Powoli zdobywa serca kibiców, jednak drugim \

2012-11-12 18:57:23; Aktualizacja: 12 lat temu
Powoli zdobywa serca kibiców, jednak drugim \ Fot. Transfery.info
Szymon Podstufka
Szymon Podstufka Źródło: Transfery.info

Opuścił ekstraklasę opromieniony tytułem króla strzelców, który zdobył w cuglach. Jednak po innych stranierich, którzy przed nim ruszali na podbój Europy też spodziewaliśmy się wiele, a jednak nic z tego nie wyszło.

Wszyscy pamiętamy na przykład Stanko Svitlicę. Król strzelców? Owszem. Transfer do Niemiec? Pewnie że tak. Tylko że to, co było dalej, lepiej pominąć milczeniem. "Aż" 114 minut na boiskach Bundesligi to na pewno dla postrachu polskich bramkarzy nie był powód do dumy.

A jednak coś pozwala nam wierzyć, że Artjoms Rudnevs skończy inaczej. Ten chłopak na warunki polskiej ekstraklasy był zjawiskiem, brakowało mu czasami regularności - w porządku, ale parametry, jakimi dysponował, mogły obrońców wpędzać w depresję. Był szybki, całkiem dobrze grał głową, a na dodatek potrafił huknąć nie do obrony z obu nóg. Przed kibicami Lecha ukłonił się na powitanie kilka razy, sprawił, że choćby po pamiętnym 3:3 z Juventusem nic już nie strzelił, to i tak przeszedłby do historii. Człowiek, który zatrzymał "Starą Damę". I to jak!

 
 
Wtedy był dla polskich kibiców Rudnevsem, jednak przeszkadzało mu to, że nikt nie potrafi prawidłowo wymówić jego nazwiska, o czym wspominał w wywiadzie dla oficjalnej strony internetowej HSV. - Moje nazwisko było źle wymawiane i odmieniane, dlatego wybrałem rosyjską wersję swojego imienia i nazwiska - Artjom Rudnev. 
 
Nie było ważne to, jak trenerzy rywali zapisywali na tablicy jego nazwisko - obrońcy wiedzieli, że jeśli pozwolą sobie na odrobinę dekoncentracji, to już po nich. Za to jeśli zatrzymają Łotysza, mają szansę nawet na jedenastkę kolejki. Jeśli jednak przyszedł czas, że Rudneva nie niepokoiła żadna kontuzja, ani nie miał chwilowego spadku formy, było o to niezwykle ciężko.
 
- Gdy Rudnevs był w formie, mieć go z przodu było wielkim komfortem. Nie tylko potrafił się odnaleźć, strzelić coś, ale też budził strach w oczach rywali, a my z tego korzystaliśmy - mówi nam Ivan Djurdjević.
 
Zalety Łotysza komplementowano zresztą bardzo mocno zaraz po transferze do HSV, a przodował w tym dyrektor sportowy, Frank Arnesen. - Jeśli napastnik w jednym sezonie strzela dużo bramek, to jest dobrze. Jeśli napastnik zostaje najlepszym strzelcem w swoich poprzednich trzech drużynach, to jest świetnie - mówił Holender. Dla gazety Sport Bild, Arnesen porównał nawet Rudneva do innego znanego z Bundesligi gracza pierwszej linii, Ivicy Olicia. - Rudnev przypomina stylem gry Olicia, tylko że jest jeszcze skuteczniejszy niż Chorwat.
 
Wraz z Rudnevem (a właściwie wtedy znów Rudnevsem - bo tak Artjoms chce być nazywany w Niemczech) do Hamburga przyszedł drugi bramkarz reprezentacji Niemiec, Rene Adler. To był zwiastun lepszych czasów dla HSV, które ledwo uniknęło spadku do 2. Bundesligi, zajmując odległą, 15. pozycję na koniec ubiegłego sezonu. 
 
Kibice Hamburga już na początku okresu przygotowawczego znaleźli Rudnevsowi nową ksywkę - "Rudi". - To popularny skrót mojego nazwiska w każdym z języków, ale wiem o co chodzi. Mam świadomość, kim był Rudi Voeller - mówił były już napastnik Lecha. Na samym początku więc rzucono na jego barki spory ciężar - był odpowiedzialny już nie tylko za zastąpienie Mladena Petricia (co było głównym powodem sprowadzenia go do HSV), ale także za decydowanie o obliczu ataku HSV.
 
Pod koniec okresu przygotowawczego do mediów przedostała się wiadomość, że Rudnevs nie do końca spełnia pokładane w nim nadzieje. "Nowy napastnik Artjoms Rudnevs nie przekonał do siebie podczas przygotowań do sezonu" - można było przeczytać w Hamburger Morgenpost. Łotyszowi zarzucano przede wszystkim to, że jak już do bramki trafia, to tylko w spotkaniach z niżej notowanymi przeciwnikami. Zaczęto się zastanawiać, czy dobrym pomysłem nie byłoby ściągnięcie kolejnego napastnika. Paść miało na Vincenzo Iaquintę, mistrza świata z 2006 roku, jednak do żadnych konkretnych negocjacji nie doszło, a w Hamburgu uznano, że problem znacznie lepiej rozwiąże nowy klasowy rozgrywający. Sięgnięto więc głęboko do kieszeni i wysupłano kilkanaście milionów euro na sprawdzonego już w HSV Rafaela van der Vaarta.
 
W jednym z wywiadów udzielonych już po przejściu do Hamburga, Rudnevs zresztą bardzo zachwalał Holendra. - Skoro przyszedł do nas zawodnik tak wysokiej klasy, musieliśmy dostosować się do niego poziomem. On rozumie każde boiskowe zachowanie napastnika. Szuka mnie przez cały mecz, wie już jakie piłki lubię, z jakimi mam problem.
 
 
Przyjście van der Vaarta zadziałało zresztą na Rudnevsa mobilizująco i już dwa tygodnie po pierwszym kopnięciu Holendra w tym sezonie Bundesligi, Łotysz wreszcie trafił do siatki. Do tej pory udało mu się to łącznie trzy razy, jednak nie tylko za to chwali go Thorsten Fink, trener Hamburga. Gdy tylko zdecydował się na poświęcenie go, by wystawić dodatkowego defensywnego pomocnika z Bayernem, HSV grało bez pomysłu i gładko przegrało 0:3. Dziś wszystko wróciło już do normy i Artjoms wybiegł w wyjściowym składzie, jednak po bezbarwnym meczu, HSV zremisowało z Freiburgiem 0:0.
 
Jak najbardziej zasadne wydają się więc porównania Rudnevsa do Roberta Lewandowskiego, co jest dla Łotysza... nieprzyjemne. Mówi otwarcie o tym, że jest innym piłkarzem, że nie jest "drugim Lewandowskim". On nazywa się Rudnevs i nie chce, by porównywano jego dokonania z dokonaniami "Lewego". 
 
Na korzyść Rudnevsa działa to, że nie jest typem skandalisty. Raczej nie uświadczy się go w nocnych klubach, choć raz udało mu się "błysnąć", przede wszystkim w łotewskich mediach. Wszystko za sprawą kontrowersyjnej wypowiedzi dla dziennika "Diena". - Potrafię trochę czytać po łotewsku i rozumiem co się do mnie mówi ale nie jestem w stanie przeprowadzić rozmowy. Dlaczego tak słabo znam łotewski? Może dlatego, że nie mieszkałem na Łotwie. Nie odczuwam potrzeby, by znać ten język lepiej - powiedział napastnik HSV.
 
To z miejsca rozpętało burzę, a list otwarty do kibiców reprezentacji wystosował nawet kapitan Kacper Gorkss. 
 
"Po pojawiających się w prasie publikacjach i związaną z tym wrzawą medialną zacząłem zastanawiać się nad motywacją i przesłankami, które kierują sportowcami reprezentującym kraj w którym się urodzili. Dla niektórych liczą się pieniądze i sława, ale inni robią to z czystego patriotyzmu, chęci reprezentowania kraju i występowania pod jego flagą. Od pewnego czasu w reprezentacjach na całym świecie występuje coraz więcej ludzi z mniejszości narodowych. Właśnie dlatego pojawiła się kwestia odśpiewywania hymnu i okazywania szacunku dla kraju. Czy możemy o to prosić wszystkich graczy? Sądzę, że tak. Należy szanować kraj, kibiców, trenerów, kolegów z drużyny i język kraju, który się reprezentuje.
 
(...) Po przeczytaniu części komentarzy i zapoznaniu się z reakcjami na to co powiedział, sądzę że nie jest w żadnym wypadku zdrajcą. Po prostu nie przemyślał swojej wypowiedzi. Można go porównać do wielu innych, którzy żyją od zawsze na Łotwie, ale nie zdobyli się na trud, żeby nauczyć się języka." (tłumaczenie: Kresy.pl)
 
Niestety, jeśli chodzi akurat o występy w reprezentacji, Rudnevsa nie broni skuteczność. Choć miał okazję pobierać nauki od legendy łotewskiej kadry, Marisa Verpakovskisa, jedna bramka w 21 spotkaniach to bilans, który z najskuteczniejszym w historii Verpakovskisem nie może się równać (ten strzelił 29 goli w 94 meczach w narodowych barwach).
 
Pomimo nie najlepszego nastawienia kibiców w kraju, Rudnevs zapewnia, że w meczach dla Łotwy daje z siebie wszystko. Choć to chyba raczej kwestia tego, że Artjoms uwielbia sobie postrzelać i nie cierpi przegrywać. Za to przecież pokochali go kibice Lecha i kwestią czasu jest, kiedy za to stanie się jednym z ulubieńców publiki w Hamburgu.