Maciej Górski - za dobry na I ligę, za słaby na Ekstraklasę
2018-03-06 20:45:15; Aktualizacja: 6 lat temu Fot. Transfery.info
Maciejowi Górskiemu odwalała sodówka w Legii, ale z wiekiem przyszedł rozsądek i choć późno dojrzał, to w niższych ligach pewną renomę udało mu się zdobyć. Od tego czasu odbił się jeszcze od Ekstraklasy, a teraz odbudowuje w Chojniczance.
Głupota
Maciej Górski był młody i bezczelny. Jego pewność siebie nie przystawała do umiejętności, które prezentował. Zbyt często zdarzały mu się całkowicie niepotrzebne pyskówki ze szkoleniowcami, prowadzącymi go w Młodej Legii. Ignorował ich polecenia, obrażał się na każde słowa krytyki. Uważał się za na tyle utalentowanego, żeby nie musieć ciężko pracować na każdym treningu. Typowe podejście młodej gwiazdeczki, która zapomina, że jeszcze nic nie osiągnęła.
Czuł się lepszy. W czasie meczów Młodej Ekstraklasy wyzywał przeciwników, sędziów, a nieprzyjemnych słów, wyrażających rozgoryczenie, używał również w stronę własnych kolegów z zespołu. A wcale nie był najlepszy. Wysoki, ale wątły odstawał fizycznie. Brakowało mu kilogramów, które były konieczne nie tylko przy starciach z defensorami, ale również... w walce z własnym organizmem. Rachityczna budowa ciała prowadziła do tego, że Górski co chwilę był kontuzjowany.
I to właśnie urazy i brak samoświadomości w zniwelowaniu niebezpieczeństwa ich powstawania znacznie spowolnił jego karierę. Bo zapowiadał się nieźle. W Młodej Ekstraklasie zawsze strzelał dużo, choć niezmiennie towarzyszył mu problem przygotowania fizycznego. Odstawał nawet od swoich rówieśników, a przecież do tego dochodzili seniorzy, którzy nie łapali się do „18” w Ekstraklasie i oddelegowywano ich do gry z młodzieżą. Dysproporcje były naprawdę duże. Odbijał się od stoperów. Dwukrotnie był blisko korony króla strzelców ME, ale zawsze na drodze stawały mu kontuzje, które wykluczały go z gry na dłuższy czas.
I nigdy nie przebił się do pierwszej drużyny Legii. Zaczęła się jego tułaczka. Był na wypożyczeniu w Gorzowie, wrócił do Legii, nie przebił się, odszedł do Arki, znów nie wyszło, aż wreszcie trafił do Sandecji Nowy Sącz, gdzie miarka się przebrała. Wiosen przybyło, a młodzieńcza głupota, często mylona z fantazją, została. Po którymś z meczów, zdolny napastnik wyszedł z kolegami na imprezę. W pewnym momencie postanowili pośpiewać legijne piosenki. Problem w tym, że z pozoru niewinny występ wokalny nie spodobał się lokalnym kibicom, którzy mieli wówczas konflikt z fanami klubu z Warszawy. W konsekwencji na wszystkich kolejnych meczach Górskiemu niemiłosiernie dostawało się z trybun od własnych kibiców. Bolało.
Odrodzenie
W końcu jednak zaczął dorastać. Późno, bo późno, ale lepiej tak niż wcale. Problem w tym, że trzeba było zapłacić za grzechy młodości. Niewielu chciało dać mu szansę, a jako, że warszawianin zaczął patrzeć na świat racjonalnej, w jego głowie pojawiły się myśli o konieczności poszukania alternatywy dla piłki. Ale pojawiła się nadzieja na odrodzenie. I ta nadzieja okazała się jutrzenką lepszego jutra.
Górski wylądował w Zniczu Pruszków. Zaczął dbać o siebie, o to co je i o której kładzie się spać. Zmienił dietę i tryb życia. Przybrał na masie. Doszło mu siedem kilogramów i to nie on odbijał się od obrońców, a obrońcy od niego. Zaczął być profesjonalistą. A boisku tylko potwierdziło, że to był dobry krok. W I lidze, ani w Arce, ani w Sandecji nie potrafił pokazać pełni swoich umiejętności, a wystarczyło zejść szczebel niżej i nagle zaczął strzelać. 33 mecze, 15 goli. Dobry kapitał i ładna kapitał na nowy start.
Przyszedł czas na kolejny krok do przodu. Napastnik miał kilka ciekawych ofert z I ligi. Wybrał nieszablonowo. Chrobry Głogów. Klub średniej wielkości, nie mogący zapewnić splendoru, raczej z boku, niewymieniany w gronie kandydatów do awansu i niegwarantujący spektakularnej pensji. Przy tym wszystkim miał jednak jeden wielki atut w osobie trenera. Ireneusz Mamrot już wtedy miał renomę świetnego fachowca. I z Górskim współpracowało mu się znakomicie.
Chrobry grał spektakularnie. Ekipa z południa Polski prezentowała ofensywny styl, oparty na wysokim pressingu i umiejętności utrzymania się przy piłce, przypominający trochę - z zachowaniem odpowiednich proporcji – futbol Borussii Dortmund za najlepszych czasów Jurgena Kloppa. Skutkowało to dużą ilością szans dla napastników. Garściami czerpał z tego również 25-letni wówczas napastnik. Do systemu Mamrota pasował idealnie. Wybiegany, agresywny i przede wszystkim dość skuteczny. 28 występów, 15 goli, 3 asysty i walka o koronę króla strzelców do ostatnich kolejek, w których nie zagrał, bo nieco przedwcześnie ogłoszono jego transfer do Jagiellonii. I wszystko miało być pięknie...
Zderzenie ze ścianą
Niepodważalnie był za dobry na II i I ligą, więc można by wnioskować, że prezentuje ekstraklasowy poziom, ale... było zupełnie inaczej. Jego agresywny, oparty na nieco szalonym bieganiu styl w pełnej utalentowanych ofensywnie, dobrych technicznie zawodników drużynie z Podlasia nie był potrzebny. I choć już w drugiej kolejce strzelił gola z Ruchem (4:1), to potem Michał Probierz rzadko widział go w pierwszym składzie. Nie spełnił oczekiwań i wypożyczono go na rok do Kielc.
Do Korony miał pasować idealnie, bo to zespół, w którego DNA od lat wpisany jest pressing na całej przestrzeni boiska. Napastnik ma być pierwszym obrońcą, a Górski akurat umie to doskonale. Szkoła Mamrota. Ale okazało się, że w stolicy województwa świętokrzyskiego wcale go nie potrzebują...
Rundę wiosenną zaczął na ławce. Podnosił się z niej rzadko i na krótko.
- Pod względem zaangażowania nie można mu nic zarzucić. Było bardzo wysokie. To agresywny, szybki, przebojowy napastnik. Grał zgodnie z zasadą, że pierwszym obrońcą jest napastnik. Pod tym względem obrońcy rywali mieli z nim najwięcej problemów. Nie można mu odmówić charakteru, bo na każde spotkanie wychodził jak na wojnę. Niestety, gorzej wyglądało to czysto piłkarsko. Górski to nie jest zły napastnik, ale jednak nieco za słaby na ekstraklasę. Przegrywał walkę o górne piłki, był chaotyczny w polu karnym – za dużo w jego zagraniach było przypadku, za mało celowości - mówi nam Tomasz Porębski, redaktor naczelny CKsport.pl.
Lato miało przynieść zmiany. Na początku sezonu był jedynym zdolnym do gry nominalnym napastnikiem w kadrze Korony. Dostał szansę. Gino Lettieri – z przymusu czy nie - dał mu szansę. Pierwsze sześć spotkań i pierwszy skład. Bilans? Marna jedna asysta w meczu z Cracovią (4:2). I nic z tego, że ładna. Za mało.
- Górski w Kielcach grał nie dlatego, że wywalczył miejsce w składzie, lecz z powodu kontuzji pozostałych napastników. Zaległości treningowe miał też Nika Kaczarawa i musiało minąć trochę czasu, zanim doszedł do optymalnej dyspozycji. Kiedy wrócili inni snajperzy, 28 latek wrócił na ławkę - konkluduje Porębski.
Tak odbił się od Ekstraklasy. I choć jesienią 2017 nie było tak źle, bo do końca rundy zdążył jeszcze strzelił dwa gole, to w Kielcach nie zamierzano przedłużać wypożyczenia, a w Jagiellonii nikt nie przyjmował go ze specjalnie otwartymi rękoma, więc trzeba było szukać nowego klubu. Padło na walczącą o awans do elity Chojniczankę.
Znany trener i powtórka z Głogowa?
Chojnice niegdyś całkiem bramkostrzelny napastnik wybierał trochę podobnie jak kilka lat temu Głogów. Po pierwsze, znany trener. Z Krzysztofem Brede miał okazję pracować w Jagiellonii i współpraca układała się na tyle dobrze, że to właśnie osoba byłego asystenta Michała Probierza była jednym z najważniejszych argumentów w obraniu tego kierunku transferowego. Po drugie, raczej pewne miejsce w składzie, ofensywnie grający zespół i szanse na odrodzenie w spokojnym miejscu.
- Chcę nawiązać do czasów Chrobrego - przyznaje Maciej Górski i może mu to się udać, bo choć wydaje się nieco za słaby na Ekstraklasę, to udowodnił już, że na I ligę jest za dobry, a Chojniczanka... również zdaje się wpisywać w ten schemat. Związek idealny?