Kolumbia na mistrzostwach świata zachwyca. Miała być czarnym koniem - choć w cieniu tego drugiego, ogromnej - choć jak się teraz okazuje chyba przepompowanej - belgijskiej kobyły. Trzema znakomitymi występami w grupie stała się nie tylko rewelacją. Stała się jednym z faworytów. - Moje pokolenie zagrało na mundialu cztery mecze. To może - i powinno - zagrać siedem - mówi Carlos Valderrama, uważany za najlepszego zawodnika w historii piłki nożnej w tym 48-milionowym kraju.
Kraju, którego futbolowa historia od zawsze naznaczona była kokainą. Najsłynniejszy baron narkotykowy, Pablo Escobar, był przecież patronem Atletico Nacional, które nie raz i nie dwa w okresie jego "panowania" wygrywało swoje spotkania w zagadkowych okolicznościach. Alvaro Ortega swoje decyzje z gwizdkiem w ręku przypłacił życiem. Najprawdopodobniej poszło o mecz ukochanego Atletico Escobara z Deportivo Cali.
Kariera Jamesa Rodrigueza także nie ominęła wątków kokainowych. Wręcz przeciwnie - dziesiątka Kolumbii bardzo dużo zawdzięcza temu panu.
Gustavo Adolfo Upegui López. Gdyby nie on, Rodriguez nie znalazłby się w Envigado, gdzie jego kariera nabrała rozpędu. Academia Tolimense chciała bowiem znacznie większych pieniędzy za swojego utalentowanego wychowanka, niż dawał Upegui. Cóż, nie był on jednak człowiekiem, z którym powinno się długo i twardo negocjować. 21 miesięcy w więzieniu, zarzuty o organizowanie grup paramilitarnych i porwania... Trochę by się tego uzbierało, jednak z większości został w zagadkowych okolicznościach oczyszczony.
Upegui - cokolwiek by o nim nie mówić - znał się na futbolu. James wpadł mu w oko grając w turnieju Pony Futbol, który do dziś jest najlepszym miejscem, by wyławiać kolumbijskie talenty. Gwiazdami tego turnieju byli między innymi Rodriguez, czy - sześć lat przed swoim kolegą z reprezentacji - Radamel Falcao. Ba, jedenastu zawodników z szerokiej, 30-osobowej kadry, którą przed mistrzostwami świata podał Jose Nestor Pekerman, grało wcześniej w tym turnieju.
Niestety bądź stety, Upegui znakomitych występów Jamesa na mundialu oglądać już nie mógł, ponieważ został zamordowany w 2006 roku. Ale gdyby mógł, na pewno byłby ze swojego byłego ulubieńca bardzo, bardzo dumny. Rodriguez, który pożegnał właściciela Envigado w 2006 roku był jeszcze młokosem, na długo przed wielkim transferem za 45 milionów euro do AS Monaco, na długo przed trzema bramkami w trzech kolejnych występach w reprezentacji, tak nieodłącznie związanej przez lata z ludźmi pokroju Upeguiego.
Teraz James będzie w fazie pucharowej mistrzostw świata musiał bronić roli typowej dziesiątki, która na tym mundialu wydaje się być zapomniana, odstawiona do lamusa. On i Messi. Dwaj artyści, których chcielibyśmy oglądać na mundialu jak najdłużej. Nienaganni technicznie i widzący boisko zupełnie inaczej, niż pozostali na nim obecni.
Kiedyś o Zidanie mówiło się, że jest tak znakomitym graczem, bo wiedział doskonale, co wydarzy się za dwie sekundy. Kto gdzie pobiegnie, gdzie znajdzie się piłka. I chyba nie pomylimy się wiele jeśli powiemy, że James to jeden z tych, którzy posiedli podobną umiejętność. Czy już w Brazylii, w kraju kochającym taki futbol jak żaden inny, utoruje sobie drogę do nieśmiertelności? My nie mielibyśmy nic przeciwko. Brazylijczycy - i owszem. Bo to Kolumbia może w ćwierćfinale w Fortalezie stanąć na drodze gospodarzy.