Koniec „El Grafico”. Pożegnanie prawie stulatka

2018-01-23 18:37:56; Aktualizacja: 6 lat temu
Koniec „El Grafico”. Pożegnanie prawie stulatka Fot. Transfery.info
Redakcja
Redakcja Źródło: Transfery.info

To miała być huczna, już setna rocznica, wypełniona szampanem, winem, konfetti i ogólnie zabawą.

Zabawa miała mieć charakter mocno wielopokoleniowy. Łączyć tych starszych, którzy czuli niepokój i zwątpienie, jak i młodszych, którzy widzieli już wiele, ale chcieli by owa noc była niezapomniana. Nikt nie przywidział tylko przewrotności losu, nieuniknionego końca, który zapukał do ich drzwi i ogłosił „Koniec imprezy...”. 

I tak oto skończyła się pewna epoka. Ekskluzywna w swej zawartości, wykwintnie rozpisana w swej treści. Tego już nie będzie... Oto historia „El Grafico” periodyku, którego lektura sprawiała, że stawałeś się mistrzem świata w wiedzy na temat każdej dyscypliny sportowej.

JEDEN CZŁOWIEK, MILIARD POMYSŁÓW

Constancio Vigil był majętnym pisarzem, urodzonym w urugwajskiej miejscowości Rocha. Swoje życie w dobrobycie zawdzięczał ojcu, który przez lokalną politykę otworzył mu drzwi do świata ze snów, czyli Montevideo. Pisząc i publikując swoje teksty, zyskiwał poklask oraz przypływ gotówki, za który to tworzył swoje własne pisma, chcąc się uniezależnić od wnikliwych cenzorskich łapek. 

Stąd też  jego plany obejmowały wydawanie gazet - od obyczajowych bulwarówek, tygodniki satyryczne aż po polityczne dzienniki, często mocno krytykujące rzeczywistość zastaną w Urugwaju. To właśnie owa polityczna rzeczywistość sprawiła, że w 1906 roku Virgil musiał opuścić ojczyznę i przypłynął do portu Buenos Aires, gdzie, jak pokazała historia, pozostanie już na zawsze.

Nie tęskniąc za domem, doskonale zwietrzył okazję do tego, by w Argentyńczykach rozpropagować czytelnictwo na szeroką skalę. Od wydawania książek znanych w Europie pisarzy, aż po pierwsze magazyny dla dzieci, z których największą popularnością cieszył się „Pulgarcito”. Jego sława była tym mocniejsza, że w Kraju Srebra dotychczas nie wydano ani jednego pisma dla dzieci, stąd niemal przez pięć lat cieszył się monopolem na tym polu. Jeszcze większy sukces odniósł w pełni poważny, poruszający politykę kraju jak i całego świata, „Mundo Argentino”. Tu sukcesem okazała się kampania reklamowa, podczas której do do pisma dołączano bony na zakupy. Chwytliwy marketing, podparty tez początkowym rozdawnictwem do losowych skrzynek pocztowych, tylko napędził koniunkturę, w efekcie czego w 1912 roku sprzedaż osiągnęła pułap 36 tysięcy egzemplarzy. Vigil zwietrzył okazję do pomnożenia majątku, gdy z ofertą zakupu zwróciło się wydawnictwo Haynesa, które jeszcze mocniej rozwinęło pismo do poziomu 100 tysięcy sprzedawanych egzemplarzy.

Tu jednak Vigil uznał, że szansą na jego lepsze jutro będzie otwarcie własnego wydawnictwa bez niemal chałturniczej roboty, jaką pałał się od blisko dwunastu lat. „Editorial Atlantida” założona w 1918 roku (i istniejąca do dziś) spełniła fantazje Vigila, który uznał, że przebije każdego trzema pismami, dedykowanymi określonemu profilowi społecznemu. 

Jego debiutem był tygodnik „Atlantida”, w którym to kobiety odgrywały najważniejszą rolę. Było to pismo dla nich i jako pierwsze tak otwarcie zachęcało płeć piękną do tego, by nie pozostawały jedynie „kurami domowymi”. Okazało się to strzałem w dziesiątkę i, mimo iż krach na giełdzie na chwilę spowolnił sprzedaż (która osiągała pułap 70 tysięcy egzemplarzy), Vigil poszedł za ciosem i postanowił zdominować rynek prasowy jeszcze dwoma tytułami. 

Pierwszym z nich został „El Grafico” -   wydany po raz pierwszy 30 maja 1918 roku tygodnik, który był tak naprawdę zbiorem podpisanych zdjęć z całego świata z głównym jednak naciskiem na Argentynę. Na 12 stronach próżno było szukać treści, a jedynie emocje na zastygniętych kadrach. Było to w Argentynie na tyle nowatorskie, że po pismo sięgano chętnie a tysiące egzemplarzy sprzedawały się jak ciepłe bułki. 

Po roku coraz większą część fotografii poświęcano sportowi, a zwłaszcza coraz prężniej rozwijającej się piłce nożnej. I dopiero w 1925 roku tygodnik stał się formalnie w pełni pismem sportowym, do którego dodawano treść a objętość wzrosła do 25 stron. Vigil widział w „El Grafico” wartość dydaktyczną, stąd też i pierwsze artykuły mocno stawiały na krzewienie kultury fizycznej oraz na propagowaniu zdrowego trybu życia (którego sam zresztą nie przestrzegał). Zajęty jednak pisaniem książek redakcji sportowej pozwalał na wszystko, a ta z kolei prężniej i odważniej zaczęła tworzyć sportowy tygodnik dla mas, ale jednak z ekskluzywną treścią opartą na wywiadach z gwiazdami piłki i innych sportów, a nawet reportażach z każdego zakątku świata. 

To właśnie dzięki „El Grafico” swoją promocję uzyskało hasło „Futbolu Kreolów”, sprowadzonego z Wysp Brytyjskich. Szeroki rozgłos akcji sprawiał, że poczytność pisma szła w górę. Wciąż jednak starano się wciąż bogato ilustrować wszelkie wydarzenia, tak jak to miało miejsce w pierwszych wydaniach. Tu tez zaczęła kwitnąć mocna dziennikarska paczka takich ludzi, jak Ricardo Rodriguez znany pod pseudonimem „Borocoto”, szermierza pióra, któremu zawdzięczamy nazwanie River Plate w latach czterdziestych słynną „La Maquina”. Dante Panzieriemu Argentyna dziękuje za to, że „El Grafico” nie było pismem poświęconym tylko piłce nożnej, a jego relacje z lekkiej atletyki, kolarstwa czy pływania sprawiły, że propagowanie innych sportów, za które się brał, zdawały pozytywny egzamin. Osvaldo Ardizzone natomiast, jako człowiek urodzony pod stadionem Boca Juniors, bez problemu łączył w swoich tekstach, także relacjach meczowych, taniec, humor i poezję, a już hitem na koniec każdego miesiąca były sprawozdania... w formie wierszy na całe strony.

WOJNA JAKO NIEKOŃCZĄCE SIĘ POLE BITWY

Gdy do władzy w Argentynie doszedł generał Juan Domingo Peron, Argentyna przeszła na dyktaturę spod znaku peronizmu. Vigilowi taka socjalistyczno-faszystowska sałatka bardzo się nie podobała. Z duża wzajemnością. Peron odwdzięczał mu się pełna inwigilacją wydawnictwa, łącznie z redakcjami prasowymi. „El Grafico” obrywał najmocniej, gdyż jako pierwszy oficjalnie opisywał między innymi, jak Racing Club otrzymywał finansowe dotacje od państwa z podpisem nie tylko ministra finansów ale i samymi dekretami prezydenta. Poziom wrogości był na tyle wysoki, że pewnego dnia jeden z doradców Perona wpadł na pomysł by... wykupić cały nakład pisma z dwóch tygodni, a potem go spalić. Już fakt zakupu, a nie konfiskaty, sprawił, że śmiechu było co nie miara, tym bardziej, że Peron... osobiście prenumerował „El Grafico”.

Gdy w 1954 umiera główny impresario tygodnika Vigil (notabene zmarł podczas prac nad kolejną z książek), „El Grafico” wciąż rozwijało swoje skrzydła i nawet wrogość władz, nie przeszkodziła mu w walce o czytelników. Dział piłkarski, choć najważniejszy, musiał oddać spore pole zarówno fanom motoryzacji, gdy swoje sukcesy święcił Juan Manuel Fangio w Formule 1, jak i koszykówce. Osvaldo Orcasitas do tego stopnia ją promował, że w końcu założył profesjonalną ligę koszykówki (do 1953 roku Argentyna nie miała żadnej zorganizowanej ligi). Żeby „spiąć” numer dokładano oczywiście dużą rozmowę z bohaterem okładki, a pismo wieńczyła garść anegdot wszelkiej maści. 

Sama okładka stała się obiektem kultu. Znalezienie się na niej, analogicznie do tej „Playboya”, stanowiło wielkie wyróżnienie. Niemal każdy sportowiec Argentyny marzył o tym, by dostąpić tego zaszczytu. Wielu z nich trafiało na nią potem wielokrotnie i sama świadomość możliwości znalezienia się na niej budziła niemałe pożądanie. 

Stałe rubryki z humorem, jak i grafikami rysowników, pokazywały z kolei piękne oblicze pisma, przy czym treść była do nich adekwatnie dopasowana. Gdy trzeba było przysolić, to solono, gdy potrzeba było przypieprzyć, to pieprz kurzył się w tonach. Ale gdy trzeba zaistniała potrzeba przemiany w miłego i czarującego kochanka, który ucieka z okna po upojnej nocy z sąsiadką..., to nie bawiono się w żadne konwenanse i stonowane zdania. W ten oto sposób „El Grafico” dbało o kulturę, a treść starano się uczynić jasną dla wszystkich. I za to czytelnicy go kochali.

W latach siedemdziesiątych, kiedy do władzy doszła junta wojskowa pod przywództwem generała Videli, zaczął się szereg represji na społeczeństwie, zaś słowo inwigilacja była odmieniane przez wszystkie przypadki. To również nie uniknęło redakcji „El Grafico”, która przechodziła prawdziwą gehennę. 

Jeszcze podczas Mistrzostw Świata w 1978 roku w niewyjaśnionych okolicznościach zniknęło dwóch reporterów tygodnika i choć owszem cudem udało im się powrócić do domów, tak tego szczęścia nie miały tysiące innych obywateli. Jednak to podczas tych mistrzostw, zakończonych sukcesem Albicelestes pobito rekord sprzedaży, który wyniósł dokładnie 595 924 egzemplarze. Żaden inny tygodnik w Kraju Srebra nie był w stanie dobić do tej liczby, a „El Grafico” tylko stale umacniało swoją pozycję pomimo chłodu, jaki docierał do niego od rządzących. 

Żadne ich wrogie skinienie palcem nie dało rady jednak zawiesić publikacji i nawet naloty wojska na redakcję kończyły się fiaskiem. W tym okresie zresztą sprzedaż nakręcała też niezliczona liczba okładek z Diego Maradoną. Sprzedawało się wówczas około 400 tysięcy egzemplarzy. Dzięki bardzo dobremu kontaktowi z superagentem Jorge Cyterszpilerem „El Grafico” miało spore możliwości promowania młodego wtedy dziecka z El Fiorito. 

To on też sprawił, że w 1986 roku, kiedy Puchar Świata znów wracał do Argentyny, rekord sprzedaży został wyśrubowany i już niepobity - wynosi on 690 998 egzemplarzy. Mając niemal ekskluzywny dostęp do całej reprezentacji, wraz z możliwością rozmów z Maradoną na wyłączność - „El Grafico” niestrudzenie pędził do przodu. Rozwój napędzała też popularność w innych państwach, gdzie sprzedawano wydawnictwom licencje na lokalne wydania, które również cieszyły się sporym powodzeniem. Do dziś na przykład świetnie sprzedają się wersje na Salwador czy Chile.

ALE TO JUŻ BYŁO... I NIE WRÓCI

I stąd też w latach dziewięćdziesiątych pismo przeżyło kolejny kryzys, który kosztował je zmianę wydawcy. Spadek sprzedaży z powodu popularności odbiorników telewizyjnych, jak i radiowych, wraz ze zmianą kultury czytania sprawił, że musiało dojść do istnego trzęsienia ziemi. Ludzie pożądali coraz krótszych newsów, naszpikowanych słowem „skandal” a pomijali wartość rozbudowaną tysiącami liter. Choć wciąż nie brakowało tematów do artykułów, dało się też widzieć znużenie wśród starszej części redakcji. Młodsi, którzy chcieli iść z duchem czasu, odbijali się od drzwi redaktorów naczelnych i choć pewne elementy pisma ulegały zmianom, to najważniejszy okładkowy wywiad wciąż towarzyszył stałym czytelnikom. 

Jednak konkurencja nie spała i w 1998 roku pismo przejął konglomerat medialny „Torneos”, który, posiadając w Argentynie niemal wszystkie telewizje, stacje radiowe, przechwycił nieco wcześniej rozgrywki ligowe na szczeblu Primera Division, za które trzeba było sowicie płacić. Zakup szanowanego tygodnika spotkał się z bardzo chłodnym przyjęciem, gdyż „Torneos” znane było ze swojej tendencji do zamykania pism czy stacji, by zrobić więcej miejsca dla swoich flagowych produktów pokroju dziennika „OLE” czy „Clarin”. Gdy te podbijały kioski, redakcja „El Grafico” została zepchnięta na boczny tor i pomimo kilku prób jej rewitalizacji, zasięg pisma spadł już do okolic 40-50 tysięcy egzemplarzy. Wtedy po raz pierwszy podjęto dość drastyczny krok i od kwietnia 2002 roku pismo stało się miesięcznikiem, co miało wzmocnić poziom ekskluzywności. Misja się jednak nie powiodła i notowano kolejne spadki sprzedaży. W końcu, 16 stycznia 2018 roku, właściciel „Torneos” podjął decyzję o zamknięciu wydania papierowego.

Decyzja ta spotkała się z ogromnym bólem wiernych fanów, tych starszych, którzy hołdowali jakości merytorycznej pisma, jak i młodszych. Tych drugich było jednak coraz mniej, bo i „El Grafico” lubiło wbijać szpile tym, którzy puste fałszywe aktualności wciągali z równą lubością, jak lokalizacje kolejnych koncertów Natalii Oreiro. 

W tej sytuacji musiał nastąpić koniec. Czytelnikom pozostało tylko zwyzywanie właścicieli od najgorszych. Bo cóż więcej mogli zrobić?

***

Diego Maradona na okładce meldował się 134 razy i jest to najlepszy wynik w historii. Dystansuje on mocno Daniela Passarellę (58) i Norberto Alonso (54). Ciekawostkę stanowi fakt, że nie tylko sportowcy z Argentyny gościli na okładce, bo znalazło się tam też miejsce dla włoskiej drużyny Bologna FC, Muhammada Alego czy Michaela Schumachera. 

Lista dziennikarzy „El Grafico”, którzy wychowywali pokolenia, jest tak olbrzymia, że trudno byłoby o powtórne zebranie tylu sław w jednym miejscu. Po odejściu wielu z nich rozwijało swoje pomysły w tekstach, inni wydawali książki, ale znaczna część zmieniała medium na radio lub telewizję. Daniel Arcucci chociażby świetnie się sprawdza w „90 Minutos de Futbol” w „Fox Sports”, do dziś wspomina zresztą, jak przeprowadzał wywiady-rzeki z Karlem Heinze-Rummenigge czy Michelem Platinim, chociaż ci początkowo zwykli ich odmawiać (Platini pomylił go kiedyś z... terrorystą), albo z Maradoną, po tym jak do jego kolegów po fachu strzelał z wiatrówki („i podczas tego wywiadu trzymał ją w rękach, żartując, że zastrzeli go, jeśli go zapyta o to raz jeszcze”). 

Każdy z nich wspomina „El Grafico” jako miejsce dziennikarskiej inicjacji, która miała w sobie moc nauki i doświadczeń. Kiedyś było to pismo, wskazujące drogę, pokazujące różne punkty widzenia. Rozwijało wyobrażenia sportu nie tylko piłkarskiego, ale też i innych dyscyplin. Gdy umierało, wszyscy podawali jej tlen, wiedząc, że to może nie wystarczyć do uratowania pacjenta. Odchodząc pozostawiło po sobie smutek. W świecie, w którym każdy chce komuś coś udowodnić, zadowolić swoją próżnię w głowie, stać się pozbawioną uczuć maszyną. To nie o to walczył Vigil, który tworząc „El Grafico”, myślał o zdjęciach, a potem o słowach, których pióro było ostrzejsze od miecza. I czy to ironia losu, że Vigil większe nadzieje pokładał w „Billikenie”, tygodniku dla dzieci, który powstał rok po „El Grafico”,  sądząc, że przetrwa dłużej? (do dziś jest zresztą wydawany ale od trzydziestu lat przypomina on poziomem „Bravo”, tylko bez nagości od Dr. Sommera).

W ten oto sposób żegnamy prawie stulatka, któremu nie dane było obchodzić tej pięknej rocznicy. Chociaż przygotowano już tort, wystarczyło jedynie zdmuchnąć świeczki, wydobył się ledwie odczuwalny powiew. Ostatnie tchnienie...

MICHAŁ BOROWY [Ole Magazyn]
Więcej na ten temat: Argentyna El Grafico Historia mediów