Niespodziewana przemiana pogromcy Realu
2017-11-16 22:54:26; Aktualizacja: 7 lat temu Fot. Transfery.info
Choć jeszcze trzy lata temu ani myślał o grze w ofensywie, bramkami i asystami pomógł Gironie w awansie do La Liga. Teraz nadal stanowi jej kluczowy element, choć może się to niebawem zmienić. Oto Portu.
Lider
6 maja 2017 roku, 37. kolejka drugiej ligi hiszpańskiej, spotkanie na Estadi Montilivi w Gironie. Katalońska ekipa jest w bardzo dobrej sytuacji jeśli spojrzeć na ligową tabelę. Drużyna prowadzona przez Pablo Machína musiała się już pogodzić z tym, że pierwszego Levante nie dogoni – traciła do Żab aż 12 punktów. Z drugiej strony Getafe zajmujące trzecie miejsce, które dawało „tylko” miejsce w barażach, traciło do Girony siedem oczek. Niezły zapas, biorąc pod uwagę świetną formę Blanquivermell i zaledwie sześć spotkań do końca sezonu. Powinno wystarczyć.
Spotkanie z Huescą mogło jeszcze umocnić drużynę z Katalonii na bezpiecznej pozycji. Goście postawili jednak twarde warunki, aż do 39. minuty utrzymując czyste konto. Wtedy piłkę na trzydziestym metrze odebrał Portu i ruszył do przodu nie zastanawiając się zbytnio nad innymi opcjami. Minął jednego obrońcę, uciekł drugiemu, wpadł w pole karne mierząc się z trzecim defensorem. Nie dał się wyprowadzić z równowagi, przebiegł obok bramkarza i prostym strzałem po ziemi skierował piłkę do siatki, otwierając wynik meczu. Potem wszystko poszło już bezproblemowo, a jego klub wygrał 3:1. Sam bohater meczu nie ukończył – w drugiej połowie musiał opuścić boisko ze względu na kontuzje.
Uraz co prawda okazał się niezbyt poważny i nie wykluczył go z gry w kolejnym spotkaniu, drużyna jak i sam Portu, miała problemy z powrotem na odpowiednie tory. Wkradło się rozluźnienie i o awans bez konieczności gry w barażach drużyna walczyła do ostatniej chwili. Getafe zabrakło jednak dwóch punktów i Portu ze swoją drużyną mógł świętować historyczny – bo pierwszy – awans do Primera División.
Dla uniwersalnego zawodnika był to sezon bardzo udany. Osiem razy trafiał do bramki rywali, dorzucił do tego również osiem asyst. Tylko w jednym meczu nie pojawił się na boisku i rozegrał 3240 z 3780 możliwych minut. Gdyby nie słabsza druga część sezonu, ten wynik mógłby wyglądać jeszcze lepiej. Nie zmienia to jednak faktu, że wielokrotnie swoją grą odmieniał losy meczu i jak urodzony lider zespołu wydzierał rywalom 3 punkty w trudnych momentach.
Walczak skazany na defensywę
„W wieku 14 lat dostałem szansę przejścia do akademii Valencii. Byłem bardzo podekscytowany, podobnie jak rodzice, szybko zgodziliśmy się, że to ogromna szansa. Było to jednak ciężkie przeżycie, znajdowałem się daleko od przyjaciół, rodziny. W klubie bardzo mi pomagano, adaptacja szła bardzo dobrze. Szybko zostałem przesunięty do Mestallety. To trudne do pogodzenia kiedy jeszcze chodzisz do szkoły, a treningi w trzeciej lidze zaczynają się już rano. Grasz z kolegami i przeciwnikami, którzy są od ciebie starsi. Trzeba bardzo szybko dojrzeć do tego” - Portu w wywiadzie dla Sphera Sports z lutego 2017 roku.
Sezon 2011/2012 w Hiszpanii stał pod znakiem poprzestawianych kolejek. Pierwsza seria spotkań miała miejsce... pomiędzy 19. a 21. kolejką, w styczniu 2012 roku. Co ciekawe, ta o numerze 20 została rozegrana w maju. To tyle jeśli chodzi o rys kalendarzowy i radosną twórczość LFP.
Właśnie w kolejce tylko formalnie oznaczonej numerem porządkowym „1” na swój debiut liczył Portu. 19-latek od jakiegoś czasu był zapraszany na treningi pierwszej drużyny. W meczu z Osasuną Unai Emery zabrał go na ławkę. Przy dobrych wiatrach młodzian mógł zmienić na boisku klubową legendę, której miał być następcą. Mowa o Davidzie Albeldzie, rasowym defensywnym pomocniku i kapitanie. Młodszemu koledze nie dał jednak dobrego przykładu. Wyleciał z boiska za „sanki” na Davidzie Timorze w doliczonym czasie drugiej połowy. Chwilę później gola na 1:1 strzelił Lolo. Co ciekawe to właśnie miejsce Timora w Mestallecie zajął Portu... dzisiaj obaj panowie grają razem w Gironie. Wracając jednak do głównego wątku, Cristian nie zaliczył debiutu i raczej nic w tym dziwnego. Na boisku obok Davida byli Banega i Tino Costa, a na ławce zasiadali Parejo i Mehmet Topal. Pomocników pełna gama.
Upragnionego debiutu w swojej ekipie Portu doczekał się dopiero dwa lata później. W sezonie 2012/2013 był często sadzany na ławce, ale to tyle ze złudnych nadziei na otrzymanie długo oczekiwanej szansy. Nadszedł rok 2014, w składzie zaszły poważne zmiany. W kadrze zabrakło m.in. Albeldy, który pół roku wcześniej zakończył karierę. 21-latek nadal szedł po śladach wyznaczonych przez ulubieńca kibiców. Zyskał opaskę kapitańską w drużynie rezerw oraz... seryjnie łapał kartki. Przez dwa sezony w Mestallecie zgarnął 29 żółtych kartoników, dorzucając dwa czerwone. Porównania nasuwały się same.
27 lutego 2014 roku, chwila bardzo ważna i do tej pory jedyna taka w karierze piłkarza z Murcji. Zaliczył debiut z nietoperzem na piersi, co jednak jeszcze ważniejsze, zagrał w europejskich pucharach. Spotkanie w ramach Ligi Europy z Dynamem Kijów. Zaledwie 9 minut. Na murawie zastąpił młodszego od siebie Fede Cartabię. Kilka dni później pojawił się w wyjściowym składzie z Rayo Vallecano, tym razem już na swojej (w tamtych czasach) nominalnej pozycji, defensywnego pomocnika. Obok Keity, za plecami Michela. Powalczył, poszarpał. Zarobił żółtą kartkę. Na pewno pokazał charakter, waleczność, serce do gry. Czegoś jednak brakowało, a bramka z 61. minuty Larriveya pomogła trenerowi Pizziemu w podjęciu decyzji. Nikt w Portu nie widział gracza ofensywnego, więc aby odrabiać straty kilka minut później zastąpił go Vinicius, nominalny napastnik. Ten manewr się nie udał, ale dalsza część sezonu szła ekipie prowadzonej przez Argentyńczyka nieźle. Na tyle, że nie było potrzeby ponownego sięgania po biegającą maszynkę do łapania kartek.
„Prawdą jest, że najwięcej zawdzięczam Albacete, gdzie najbardziej we mnie wierzyli. Postawili na mnie i to dzięki nim dojrzałem jako piłkarz, wiele mnie nauczyli. Wsparcie prezydenta, dyrektora sportowego oraz trenera było dla mnie bardzo ważne i dało mi dużo pewności siebie. Jestem bezgranicznie wdzięczny Luisowi Sampedro za zaufanie jakim mnie obdarzył. To ogromne szczęście, że trafiłem na takich ludzi w swojej karierze” - tak po ponad pół roku od transferu gloryfikował włodarzy klubu Portu. W podobnych słowach zresztą wypowiadał się o kolegach z zespołu i kibicach – w opublikowanym na Twitterze liście pożegnalnym.
Prawie-deportivista
Na talentach wielu artystów eksperci poznawali się dopiero po śmierci, całe szczęście z piłkarzami jest trochę inaczej. Oczywiście, czasami z kogoś przeciętnego robi się asa, tym razem jednak trzeba przyznać, galisyjska prasa zrobiła robotę 10/10. No, przynajmniej w części.
Portu wiedział już, że nie ma miejsca w Valencii, a „Nietoperze” woleli dać szansę rozwoju swojemu wychowankowi, niż przetrzymywać go w rezerwach. Transfer był kwestią czasu. Co ciekawe już w lecie 2013 roku pojawił się rzekomo – ze względu na przyznajmy, przeciętną wiarygodność źródła – temat transferu do zdegradowanego świeżo Deportivo. O ile kwestia samego angażu do tej ekipy jest z gatunku tych, które włożyć można między bajki, o tyle bardzo ciekawy jest opis zawodnika w tamtejszej prasie.
Na łamach La Opinión A Coruña pojawił się tekst, w którym nieznany z nazwiska autor porównywał młodziana do byłego zawodnika Deportivo, Joana Verdú podkreślając, że Portu mógłby podobnie jak Katalończyk poprowadzić grę drużyny od środka pola. Może grać zarówno w środku pomocy, dobrze spisałby się także jako ofensywny pomocnik. Świetnie pokazywałby się wchodząc z głębi pola w defensywę przeciwnika.
Poza tym, już odbiegając od porównań do byłego zawodnika Espanyolu czy Levante, podkreślany był jego charakter, zdolności przywódcze, które dały mu opaskę w Mestallecie. Waleczność i dbałość o poczynania defensywne, które dla rozgrywających i zawodników odpowiadających głównie za ofensywę nie są takie oczywiste. Można powiedzieć, że tym samym anonimowy dziennikarz z Galicji przepowiedział Portu przyszłość. W momencie kiedy pisany był tamten artykuł, Portu do Verdú brakowało jeszcze bardzo dużo, zwłaszcza w zakresie notowanych liczb i pozycji zajmowanej na boisku (bo raczej trzy trafienia w około 70 meczach na nikim nie robią wrażenia)... Tuż po odejściu z Valencii jego talent zaczął rozkwitać. W Albacete zanotował po sześć goli w każdym z dwóch sezonów, dorzucając kolejno dwie i trzy asysty. Jego forma eksplodowała w Gironie, gdzie pokazał jak uniwersalnym jest zawodnikiem. Przez te kilka lat występował zarówno na bokach pomocy, jako typowa „8”, by wreszcie zostać również przestawionym za plecy napastnika, a w szczególnych sytuacjach pełnił również rolę drugiego napastnika. Może się tylko cieszyć, że jego pierwszy klub nie zdecydował się na wyłożenie klauzuli w wysokości dwa miliony euro zawartych w kontrakcie po transferze do Albacete. Wątpliwe jest przecież, że byłby teraz w lepszym położeniu. Dziś w drugiej lidze chińskiej Verdú zbliżający się do emerytury ma na koncie osiem goli i dziewięć asyst – prawie identyczny dorobek jak nasz bohater w poprzednim sezonie.
Lepiej późno niż wcale
Obecnie Portu to jeden z ciekawszych, nadal nieodgadnionych zawodników w lidze. Podobnie jak choćby Nolito hiszpański futbol bierze szturmem na długo po ukończeniu wieku juniorskiego. Nadal jest rzucany po pozycjach, ale nikt już nie widzi w nim defensywnego pomocnika. Nie miał szybkości, która pozwoliłaby mu pełnić rolę skrzydłowego, do gry na szpicy brakowało wzrostu. Duża konkurencja w środku pola, a warto podkreślić, że Portu to choćby rocznik Isco, który również nie mógł przebić się w Valencii, spowodowała, że był skazany na grę daleko od bramki przeciwnika. Zresztą sam we wspomnianym wcześniej wywiadzie wspomina byłych kolegów z drużyny – Paco, Carles Gil, Montoro, Jaume i Robert... Dziś poza Isco i być może Paco – większość z byłych kolegów może mu pozazdrościć.
Z jednej strony gra w defensywie ograniczała go i powodowała, że bił rekordy kartek i fauli na przeciwnikach, z drugiej dziś jest jego ogromnym atutem. Cristian Portugues – bo tak brzmi jego pełne imię i nazwisko – jest dziś myśliwym w środku pola. Zawodnikiem, który tylko czeka na błąd przeciwnika. Złe przyjęcie, niedokładne podanie, zbyt długie holowanie piłki. Idealnie czuje moment, w którym może przechwycić futbolówkę i ruszyć z nią na bramkę. Wtedy bardzo trudno go powstrzymać, zwłaszcza, że już tak często nie fauluje, za czym idzie zdecydowanie mniejszy dorobek kartkowy. O ile w roli głównego przecinaka nie był tak przekonujący, o tyle odbiór jest dzisiaj jego ważnym atutem. Podobnie czuje moment kiedy może wykorzystać wolną przestrzeń, pokazuje się partnerom do podania, wychodzi w uliczkę. Ma niesamowity ciąg na bramkę, chęć grania do przodu, w każdym możliwym momencie.
Hiszpan nie dysponuje nadprzyrodzoną techniką, nie jest mistrzem podań, jego strzały stoją na bardzo przyzwoitym poziomie, ale to nadal nie jest coś, co wyróżnia go zdecydowanie, czyni z niego zawodnika wyjątkowego. To zdolność i szybkość podejmowania odpowiednich decyzji w danym momencie, pomieszana z boiskową odwagą, siłą i równowagą nawet na dużej szybkości, daje mu przewagę nad innymi zawodnikami na murawie. To piłkarz, którego nie można spychać na bok, nie jest postacią z drugiego rzędu w drużynie. Portu bierze za grę zespołu pełną odpowiedzialność i jeśli już zmieni klub, pozostaje mieć nadzieję, że będzie tam pełnił ważną rolę. W innym wypadku może zaginąć. Po jakże ważnym trafieniu z Realem, kiedy dołożył piętę do piłki zagrywanej przez Maffeo, o angaż w większym klubie będzie zdecydowanie łatwiej, nawet mimo podpisanego latem nowego kontraktu do 2021 roku.