Wisła Kraków po hiszpańsku – Kiko Ramirez i Manuel Junco odbudowują „Białą Gwiazdę”
2017-04-24 23:06:17; Aktualizacja: 7 lat temu Fot. Transfery.info
Żeby zmierzyć jak głośne były krzyki krytyków zatrudnienia Kiko Ramireza w Krakowie, nie starczyłoby skali decybeli. Tymczasem Hiszpan radzi sobie bardzo dobrze – co prawda kijem Wisły nie zawrócił, ale nadał jej właściwą dynamikę.
Szkoleniowiec ma już na koncie pierwszy sukces, czyli wejście do grupy mistrzowskiej, dające piłkarzom ogromny komfort psychiczny. Rok temu, po podziale punktów, drużyna z Małopolski miała jedynie dwa oczka przewagi nad znajdującym się w strefie spadkowej Górnikiem Łęczna, a więc niewiele dzieliło go od katastrofy. Ten sezon zaczął się równie kiepsko, bo od siedmiu przegranych w pierwszych ośmiu spotkaniach. Na temat spraw pozaboiskowych natomiast szkoda w ogóle strzępić języka. Tym bardziej można zatem odnieść wrażenie, że tamta i dzisiejsza Wisła to wręcz dwa różne kluby i zespoły.
Ameryki nie odkryjemy – najprostszym miernikiem progresu poczynionego przez krakowian będą wyniki, które wyniosły ich na piąte miejsce w tabeli Ekstraklasy. Nie uświadczyliśmy w tym wypadku jakichś spektakularnych serii, bo wpadki się zdarzały (jak np. w meczu ze Śląskiem), ale częstotliwość zwycięstw zwiększyła się znacznie w stosunku do jesieni. Biała Gwiazda imponuje szczególnie w spotkaniach przy ul. Reymonta, bo w bieżącym roku (kalendarzowym) nie przegrała u siebie jeszcze ani razu. Tym samym możemy porównać średnią zdobywanych punktów w obu rundach – jesienią zdobywała średnio 1,25 oczka na mecz, teraz ów współczynnik wynosi 1,9.
Statystyki są więcej niż satysfakcjonujące, lecz apetyty Wiślaków rosną w miarę jedzenia. Kiko Ramirez otwarcie przyznał, iż zamierza walczyć o europejskie puchary do samego końca, choć przecież zadaje sobie sprawę, że będzie to zadanie bardzo trudne. Sześć oczek straty do Lecha niby da się nadrobić, a skoro Hiszpan z natury jest optymistą, co podkreśla na każdym kroku, to tym bardziej taka postawa nie powinna nikogo dziwić.
Ba, być może Adidas powinien płacić mu za lokowanie produktu? Szkoleniowiec to uosobienie sloganu „impossible is nothing”, a podobny sposób myślenia zaszczepił również u swoich podopiecznych. Nie ma dla nich rzeczy niemożliwych. Przykłady? Choćby mecz z imienniczką z Płocka, kiedy to Wiślacy do 84. minuty przegrywali 1:2, a ostatecznie zwyciężyli 3:2. Podobny scenariusz miała także potyczka w Niecieczy, gdzie padł identyczny wynik, zaś bramka na 3:2 już w doliczonym czasie gry. I jeszcze jedno spotkanie rodem z krainy d(r)eszczowców – zwycięstwo 2:1 nad Piastem, po golu Brleka w 90. minucie. Podczas gdy w wielu ekipach powiedzenie „gramy do końca” zakrawa o banał i truizm, w Wiśle naprawdę definiuje charakter zespołu.
Pytanie czy jest to zasługą taktyki, czy jednak bardziej zaangażowania graczy? Wszystkie drogi prowadzą do Kiko. Idąc za słowami piłkarzy, to właśnie hiszpański szkoleniowiec odpowiada za to, że Wisła ostatnimi czasy wzniosła się na wyższy poziom pod oboma tymi względami.
O pierwszym z aspektów mówił między innymi Maciej Sadlok w rozmowie z „Przeglądem Sportowym”. – Rok temu graliśmy z większym polotem, ale i podejmowaliśmy większe ryzyko. Teraz każdy z nas dokładnie wie, co ma robić na boisku. Nasza gra nie jest już uzależniona od indywidualności – twierdzi obrońca. – Jest bardzo dobry w pod względem taktyki i zawsze wymaga wysokiej intensywności – wtórował mu Pol Llonch na łamach „Weszło”.
Zawodnicy Wisły ponoć bardzo chwalą sobie metody trenera, bo większość ćwiczeń wykonują z piłką przy nodze, nawet te wymagające od nich bardzo wysokiej intensywności. W „Przeglądzie Sportowym” m.in. Paweł Brożek opowiadał, że sporo czasu spędzają na zajęciach taktycznych, a strategia dobierana jest pod każdego rywala. Jej skuteczność to z kolei zasługa dobrze pracującego sztabu, na przykład Mariusza Kondaka. – Mariusz nie spał przez ostatnie pięć dni, dzięki czemu na temat Korony Kielce wiemy wszystko – opowiadał sam zainteresowany w wywiadzie dla „Weszło”.
Gdyby ktoś jednak nadal nie wierzył w etos pracy Hiszpana, może jeszcze odnieść się do słów żywej legendy Wisły, Arkadiusza Głowackiego. – Trener merytorycznie jest dobrze przygotowany do zawodu i skutecznie wykonuje swoją pracę. Nie zmienię zdania, nawet gdy przestaniemy wygrywać – chwali go kapitan Białej Gwiazdy w „PS”. Jego słowa są ważne z jeszcze innego powodu – pokazują bowiem, że Ramirez cieszy się w krakowskiej szatni dużym autorytetem. Chyba nikt już nie powinien mieć wątpliwości co do warsztatu Hiszpana, skoro komplementuje go zawodnik z tak ogromnym doświadczeniem. Tym bardziej, że w Wiśle współpracował z większą liczbą trenerów (18) niż strzelił w jej barwach goli (13). Miał od kogo się uczyć, ma z kim porównywać.
Wyżej wymienieni piłkarze stali się beneficjentami pracy wykonywanej przez Kiko. Dobrym porównaniem będzie sam kapitan drużyny. Gdy jesienią Biała Gwiazda notowała fatalne wyniki, Głowacki zaczął zastanawiać się, czy aby właśnie przyszedł czas, by odwiesić korki na kołek. Kilka miesięcy później natomiast 39-latek znów jest niezastąpiony dla pierwszej jedenastki i już wcale nie śpieszy mu się na emeryturę. Hiszpan przywrócił mu radość z piłki nożnej.
A inni? Spory postęp poczynił chociażby właśnie Sadlok, do niedawna ekstraklasowiec nie wyróżniający się niczym specjalnym, zaś ostatnio gracz, który zasłużył na powołanie do reprezentacji Polski. Wydaje się, że postęp zrobił też Łukasz Załuska – wiosną puszcza 1,1 gola na mecz, podczas gdy jesienią statystyka ta wyniosła 1,75. Oczywiście jest to zasługą również obrońców, choć bramkarzowi nie należy odbierać zasług. Skoro cieszy się zainteresowaniem innych klubów z ekstraklasy [jego kontrakt wygasa z końcem czerwca – przyp. red.], to również świadczy o dawanej przez niego jakości.
Na osobny akapit zasługuje z kolei Tomasz Cywka. Od momentu, kiedy odszedł z Blackpool do Wisły, czyli przez blisko półtora roku, kompletnie nie mógł znaleźć dla siebie miejsca w składzie i taktyce Białej Gwiazdy. Kojarzycie taką zabawkę dla małych dzieci, w której klocki wkłada się do dziur o różnym kształcie? Z pomocnikiem było jak z wpychaniem sześcianu do otworu dla stożka czy walca. Po prostu nie pasował. Był do wszystkiego, ale częściej do niczego. Aż przyszedł Ramirez i zrobił z niego prawego obrońca, gdzie Cywka odnalazł się znakomicie. Może tu korzystać ze swojej mobilności, a przydaje się też jego ciąg do przodu. Patrząc na rundę wiosenną trudno znaleźć jakieś wybitnie słabe spotkanie w jego wykonaniu. Można więc uznać, iż Kiko skutecznie odrestaurował piłkarza, a poniekąd nawet wymyślił go na nowo.
Zawodnikiem najbardziej charakterystycznym dla stylu Wisły jest jednak Pol Llonch. Gość, który tak jak trener przybył praktycznie znikąd, a stał się pierwszoplanową postacią drużyny. – Llonch odzwierciedla moją filozofię – opowiadał szkoleniowiec krakowian na łamach „Weszło”. – Lubię piłkarzy potrafiących zachować taką samą intensywność w meczu, co na treningu. Zawsze grających intensywnie i nigdy niedających za wygraną – mówił.
I rzeczywiście, z Katalończyka żaden wirtuoz, lecz bardziej przodownik pracy, jak to się mówiło za czasów PRL-u. Zachowując odpowiednie proporcje, w kontekście Pola można przywołać teorię samego Johana Cruyffa, według której klasę zawodnika poznaje się po tym jak zachowuje się nie mając piłki przy nodze. A właśnie wtedy Llonch daje najwięcej – czasem nawet nie dotyka piłki, ale dobrze się ustawia, zamyka korytarze, swoją obecnością robi przewagę liczebną w poszczególnych strefach, umiejętnie zakłada pressing. Polotu w tym wszystkim nie należy szukać, chodzi tylko o realizację zadań. A skoro te wykonuje skrupulatnie, to cieszy się dużym zaufaniem trenera. – To typ szkoleniowca, który zawsze stara się być blisko piłkarza – twierdzi Katalończyk. Tak blisko, że ponoć razem z zawodnikami ustala listę piosenek regularnie puszczanych w szatni.
Oddajmy zatem cesarzowi co cesarskie. Llonch czy (zwłaszcza) Ramirez nie trafili do klubu grającego przy ul. Reymonta, bo zagubili się podczas zwiedzania wschodniej Europy. Był to ryzykowny, ale przemyślany plan Manuela Junco, dyrektora sportowego Wisły. Z perspektywy czasu trzeba przyznać, że jego działania okazały się skuteczne, choć na początku osądzano go o kolesiostwo i zwykłą fuszerkę.
Naturalna była suma wszystkich strachów, kiedy kolejno odchodzili kluczowi zawodnicy drużyny - Richard Guzmics, Denis Popović czy Boban Jović. Każdy z nich, wówczas bez odpowiedniej klasy zmiennika, był ważny w wiślackiej układance, a jednak dziś mało kto rozpamiętuje ich odejście. To właśnie zasługa Junco, który dla każdego znalazł godnego następcę – Ivan Gonzalez wszedł w miejsce Węgra, Pol Llonch załatał dziurę po Popoviciu, z kolei alternatywa dla Jovicia pojawiła się sama - Cywka. Fani Białej Gwiazdy powinni być zadowoleni także ze sprowadzenia Semira Stilicia. Bośniak wcześniej grał przy ul. Reymonta, jeszcze dawniej błyszczał w Lechu Poznań, więc Ekstraklasę zna od podszewki i zawsze umiał się w niej odnaleźć. Już teraz jego forma rośnie – w meczu z Wisłą Płock strzelił gola, a przeciwko Termalice i Zagłębiu zaliczył po asyście. Tym bardziej, prędzej czy później, należy spodziewać się, iż znów zostanie jedną z najjaśniej błyszczących gwiazd naszej ligi.
– Biorę pełną odpowiedzialność za zatrudnienie Kiko – deklarował. Junco ewidentnie nie chciał czerpać z polskiego rynku trenerskiego, na którym kluby wymieniają się szkoleniowcami jak kiedyś dzieci pokemonami. Większość została już nie raz zweryfikowana przez Ekstraklasę i nie gwarantowała ani momentalnego progresu, ani ciągłości. Tymczasem za kandydaturą Hiszpana stały całkiem mocne argumenty. O najważniejszym z nich dyrektor sportowy Białej Gwiazdy mówił na łamach „Gazety Krakowskiej”. – Kiedy Dariusz Wdowczyk zrezygnował, zapytałem dwóch szkoleniowców jak postrzegają Wisłę, co jest jej słabością. Mówili o organizacji gry i taktyce. Cechą wspólną drużyn prowadzonych przez Ramireza była właśnie odpowiednia dyscyplina taktyczna – jak czas pokazał, Junco odpierał argumenty sceptyków ze słuszną pewnością.
A trzeba przyznać, że wejście do Wisły Kiko ma naprawdę dobre. Biorąc pod uwagę trenerów, którzy w trakcie ostatniej dekady prowadzili krakowian przez minimum 10 meczów (przyjęliśmy takie kryterium, bo Hiszpan właśnie tyle razy zasiadał dotąd na ławce Białej Gwiazdy w meczach Ekstraklasy), nasz bohater plasuje się na trzecim miejscu. W tym okresie jego drużyna zdobyła 19 punktów.
Reszta prezentuje się następująco:
Wdowczyk – 21 pkt.
Moskal – 15 pkt.
Smuda – 18 pkt.
Kulawik – 12 pkt.
Probierz – 15 pkt.
Maaskant – 15 pkt.
Kasperczak – 21 pkt.
Skorża – 26 pkt.
Podobnie dobrze wygląda to, gdy weźmiemy pod uwagę tabelę z okresu od początku roku do dziś – krakowianie zajmują w lidze 4. lokatę liczoną od momentu rozpoczęcia pracy przez Kiko przy ul. Reymonta.
Jedyne o co można mieć pretensje do Wisły Ramireza, to mecze wyjazdowe. Jeśli obstawiacie Ekstraklasę u bukmacherów, już pewnie nie raz ekipa Hiszpana zepsuła Wam kupon. Logiki nie ma w tym żadnej, pewnie ciut łatwiej byłoby trafić jakąś pokaźną sumkę w totka, niż przewidzieć co zrobi Biała Gwiazda grając „w gościach”. Bo o ile porażkę 0:1 da się zrozumieć, o tyle podobna wtopa ze Śląskiem czy 1:3 z Górnikiem Łęczna po prostu nie przystoi zespołowi podobno walczącym o europejskie puchary.
To jednak jeden z niewielu kamyczków, jaki możemy wrzucić do ogródka Kiko. Trener, który do niedawna był uznawany za Misiewicza polskiego futbolu zdążył udowodnić krytykom, że CV nie zawsze powinno być najważniejszym kryterium oceny.
MARIUSZ BIELSKI