchliwością w bocznych sektorach, starając się skłonić Koronę do błędu, szybko odebrać jej piłkę i rzucić się do gardła Treli, ale potem nieco spuścił z tonu i wrócił do swojego „wyrachowanego” futbolu.
Bardzo dobrze funkcjonowała cała ofensywa Lecha, która w okolicach „szesnastki” gwałtownie przyspieszała, czyniąc niesamowity popłoch w szeregach koroniarzy.
Lechici świetnie wbijali się w wolne strefy w defensywie Korony – czynili to z wyczuciem i przy jednoczesnym wychodzeniu na obieg, odcinając pole karne przeciwnika.
Poznaniacy bombardowali pole karne przeciwnika niezliczoną liczbą piłek, ale za każdym razem brakowało kogoś, kto postawi kropkę nad „i” i ucieszy kibiców, nieco uspokoi mecz. Swoich sił próbował nawet Kamiński, który po rzucie wolnym wykonanym przez Douglasa uderzył w futbolówkę czubkiem głowy i… trafił na „życiówkę” bramkarza gospodarzy, który popisał się fenomenalną interwencją. Dobrze wyglądała też sama organizacja lechitów w okolicach bramki Treli – atakowali sporą liczbą zawodników, Jevtić nieźle poruszał się od środkowej strefy aż do boku prezentując wysoki poziom kultury boiskowej dobrymi podaniami. Także kapitan poznaniaków zasłużył na pochwałę, bowiem w paru momentach fajnie utrzymał się przy piłce, wdał w drybling i ze stoickim spokojem przedarł się przez obronę Korony.
Konsekwentna gra Lecha w końcu się opłaciła. Pomimo, że całe spotkanie można było uznać za typowe box-to-box, to szczęście przykleiło się do niebiesko-białych barw i umożliwiło poznaniakom wyjście na prowadzenie w 33. minucie. Świetną piłkę od Douglasa otrzymał Hamalainen i nic sobie nie zrobił z bardzo niemrawej defensywy Korony – po prostu przyjął, uderzył i… wyprowadził swój zespół na prowadzenie.
Zero-jedynkowa konsekwencja
Lech po raz kolejny nie zdominował przeciwnika, nie strzelił niezliczonej liczby goli, nie prowadził gry przez całe spotkanie, ale był konsekwentny, wytrwały i dążył do celu: do zwycięstwa. Choć jeszcze w pierwszej połowie, kielczanie mogli rozwinąć skrzydła w bocznych sektorach boiska, to już w drugiej boki obrony podwajali pomocnicy minimalizując ryzyko groźnej sytuacji. Bardzo pomocny w defensywie okazał się być Pawłowski, który nie miał problemów, by wrócić do obrony i podwoić krycie lub nawet uzupełnić dziurę po Douglasie.
Korona starała się postawić trudne warunki, przełamać klątwę, w końcu odczynić zły urok rzucony na Kolporter Arenę, ale po raz kolejny nie zdołała wywalczyć 3 punktów. Póki na boisku przebywał Sierpina, można było mówić o swoistym kole zamachowym, napędzającym działania koroniarzy. W drugiej części spotkania ofensywne wypady pomocnika stały się nieco mniej zmasowane, a demotywacja wynikająca z braku wykończenia ze strony jego kolegów, podcięła mu skrzydła. Podopieczni Brosza nie za bardzo mogli wykrzesać z siebie unikalny pomysł na grę, na zdobywanie terenu, na naruszenie zwartych szeregów defensywnych Lecha. Choć udawało im się przedzierać bokami, to często albo Kamiński, albo Kadar stawali się suwerenami swojego pola karnego. Środek pola poznaniaków również był mocno zagęszczony, co uniemożliwiało gospodarzom przemknięcie tamtym sektorem. Po raz kolejny kluczową rolę odegrał Tetteh, który nie tylko jest jak skała, gdy zastawi się z piłką, ale ma bardzo dobry balans ciała i po prostu w jego grze jest widoczne sporo mądrości. Nie można było tego powiedzieć o Jovanoviciu, który był dzisiaj cieniem samego siebie. Przygasł, był praktycznie niewidoczny i nie wspomagał swojej drużyny w trakcie zawiązywania akcji.
…a lokomotywa? Jedzie dalej i w tym momencie jest już obecna w szeregach pierwszej „ósemki”. Świetna passa Urbana i jego podopiecznych trwa, wysokie obroty nie doprowadzają do wycia silnika, a wszystko dopełniają niesamowita lekkość i konsekwencja w każdym kontakcie z piłką. Czego chcieć więcej? Kibice Lecha na pewno życzą sobie skuteczności, która pozwoliłaby odetchnąć z ulgą. Ileż meczów z rzędu można siedzieć jak na szpilkach oczekując na końcowy gwizdek?