Piotr Świerczewski, czyli bez kOMpleksów
2019-04-08 21:54:00; Aktualizacja: 5 lat temu Fot. FotoPyK
Cofnijmy się do czasów, kiedy we Włoszech nie było mody na Polaków, a nasi napastnicy nie bili rekordów w topowych klubach. Konkretniej, cofnijmy się do 2001 roku, gdy Piotr Świerczewski wdarł się przebojem do szatni Olympique Marsylia.
Były pomocnik GKS-u Katowice miał wówczas wyrobioną markę poprzez występy w Saint-Étienne i przede wszystkim w Bastii. Jego staż w kraju dwukrotnych Mistrzów Świata wynosił osiem lat (z półroczną przerwą na wypożyczenie do Japonii), podczas których zaliczył 223 występy, strzelając 14 goli - to w ramach statystyki. Popularny „Świr” oprócz dobrych recenzji miał też sprzyjające okoliczności do przejścia do tak utytułowanego klubu. Przypomnijmy tylko, że Marsylia była wówczas zdobywcą Ligi Mistrzów z 1993 roku, ośmiokrotnym tryumfatorem Ligue 1 i dziesięciokrotnym zwycięzcą krajowego pucharu. Jednak czas, w którym Polak przeprowadzał się na Stade Vélodrome był specyficzny w historii tego klubu. Z jednej strony Marsylia to wówczas najpopularniejszy klub we Francji, który jako jedyny posiadał klubową telewizję, a z drugiej strony w sezonie 2000/2001 ledwo co uchroniła się przed spadkiem, zajmując miejsce tuż nad strefą spadkową.
Właśnie te okoliczności spowodowały, że ekscentryczny właściciel klubu, Bernard Tapie postanowił zrobić rewolucję z prawdziwego zdarzenia. Jej beneficjentem był m.in. Świerczewski, który przechodził do Olympique z teoretycznie lepszego klubu (Bastia na koniec sezonu zajęła ósme miejsce). Pomocnik ponoć miał ofertę z RC Lens i Auxerre, ale oba te kluby były kolejno oczko i dwa oczka wyżej w tabeli od OM. Czy warto było dla tych propozycji rezygnować z angażu w klubie z historią, na którego mecze przychodzi po 60 tysięcy ludzi? Odpowiedzcie sobie sami.
W tamtym sezonie do drużyny przyszło i z niej odeszło po blisko 30 zawodników. Po stronie transferów przychodzących mogliśmy zobaczyć nazwisko Piotra Świerczewskiego, z którym podpisano trzyletni kontrakt z możliwością przedłużenia go o kolejny rok „Dla mnie transfer do OM to skok na wysokie drzewo. To tak, jakby aktor grający w teatrze dla stu widzów dostał angaż w Narodowym” - tak wówczas opisywał „Gazecie Wyborczej” swoje przenosiny. Niby skok na wysokie drzewo, a jednak „Świr” z miejsca zgarnął numer 7 i opaskę kapitana! Jeśli wierzyć pomocnikowi, trener Tomislav Ivić w zgodzie z opinią szatni postanowił, że to on ma być ich formalnym liderem na boisku. Polak za długo nie cieszył się z tej funkcji: „Kilka tygodni później przyszedł do mnie prezes Tapie w towarzystwie Francka Lebouefa – mistrza świata i Europy. Tapie spytał się mnie, czy nie miałbym nic przeciwko, aby opaskę przejął Lebouef. Jego osiągnięcia przytłaczały, poza tym był Francuzem. Uznałem więc, że lepiej dla drużyny będzie, jeśli kapitanem zostanie ktoś, kto swoimi osiągnięciami będzie budził respekt, więc zgodziłem się. Ja byłem wicekapitanem i często tę opaskę zakładałem, bo Lebouefa strasznie męczyły kontuzje” - powiedział po latach w wywiadzie dla RetroFutbol.pl.
Świerczewski najbardziej trzymał się z takimi zawodnikami jak Vedran Runje, Daniel van Buyten i Lamine Sakho, czyli kolejno z Chorwatem, Belgiem i Francuzem. Niezły tygiel kulturowy, co? A „Świr” doskonale się w nim odnajdywał. W klubie przeciął się również z młodziutkim Didierem Drogbą, który podobno był wówczas nieco introwertyczny.
Dość już jednak o kolegach w szatni. Pora przejść na boisko, gdzie Świerczewski zaliczył 41 występów, nieraz wychodząc jako kapitan. Jakie mecze najlepiej po latach wspomina „Świr”? Oczywiście są to boje z PSG, na które bilety były wyprzedawane z tygodniowym wyprzedzeniem. Wtedy paryżanie nie byli tak komercyjnym klubem jak teraz, ale spotkania pomiędzy PSG a OM elektryzowały całą Francję. „Świr” w tych klasykach grał dwukrotnie tradycyjnie „od dechy do dechy”. Oczywiście, również tradycyjnie zgarnął w obu tych meczach po żółtej kartce, co specjalnie nie powinno dziwić, kiedy spojrzy się przeciwko komu musiał grać, i pamiętając przy tym jak agresywnym piłkarzem był Świerczewski. Chyba nikomu nie trzeba tłumaczyć, że zatrzymanie Ronaldinho nie zawsze mogło odbywać się w zgodzie z przepisami. Wtedy w PSG grali też tacy zawodnicy jak Jay-Jay Okocha, Mauricio Pochettino (ten sam, który teraz prowadzi Tottenham), Gabriel Heinze, czy Mikel Arteta. Bilans Świerczewskiego przeciwko tym rywalom w barwach OM wynosił: jedno zwycięstwo i jeden remis. Co ciekawe, teraz po latach Polak podobno dostał ofertę od niegdyś zaciekłego wroga. W zeszłym roku w programie „Cafe Futbol” przyznał, że paryżanie zaproponowali mu bycie ich skautem. Od tamtej pory słuch o tej ofercie zaginął, ale wierzymy, że słynne kontakty Polaka dają mu pole do popisu na zupełnie innych płaszczyznach.
Oprócz francuskich klasyków, Świerczewski dobrze wspomina swojego jedynego gola jaki udało mu się zaliczyć, grając dla marsylczyków w Ligue 1. „Świr” ustalił wynik spotkania z Sochaux na 4:2 i wprowadził tym samym fanów zgromadzonych na Stade Vélodrome w ekstazę.
Mimo szumnych zapowiedzi Bernarda Tapie Marsylia zakończyła sezon na 9. miejscu. Nie była to pozycja, która satysfakcjonowałaby kibiców i słynnego właściciela. Dlatego też zaczęto po raz kolejny kombinować z trenerami, którzy mieli odmienić oblicze marsylskiego zespołu. W pierwszym roku „Świr” miał ich aż trzech. W kolejnym sezonie nie było już tak dobrze, jeżeli chodzi o „liczby” Świerczewskiego. Grał coraz mniej i rzadko kiedy zaliczał 90 minut. Od składu na dobre odstawił go trener Perrin, który wprost powiedział, że w jego miejsce widzi innego zawodnika. „Perrin wobec mnie był niezwykle szczery. Był wobec mnie fair. Nie traktował mnie jak powietrze, tylko powiedział mi prosto w oczy – Piotr, szanuję Cię, ale ściągam do klubu Fabio Celestiniego. Ze Szwajcarem pracował w Troyes i znał go bardzo dobrze” - tak wspomina rozmowę z Perrinem w wywiadzie dla RetroFutbol.pl. „Świr” niedługo po tym został wypożyczony do Birmingham i już nigdy nie wrócił do Marsylii jako zawodnik OM. Ta sama rewolucja, która dała mu angaż w klubie wypędziła go na Wyspy Brytyjskie. Dlatego też Świerczewski po latach nie ma do nikogo pretensji, zdając sobie sprawę, jak wygląda zawodowy futbol.
Ta historia może nie na wszystkich zrobi wrażenie dzisiaj, kiedy mamy Piątka, Lewandowskiego czy Glika, ale wtedy to było coś. Wydaje się jednak, że kariera Świerczewskiego nad Sekwaną jest niedoceniana, dlatego warto od czasu do czasu wspomnieć, że jest taki Polak, który bez kOMpleksów wszedł do szatni jednego z największych francuskich zespołów w historii piłki nożnej.
DOMINIK BOŻEK