Preludium nudy. Czy czeka nas najgorsze Euro w historii?
2015-12-13 21:58:30; Aktualizacja: 8 lat temu Fot. Transfery.info
Na Euro 2016 trafiliśmy do grupy śmiechu.
Dla nas to dobrze, bo niezajęcie przynajmniej trzeciego miejsca oznaczałoby, że możemy właściwie zrezygnować z udziału w jakichkolwiek większych turniejach reprezentacyjnych. Dla samych rozgrywek jednak to gorzej, ponieważ zapowiadają się – niestety – najgorszy europejski czempionat w jego stosunkowo krótkiej historii.
Spoglądam w przeszłość. Euro 2012 – w jednej grupie Niemcy, Holandia, Portugalia, Dania. Cztery lata wcześniej – Francja, Włochy, Holandia, Rumunia. Rok 2004 – Anglia, Francja, Chorwacja, Szwajcaria. Milenijny czempionat – Niemcy, Portugalia, Anglia, Rumunia. A to jedynie turnieje, które świadomie oglądałem. Posiłkując się siecią, można sprawdzić, że w 1996 roku jedną z grup śmierci była ta z Niemcami, Włochami, Czechami oraz Rosją. Każde z tych zestawień mogłoby równie dobrze być składem półfinału.
A teraz? Za hit w pierwszej fazie mistrzostw może jedynie uchodzić starcie Włochów z Belgami, chociaż ci drudzy sukcesywnie, mimo niesamowitego potencjału kadrowego, zawodzą oczekiwania kibiców. Ci już na zeszłorocznym mundialu wietrzyli szanse na medal, ba niektórzy nawet złoty, dla „Czerwonych Diabłów”, podczas gdy wilmotskie „Złote Pokolenie” miało ogromne trudności z wygraniem słabej grupy eliminacyjnej do francuskiej imprezy. Dla nas rzecz jasna hitem będzie kolejna potyczka z Niemcami, ale poza granicami naszego kraju raczej nikt nie upatruje Polski w kategoriach realnego kandydata do medalu. Może poza byłym selekcjonerem Gibraltaru, dla którego Robert Lewandowski to najlepszy piłkarz globu.
Jeszcze trzy lata temu starokontynentalny czempionat, jak ongiś mundial, był gronem elitarnym. Salon, do którego wstęp był z trudem wypracowanym zaszczytem. Teraz salon stał się domem otwartym, gdzie udział w imprezie może zaliczyć bez problemu prawie połowa chętnych na przyjście gości.
Euro 2016 rozpoczną dwa tuziny reprezentacji. Sama UEFA zrzesza 54 federacje. Zatem wystarczy być najwyżej przyzwoitym zespołem, który mieści się w górnych 44 % mogących wystąpić w turnieju. Odsetek drastycznie wzrasta, gdy odrzucimy klasyczny plankton w postaci San Marino, Wysp Owczych, Liechtensteinu czy też plankton świeży, jak Gibraltar.
Oprócz nadmiernego rozszerzenia liczby uczestników, prawdopodobny poziom turnieju obniży ranking FIFA, a właściwie jego idiotyczne zestawienie. Według obliczeń mądrych głów ze światowego centrum futbolu, obecnie najlepszą reprezentacją świata jest Belgia, Argentyna przewyższa Chile, w pierwszej dziesiątce lokuje się Austria, natomiast Walia bez problemu powinna sobie poradzić z Francją. Podle tych zestawień powstała bodaj najsłabsza grupa w historii eliminacji na starokontynentalny czempionat: Irlandia Północna, Rumunia, Węgry, Grecja, ulubiony kraj Aleksandra Kwaśniewskiego oraz Wyspy Owcze. Oczy bolały, patrząc na mecze w tej „grupie śmierci”.
To dobrze, że Euro nie jest hermetyczne. Takie zespoły jak Islandia, Walia i Albania wykorzystały sprzyjające czynniki, losowania czy słabszą dyspozycję wyżej notowanych drużyn, tworząc historię nie tylko swojego kraju, ale również całego turnieju. Takie niespodzianki każdorazowo są ozdobą turnieju, choćby owi niespodziewani uczestnicy pełnili w nim rolę marginalną. Jednakże sztuczne rozszerzanie turnieju do absurdalnej liczby startujących wcale tej magii nie dodaje. Obniża prestiż, a narasta przesyt.
Odkąd pamiętam, europejski czempionat był ciekawszy niż mundial, rozgrywki starsze, bardziej prestiżowe, z większą dozą emocji... ale tak mniej więcej od ćwierćfinału. Wcześniej tradycją była rzeź niewiniątek, siłą wciągniętych na turniej przez wzrastającą liczbę uczestników. Rzeź kontynuowano również w wieku XXI, który w opinii wielu gadających głów miał być początkiem azjatycko-afrykańsko-amerykańskiej przewagi nad starą, europejsko-południowoamerykańską dominacją. Mimo biegu lat, do dziś, nie licząc kontrowersyjnego medalu USA z 1930 roku, nikt spoza Europy lub Ameryki Łacińskiej nie zdobył „krążka” na Mistrzostwach Świata. Dzisiaj takie same nadzieje wiąże się z ekspansją Euro na mniej uprzywilejowane kraje.
Chociaż marzę, żeby było inaczej, wygląda jednak na to, że za rok we Francji prawdziwe emocje zaczną się w okolicach 25 czerwca, gdy ruszy faza pucharowa. A kto wie, czy zadowalający poziom nie zacznie się pięć dób później, na starcie 1/4 finału.
TOMASZ GADAJ