Czy tak może być i dzisiaj? Największe comebacki w historii Champions League

2013-03-12 10:27:58; Aktualizacja: 11 lat temu
Czy tak może być i dzisiaj? Największe comebacki w historii Champions League Fot. Transfery.info
Szymon Podstufka
Szymon Podstufka Źródło: Transfery.info

- Nie czujemy strachu przed remontadą, możemy tego dokonać - mówi przed rewanżem z Milanem Dani Alves. Jedno jest pewne - dziś wieczorem na naszych oczach napisze się historia.

Jeśli Barcelona przegra i odpadnie z Ligi Mistrzów już w 1/8 finału, definitywnie skończy się w futbolu era nazywana "erą Barcelony", "erą tiki-taki". Ku zmartwieniu jednych, a uciesze innych, złoty atrament na kolejne zgłoski tej historii zdaje się zasychać. Bo - czy się kibicuje Barcy, Realowi, Manchesterowi, Chelsea, Liverpoolowi, Milanowi, Juventusowi czy komukolwiek innemu - to, co w piłce europejskiej znaczyła w ostatnich latach ekipa Pepa Guardioli (a później - mimo głosów, że to już nie to - także Tito Vilanovy) należy docenić. Kiedyś i tak opowiadając naszym dzieciom i wnukom o futbolu naszych czasów, wspomnimy niesamowity zespół, który kolejne mecze spychają coraz niżej, z wyjątkowości do irytującej przeciętności. Od niesamowitego zamykania każdego przeciwnika w jego szesnastce do bezsensownego klepania piłki w okolicach linii środkowej.

Jeśli zaś uda się Milan jakimś cudem przejść, dokonanie stanie się epokowe. Próba Barcelony będzie bowiem trzynastym podejściem w fazie play- off w historii Ligi Mistrzów do odrobienia wyniku 0:2 z meczu wyjazdowego. Poprzednie 12 skończyło się niepowodzeniami. Niezależnie jak wielki zespół próbował tego dokonać, nigdy to się nie udało. Najbliżej było PSV osiem lat temu, kiedy to o awansie Milanu do finału Champions League zadecydował wyjazdowy gol Massimo Ambrosiniego. 
 
 
Co ciekawe, to właśnie AC Milan najczęściej bronił wypracowanej sobie na własnym stadionie dwubramkowej zaliczki - aż trzykrotnie. Wyzwaniu nie sprostało PSV, nie udało się to też Interowi Mediolan i Benfice Lizbona. Ku pokrzepieniu serc dodajmy jednak, że o ile po 2:0 u siebie Milan w Champions League pokonany nie schodził, o tyle ten zespół dawał się dopaść w znacznie bardziej ekstremalnych sytuacjach. Ale już nie uprzedzając faktów - oto pięć największych, ułożonych chronologicznie comebacków w historii Champions League, a także dodatkowy, polski akcent z nieistniejącego już Pucharu UEFA. Ku przestrodze kibiców Rossonerich, ale i ku pokrzepieniu serc kibiców Blaugrany.
 
Finał Ligi Mistrzów 1998/1999: Manchester United - Bayern Monachium 2:1
 
 
Sir Matt Busby mógł swoje 90. urodziny spędzić w niebiosach w beznadziejnym humorze. Przez jakieś 85 minut to były z pewnością znacznie gorsze urodziny niż którekolwiek w jego życiu. Złe ustawienie Petera Schmeichela, odważna decyzja Mario Baslera i 1:0 dla Bayernu - to musiał być cios dla emerytowanego menedżera Czerwonych Diabłow. I gdy już pewnie przeklinał los, gdy już miał dość, stało się coś niesamowitego. Najpierw Sheringham, pózniej Solskjaer i w doliczonym czasie gry, którego nikt jeszcze wtedy nie nazywał "Fergie Time", Manchester wydarł Bayernowi Puchar Mistrzów z rąk, zapewniając sobie potrójną koronę - pierwszą w historii angielskiego futbolu.
 
Pierwsza runda Pucharu UEFA 2000/2001: Wisła Kraków - Real Saragossa 4:1 (4:3 w rzutach karnych)
 
 
Oto i zapowiadanych polski akcent. 14. września 2000 roku, Saragossa, Wisła Kraków wraca do Polski z bagażem czterech bramek i zaledwie jedną po stronie zdobyczy, nastroje są bardzo złe, a widmo odpadnięcia z pucharów już we wrześniu (tak, kiedyś polskie zespoły jeszcze we wrześniu grały w pucharach...) jest bardzo, bardzo realne. Wręcz namacalne. W rozgrywanym popołudniową porą rewanżu już w piątej minucie - na domiar złego - piłkę nad interweniującym Adamem Sarnatem głową posyła Marcin Baszczyński. 1:5 w dwumeczu. Z zespołem z Primera Division. Kusiło, by wyłączyć telewizor, by nie musieć oglądać łomotu pod Wawelem.
 
Łomotu jednak nie było. Był... Cud nad Wisłą! Podopieczni Oresta Lenczyka rzucili się na Hiszpanów jak wściekłe psy i po 120 minutach i serii rzutów karnych mogli się czuć władcami Krakowa. Iheanacho, Frankowski, Moskal, Frankowski po raz drugi i było już 4:1. Wtedy już było wiadomo, że Wisełka nie ma prawa przegrać. 
 
I jeśli mamy być szczerzy, to właśnie ten pojedynek, a także słynne pojedynki z Parmą, Schalke i Lazio wspominamy najpierw, gdy myślimy o Białej Gwieździe w pucharach, a nie haniebne potyczki z Valerengą Oslo czy Dinamo Tbilisi.
 
1/4 finału Ligi Mistrzów 2003/2004: AS Monaco - Real Madryt
 
 
Co los dał Realowi rok wcześniej, odebrał mu w dwumeczu z Monaco. Klub z Księstwa był wtedy w niesamowitym gazie, w fazie grupowej rozjechał między innymi 8:3 Deportivo La Coruña, Real zaś - jak się później okazało - po odpadnięciu z Francuzami musiał czekać na kolejny ćwierćfinał długie sześć sezonów. 4:2 na Santiago Bernabeu miało w zupełności wystarczyć, by na Stade Louis II pojechać jak po swoje, ale życie okazało się bardzo brutalne. Bo o ile to dwie bramki fenomenalnego Ludovica Giuly'ego dały awans, o tyle symboliczny był gol Fernando Morientesa. Niechciany w Madrycie Hiszpan zasiedli wtedy z Monaco aż do finału, co Realowi nie udało się do dziś.
 
1/4 finału Ligi Mistrzów 2003/2004: Deportivo La Coruña - AC Milan
 
 
Tutaj mamy jeden z obiecywanych promyczków nadziei dla Barcelony. Zahartowane ośmioma bramkami przyjętymi od Monaco Deportivo z Mediolanu wyjechało z wynikiem 1:4. Potrzeba było nie lada szczęścia, ale i umiejętności, by wtedy się podnieść. Jakie były konkretne wymagania? Więc tak: Jose Molina musiał być tego dnia w życiowej formie. Był? Był. Obronił wolej Tomassona, a także sytuację sam na sam z Kaką przy stanie 1:0. Milan musiał popełnić błędy. Popełnił? Popełnił. Alessandro Nesta - wtedy jeden z czołowych obrońców świata - nie trafił w piłkę przed własnym polem karnym, a Albert Luque nie mógł mieć litości. Kilka chwil wcześniej z dośrodkowaniem z lewej strony minął się Dida, a piłkę do siatki skierował Valeron. A Deportivo zostało pierwszym zespołem, który odrobił trzybramkową stratę z pierwszego spotkania w Champions League.
 
Finał Ligi Mistrzów 2004/2005: Liverpool - AC Milan 3:3 (3:2 w rzutach karnych)
 
 
Czy o tym meczu trzeba w ogóle coś jeszcze pisać? Dudek Dance, niesamowity mecz w Stambule, comeback w tak ważnym meczu, w takim stylu, od 0:3 do przerwy, do 3:3 i karnych, które można na powtórkach oglądać do znudzenia... I znów jako ten zespół, który trwoni przewagę - wydawałoby się nie do roztrwonienia - AC Milan.
 
1/8 finału Ligi Mistrzów 2011/2012: Chelsea Londyn - Napoli 3:1 (4:1 po dogrywce)
 
 
Po pierwszym meczu wszystko było jasne. Chelsea w tym sezonie zawiedzie na całej linii, za to Napoli może z prezentowaną przez włoski zespół grą zajść naprawdę daleko. Dla Andre Villasa-Boasa nie było już ratunku, a jakiegokolwiek honoru miał bronić tymczasowy menedżer Roberto Di Matteo. To, co się zdarzyło wtedy na Stamford Bridge nie miało prawa się stać. 3:1 i dogrywka, a w niej decydujące trafienie Branislava Ivanovicia. Niebieski Titanic przetrwał zderzenie z górą lodową i popłynął - jak się później okazało - do triumfu w Lidze Mistrzów.
Więcej na ten temat: FC Barcelona AC Milan Artykuł LaLiga Serie A