Kto i co podcina skrzydła Di Marii. Van Gaal koszmarem Ángela?
2015-04-09 21:00:14; Aktualizacja: 9 lat temu Fot. Transfery.info
Premier League nie można zarzucić braku gwiazd, choć niepodważalną prawdą jest również to, że najjaśniejsze postacie tej ligi prędzej czy później udają się w innym kierunku – tam, gdzie jest cieplej i bardziej opłacalnie finansowo.
Tak było od lat, i nawet wielkie środki finansowe, które wpływają w ostatnim czasie do klubów z angielskiej ekstraklasy, zbyt szybko tego nie zmienią. Jeśli ktoś na Old Trafford czy Anfield błyszczy w kilku sezonach – i tu ważne: nie tylko w statystykach, ale też na boisku – potrafiąc w pojedynkę wygrywać mecze, a do tego staje się postacią atrakcyjną wizerunkowo, ląduje za wielkie pieniądze w Primera División. Przykładów jest wiele, wystarczy wspomnieć Beckhama, Owena, Ronaldo, Bale’a czy Suareza. Choć nie wszyscy przenieśli formę z Wysp na Półwysep Iberyjski, Hiszpanie ciągle plądrują ten rynek. Właśnie dlatego, gdy dochodzi do transakcji w odwrotnym kierunku, ekscytacja i oczekiwania są ogromne, nawet gdy Anglicy kupują gracza skreślonego w La Liga, jak Alexis Sánchez. Piłkarze o charakterystyce Chilijczyka mają jednak coś, co przyciąga – piłkarski geniusz, magię i niekonwencjonalność. Kibice to kochali i kochać będą, dlatego nawet krytyka spadająca na niego w Barcelonie przysłużyła mu się wizerunkowo – inaczej niż w przypadku Diego Costy, faceta, który przecież dołożył największą cegiełkę do zeszłorocznych sukcesów Atletico. Naturalizowany Hiszpan, mimo że gwarantuje pokaźną liczbę bramek, swoją grą tłumów nie porwie, a przecież piłka nożna, jako sport dla kibiców, to nie tylko statystyki i trofea. Więc jeśli Manchester United sprowadza przed sezonem Ángela Di Maríę, postać pierwszoplanową w Realu i najlepszego piłkarza reprezentacji Argentyny na przestrzeni ostatnich miesięcy – naturalnie zaraz po Messim – to nawet najwięksi pesymiści z spośród fanów Czerwonych Diabłów mieli pełne prawo wyskoczyć z foteli w wyrazie radości. W końcu to im, z całej ligowej elity, brakowało piłkarza kreatywnego, który wymaże z pamięci to, że wcześniej w tym celu ściągano z emerytury Paula Scholesa. I choć tradycyjnie nie brakowało głosu malkontentów, że Di María nie poradzi sobie w tak „fizycznej” lidze, wystarczyło przywołać przypadek Sergio Agüero, by uciszyć ich na kilka miesięcy, przynajmniej do momentu rozegrania przez chudzielca z Rosario kilkunastu spotkań. Dziś, ówcześni hejterzy pozornie mogą triumfować, w przededniu najważniejszych rozstrzygnięć sezonu, 27-latek przeżywa bowiem ciężkie chwile, a cierpliwość fanów z czerwonej części Manchesteru została wystawiona na poważną próbę. Czy to więc znak, że trzeba powoli rozglądać się za ewentualnym kupcem, póki Argentyńczyk wciąż wart jest porządne pieniądze, czy jednak warto wrócić kilka lat wstecz, przeanalizować wszystko na spokojnie i dojść do wniosku, że obecna forma Ángela to takie małe deja vu, które po prostu trzeba w spokoju przetrawić?
W brytyjskiej prasie aż huczy na temat przyszłości Argentyńczyka na Old Trafford, lecz zanim ktoś da wciągnąć się w tę debatę, powinien wziąć poprawkę na źródła informujące o jego sprzedaży. Nie uchodzą one za wiarygodne, a podobne sytuacje są idealną okazją, by podsycić atmosferę. Eksperci natomiast zachowują spokój i w mniejszym lub większym stopniu bronią Di Maríi. Również Louis van Gaal prosi o cierpliwość i daje do zrozumienia, że Ángel w dalszym ciągu figuruje w jego planach, co jest jednak dość paradoksalne, bo to Holender ponosi część winy za taką, a nie inną formę zawodnika; wątpliwości budzi tylko kwestia, czy ma tego świadomość.
63-letni trener zna się na swoim fachu doskonale, ale w wielu miejscach, w których dane było mu pracować, niezależnie od wyników posiadał spore grono przeciwników wśród kibiców. Do dzisiaj złośliwi wypominają mu największą porażkę w karierze – którą okazał się powrót do Barcelony, gdzie przez większość spotkań fani witali go gwizdami, a żegnali białymi chusteczkami. Druga przygoda na Camp Nou obnażyła bowiem największe wady van Gaala, poświęcanie piłkarzy dla wyznawanej przez siebie filozofii – bez dostosowania stylu gry do atutów zawodników. Hiszpanom zresztą podpadł już wcześniej, przestawiając wybitnego w 1999 roku Rivaldo na pozycję skrzydłowego, przez co Brazylijczyk na wieść o jego powrocie zdecydował się na ewakuację z Katalonii. Sytuację tę doskonale opisał po latach Boudewijn Zenden. „Rivaldo przyszedł do trenera i powiedział, że nie chce grać po lewej stronie, i pragnie być ustawiany za napastnikami. On odpowiedział mu, że skoro taka jest jego wola, to usiądzie na ławce” – zrelacjonował rodak van Gaala.
Cały artykuł możecie znaleźć w najnowszym numerze magazynu Red Zone. Czasopismo jest do kupienia w salonach sieci Empik na terenie całego kraju oraz w sklepie internetowym: http://bit.ly/1BIvY4c