Ronaldo bez błysku, Hiszpania z pomocą z niebios - Euro 2012, dzień 18.

2012-06-28 00:21:18; Aktualizacja: 12 lat temu
Ronaldo bez błysku, Hiszpania z pomocą z niebios - Euro 2012, dzień 18. Fot. Transfery.info
Szymon Podstufka
Szymon Podstufka Źródło: Transfery.info

Marcin Daniec powiedział po meczu Anglia – Włochy w wywiadzie udzielonym TVP, że karne to dla niego kwintesencja futbolu. To nagroda za 120 minut na remis, która najlepiej smakuje po 0:0.

 

I trudno się z panem Marcinem nie zgodzić, karne wynagrodziły nam marne widowisko, bo takim ono było. Do setnej minuty oglądaliśmy trzy strzały na bramkę, co w meczu zespołów z Iniestą, Cristiano Ronaldo, Silvą, Nanim i plejadą innych wielkich gwiazd w składzie odbierać należy za kpinę z pięknego, ofensywnego futbolu. I gdy Hiszpanie mieli te swoje kilka okazji przez ostatnie 20 minut dogrywki, opatrzności prosiłem tylko o jedno – żeby nie trafili. Bo to by było niesprawiedliwe. Bo jak już musieliśmy jakoś przecierpieć to spotkanie, to brak dramaturgii karnych byłby bardzo dotkliwy. 
 
Choć chyba nie wszyscy cierpieli. Komentujący spotkanie Maciej Iwański powiedział nawet w 113. Minucie, że „chciałoby się powiedzieć: chwilo trwaj!”. Może i mówienie do telewizora to zły objaw, jednak wtedy musiałem odpowiedzieć panu Maciejowi krótko i zwięźle: „nie!”
 
Ale ta dramaturgia nadeszła. I na pewno jutro rozgorzeje dyskusja w mediach o tym, co by było gdyby Ronaldo podszedł do karnego i dlaczego chciał to zrobić tak późno. Wiedział, że Casillas zna jego uderzenia z jedenastu metrów od podszewki, czy chciał po prostu w piątej serii być bohaterem, liczył, że jego strzał zaważy. Na pewno porażki Portugalii doszukiwać się będzie w słabej psychice Bruno Alvesa, który najpierw chciał wprosić się do kolejki przed Naniego, by potem nie udźwignąć odpowiedzialności. Piłkarze, którzy niejednokrotnie uczestniczyli w seriach jedenastek zawsze zgodnie powtarzają, że ta droga ze środka boiska na jedenasty metr wydaje się nie mieć końca. A Alves musiał ją przejść dwa razy. Gdyby trafił kilka centymetrów niżej, wszyscy zachwycaliby się, jak to obrońca, którego nigdy nie uważano za wielką gwiazdę pokazał pewność siebie. A tak teraz będzie się wypominać, że zgniotła go presja, że był jednym z głównych winowajców odpadnięcia Portugalii.
 
A kto zawiódł? Czy aby nie Ronaldo? To był dziwny mecz w wykonaniu gwiazdy Realu Madryt. Niby grał poprawnie, niby stwarzał sytuacje sobie i kolegom, a jednak to nie był poziom, do jakiego CR7 nas przyzwyczaił. A przyzwyczaił nas do stawiania poprzeczki rywalom bardzo wysoko. Nieosiągalnie dla takiej na przykład reprezentacji Anglii, która w czterech spotkaniach stworzyła sobie 11 sytuacji do strzelenia bramki – o dwie mniej niż sam Ronaldo.
 
Przed meczem postacią numer dwa (za plecami Ronaldo oczywiście) można było uznać jego klubowego kolegę. Ale nie Ikera Casillasa, Xabiego Alonso czy Sergio Ramosa. Alvaro Arbeloę. Zawodnika, który miał zatrzymać Cristiano Ronaldo, a także wspomagającego go Fabio Coentrao. Naigrywano się z niego, mówiono że to najsłabszy punkt zespołu hiszpańskiego. Nawet hiszpańscy dziennikarze trochę kpili ze swojego prawego obrońcy, a trochę mu współczuli. Aritz Gabilondo z Asa napisał nawet na swoim Twitterze na samym początku meczu, że „dziś wszyscy jesteśmy Arbeloami. W naszej biedzie i naszych bólach”.
 
 
A Arbeloa, jak gdyby nigdy nic nakrył czapką Cristiano. Wiadomo, za takim zawodnikiem nie da się nadążać przez pełne 90 minut (a co dopiero 120), ale zawodnik „Królewskich” spisał się wyśmienicie. Nie dopuścił do żadnej groźniejszej sytuacji w wykonaniu swojego klubowego kolegi. No, poza rzutami wolnymi. Które – swoją drogą – są mocno przereklamowane. CR7 bowiem uderzał w zakończonym sezonie La Liga z wolnego 55 razy. I tylko dwukrotnie piłka wylądowała w siatce. Bez grzebania w statystykach jestem gotowy się założyć, że w Primera Division znajdzie się co najmniej 10 zawodników, którzy z wolnych uzbierali w ubiegłym sezonie więcej trafień.
 
 
Hiszpanii zaś miały dziś pomóc nie tylko umiejętności piłkarskie, ale i siły nadprzyrodzone. Po pierwsze dlatego, że już z góry mecz obserwował zawodnik Betisu Sewilla Miki Roque, który w niedzielę zmarł na raka. Ku jego pamięci Hiszpanie zagrali z czarnymi opaskami na rękach. Po drugie dlatego, że – co zabrzmi absurdalnie i należy to traktować jedynie w ramach ciekawostki – numerologia była dziś za drużyną „La Furia Roja”. A dokładnie za Alvaro Negredo Dlaczego? Według numerologii właśnie, jedynka to najpotężniejsza cyfra, cyfra zwycięzców, przywódców. Wystarczy więc spojrzeć na statystyki Negredo przed meczem z Portugalią:
 
 
Co prawda zawodnik Sevilli niczym szczególnym się nie wyróżnił, ale dla poszukiwaczy sensacji takie wyjaśnienie triumfu Hiszpanów może się wydawać całkiem logiczne.
 
Na deser pomeczowe wypowiedzi (za UEFA.com):
 
Więcej na ten temat: Hiszpania Portugalia Euro 2012