Lech Poznań: zmyć plamę na honorze
2016-07-14 10:51:20; Aktualizacja: 8 lat temu„Najgorszy mistrz od lat”, „bezjajeczność”, „tartakowy klub sportowy” – to tylko kilka haseł, które pojawiały się w zeszłym sezonie. Poznaniacy muszą wziąć się w garść, choć… na pierwszy rzut oka prezentują się skromnie.
Z serca poznańskiego pociągu buchnął ogień. I to nie ten ciepły, wywołany przez pozytywne emocje. Były to płomienie siejące spustoszenie i doprowadzające kibiców do skrajnej rozpaczy. Na nic próby opanowania pożaru: zniszczenia okazały się być katastrofalne. Przed państwem… zespół, który poraża biernością. Słabe jakościowo transfery, problem z przygotowaniem fizycznym, taktyka niedostosowana do potrzeb, nietrafione wybory personalne, a może… wszystko jednocześnie? To jest wręcz niewiarygodne co się stało z „Kolejorzem”. Oglądanie jego meczów zakrawało o masochizm i w pewnym momencie nawet najzagorzalsi kibice podchodzili do tych wybryków ze spokojem. Bez większych emocji. Trudno się dziwić skoro Lech nie wykazywał woli walki, nie podejmował rękawicy, nie potrafił się odgryźć i… nie był drużyną w pełnym tego słowa znaczeniu. Brakowało zazębiania się formacji, płynności, regulacji tempa i zrozumienia.
Nawet z perspektywy czasu nie da się wskazać jednej przyczyny, która była odpowiedzialna za taki stan rzeczy. Na fatalne wyniki złożył się szereg czynników. I wszechogarniający chaos. Lech wylądował na dnie i zanotował aż 8 porażek w 11 spotkaniach. Ten sam, który jeszcze kilka miesięcy wcześniej bawił się piłką i kpił z przeciwników. Kulała skuteczność, bo w Poznaniu tak na dobrą sprawę nie było napastnika (Thomalla stał się pośmiewiskiem ligi, Robak nieustannie walczył z kontuzją, Kownacki z racji wieku ma ogromne wahania formy), sytuacji nie poprawiali skrzydłowi (niejednokrotnie lechici grali jedną flanką, bo na drugiej „szalał” Formella), nie wspominając już o defensywie, która nie ma słowa „stabilność” w słowniku. Potrzebny był pozytywny bodziec, jakieś elektrody, żeby uratować pacjenta w stanie krytycznym.
I gdy ciemne chmury nad Poznaniem stały się coraz cięższe… pojawił się on. Trener Urban. Szybko zabrał się za swoich podopiecznych i wydawało się, że wrócą na właściwe tory, że to odpowiednia osoba na odpowiednim stanowisku. Lechici wygrzebali się z czeluści tabeli, sensacyjnie zwyciężyli z Fiorentiną i wygrali w Warszawie. W końcu coś się ruszyło, a kibice pozwolili sobie nawet na nutkę optymizmu. Taką nieśmiałą, żeby nie zapeszać. Mieli rację. Lech znowu przestał trafiać do bramki, popełniał dziecinne błędy w obronie, komunikacja między zawodnikami praktycznie nie istniała, a wszystko wyglądało tak, jakby poznaniacy grali o tempo wolniej od przeciwnika. Co najciekawsze, skład nie uległ zmianie, nie doszło do wielkiej rewolucji (jeśli już to na plus, bo zdecydowano się pozbyć zbędnego balastu), a wręcz przeciwnie – starano się o stabilizację. Tej nie uzyskano, a o happy endzie trudno było nawet marzyć.Popularne
Powrót na właściwe tory
Kolejnego sezonu nie można spisać na straty. Kibicom pękłyby serca, a dziura w klubowej kasie znacznie by się powiększyła. Do tego nikt nie chce dopuścić. Zwłaszcza, że już ogromną stratą jest brak występów w europejskich pucharach. Trudno jednak wyrokować, jak będzie wyglądał „nowy Lech”. Za przedsmak ligowych zmagań można uznać mecz o Superpuchar, w którym lechici rozgromili Legię aż 4:1. I choć pierwsza część spotkania była bardzo wyrównana i można powiedzieć, że nawet chaotyczna, tak w drugiej połowie lechici wrzucili wyższy bieg i całkowicie zdominowali przeciwnika. Ogromna w tym rola Darka Formelli – tego samego, który był szykanowany w zeszłym sezonie. Półroczne wypożyczenie w Arce było strzałem w „dziesiątkę”. Pomocnik nabrał pewności siebie, a dzięki temu udowodnił, że choć pewnych rzeczy nie przeskoczy, to nikt nie odmówi mu zaangażowania. Okazało się, że piłkarz, którego tak wyklinano w Poznaniu, potrafi balansem ciała zmylić kilku przeciwników i jeszcze umieścić piłkę w siatce. Całkiem nieźle prezentował się także Makuszewski, który na boisku zawsze daje z siebie 100% czym nadrabia braki techniczne. Lecha w letnim okienku transferowym zasilił również Lasse Nielsen i wcale nie chodziło o założenie „gangu Nielsena” w stolicy Wielkopolski. Duńczykowi nie można odmówić woli walki – nie boi się wyrwać do ataku i przez cały czas pokrzykuje do swoich kolegów. I wreszcie… jeszcze jeden zawodnik. Ten, w którym jeszcze kilka lat temu pokładano wielkie nadzieje, ale gdzieś po drodze się pogubił. Radosław Majewski. W spotkaniu z Legią zaliczył wejście smoka, a jego umiejętności techniczne sprawiają, że oczy wychodzą na wierzch. Nie wydaje się również, żeby miał jakiekolwiek problemy z aklimatyzacją w naszej lidze.
No to gdzie jest ten haczyk? W poznańskim DNA. Lechici przyzwyczaili do przestojów i nawet, gdy „na papierze” mają całkiem niezły skład, to wcale nie jest gwarancja, że przełoży się to na wyniki. Zwłaszcza, że wciąż dużym problemem jest sam atak. Co prawda Robak w końcu uporał się z kontuzją, a Nicki Bille jeszcze nie miał okazji pokazać pełni swoich umiejętności, ale w napadzie nie ma takiego pewniaka, który wejdzie i wykorzysta chociaż jedną, dobrą piłkę. Bo w tym sezonie z dogrywaniem nie powinno być kłopotów (no, może na początku nie będzie tak idealnie, bo kontuzji nabawił się Szymon Pawłowski).
Wyrokowanie w kontekście „Kolejorza” to najgorsze co można uczynić, bowiem do wszystkiego trzeba odnosić się z ogromną dozą rezerwy. Chociaż podopieczni Urbana są nieźle przygotowani pod względem kondycyjnym i w składzie jest kilku zawodników, którzy są w stanie pociągnąć całą ekipę, to historia lubi się powtarzać. A kibice modlą się, żeby w tym sezonie stany przedzawałowe nie były czymś naturalnym.
(*ceny za transfermarkt)
PRZEWIDYWANA JEDENASTKA NA PIERWSZY MECZ:
Burić - Gumny, Nielsen, Wilusz, Kędziora - Trałka, Tetteh - Formella, Gajos, Jóźwiak, Nicki Bille.
Radosław Nawrot: Lech Poznań do nowego sezonu przystępuje w zupełnie innej sytuacji niż był rok temu. Wówczas jako mistrz z wielkimi nadziejami miał walczyć o Ligę Mistrzów. Tym razem pucharów nie ma, w Poznaniu panuje spokój, napięcia związane z zeszłym sezonem ustały. Trener Jan Urban powiada, że gdy prowadził Legię i Lech nie grał wtedy w pucharach mówił: „obyśmy tylko jak najmniej do niego stracili". Dzisiaj Lech wygląda lepiej niż Legia, ale cóż to znaczy w obliczu sezonu? Nadzieją dla „Kolejorza” są transfery - Maciej Makuszewski i Radosław Majewski mogą stanowić istotną zmianę jakościową w grze poznaniaków. To widać już po sparingach i Superpucharze, którego nikt w Poznaniu nie traktuje serio. Ot, sympatyczny pogrom Legii i tyle - żadnych dalekosiężnych wniosków. Słowem: pozory mogą mylić. Do sezonu 2016/2017 przystąpić może zupełnie inny Lech niż ten, który tak często kompromitował się w sezonie poprzednim.