Ulubieniec porywacza i ostatnia nadzieja "dziesiątek" - James Rodriguez, bohater Kolumbii
2014-06-28 18:07:02; Aktualizacja: 10 lat temu Fot. Transfery.info
Jeszcze w marcu tego roku angielski Independent tytułował swój artykuł poświęcony temu zawodnikowi "Who is James Rodriguez". "Kim jest James Rodriguez". Teraz nie wyobrażamy sobie, by ktokolwiek zadał nam podobne pytanie.
Kolumbia na mistrzostwach świata zachwyca. Miała być czarnym koniem - choć w cieniu tego drugiego, ogromnej - choć jak się teraz okazuje chyba przepompowanej - belgijskiej kobyły. Trzema znakomitymi występami w grupie stała się nie tylko rewelacją. Stała się jednym z faworytów. - Moje pokolenie zagrało na mundialu cztery mecze. To może - i powinno - zagrać siedem - mówi Carlos Valderrama, uważany za najlepszego zawodnika w historii piłki nożnej w tym 48-milionowym kraju.
Kraju, którego futbolowa historia od zawsze naznaczona była kokainą. Najsłynniejszy baron narkotykowy, Pablo Escobar, był przecież patronem Atletico Nacional, które nie raz i nie dwa w okresie jego "panowania" wygrywało swoje spotkania w zagadkowych okolicznościach. Alvaro Ortega swoje decyzje z gwizdkiem w ręku przypłacił życiem. Najprawdopodobniej poszło o mecz ukochanego Atletico Escobara z Deportivo Cali.
Kariera Jamesa Rodrigueza także nie ominęła wątków kokainowych. Wręcz przeciwnie - dziesiątka Kolumbii bardzo dużo zawdzięcza temu panu.
Gustavo Adolfo Upegui López. Gdyby nie on, Rodriguez nie znalazłby się w Envigado, gdzie jego kariera nabrała rozpędu. Academia Tolimense chciała bowiem znacznie większych pieniędzy za swojego utalentowanego wychowanka, niż dawał Upegui. Cóż, nie był on jednak człowiekiem, z którym powinno się długo i twardo negocjować. 21 miesięcy w więzieniu, zarzuty o organizowanie grup paramilitarnych i porwania... Trochę by się tego uzbierało, jednak z większości został w zagadkowych okolicznościach oczyszczony.
Upegui - cokolwiek by o nim nie mówić - znał się na futbolu. James wpadł mu w oko grając w turnieju Pony Futbol, który do dziś jest najlepszym miejscem, by wyławiać kolumbijskie talenty. Gwiazdami tego turnieju byli między innymi Rodriguez, czy - sześć lat przed swoim kolegą z reprezentacji - Radamel Falcao. Ba, jedenastu zawodników z szerokiej, 30-osobowej kadry, którą przed mistrzostwami świata podał Jose Nestor Pekerman, grało wcześniej w tym turnieju.
Niestety bądź stety, Upegui znakomitych występów Jamesa na mundialu oglądać już nie mógł, ponieważ został zamordowany w 2006 roku. Ale gdyby mógł, na pewno byłby ze swojego byłego ulubieńca bardzo, bardzo dumny. Rodriguez, który pożegnał właściciela Envigado w 2006 roku był jeszcze młokosem, na długo przed wielkim transferem za 45 milionów euro do AS Monaco, na długo przed trzema bramkami w trzech kolejnych występach w reprezentacji, tak nieodłącznie związanej przez lata z ludźmi pokroju Upeguiego.
Teraz James będzie w fazie pucharowej mistrzostw świata musiał bronić roli typowej dziesiątki, która na tym mundialu wydaje się być zapomniana, odstawiona do lamusa. On i Messi. Dwaj artyści, których chcielibyśmy oglądać na mundialu jak najdłużej. Nienaganni technicznie i widzący boisko zupełnie inaczej, niż pozostali na nim obecni.
Kiedyś o Zidanie mówiło się, że jest tak znakomitym graczem, bo wiedział doskonale, co wydarzy się za dwie sekundy. Kto gdzie pobiegnie, gdzie znajdzie się piłka. I chyba nie pomylimy się wiele jeśli powiemy, że James to jeden z tych, którzy posiedli podobną umiejętność. Czy już w Brazylii, w kraju kochającym taki futbol jak żaden inny, utoruje sobie drogę do nieśmiertelności? My nie mielibyśmy nic przeciwko. Brazylijczycy - i owszem. Bo to Kolumbia może w ćwierćfinale w Fortalezie stanąć na drodze gospodarzy.