Wybieraj właścicieli, nie kluby. Czy Kosta Runjaić posłuchał Fergusona?
2022-05-27 11:29:19; Aktualizacja: 2 lata temuByły trener Pogoni Szczecin Kosta Runjaić ma przywrócić Legię Warszawa na szczyt polskiego futbolu. Podobne zadanie - naprawa wielkiego klubu - dostało w całej światowej piłce wielu innych szkoleniowców. I mu nie podołało. Bo i tak wszystko rozbija się o to, kto tym klubem zarządza.
Kiedy patrzę na Kostę Runjaicia w Legii Warszawa, przypomina mi się cytat przypisywany Sir Alexowi Fergusonowi.
Legendarny szkocki menedżer miał bowiem tłumaczyć młodszym trenerom, by zastanawiając się nad następnym miejscem pracy kierowali się zasadą: „wybieraj właścicieli, a nie kluby”.
Przyjdź dla klubu, odejdź przez ludziPopularne
Ferguson przestrzegał kolegów po fachu, żeby nie rzucali się za bardzo na kuszącą nazwę klubu. Bo i tak ostatecznie najważniejsze będą relacje z ludźmi, którzy tym klubem rządzą.
Jeśli w klubie rządzi porządek, jasny podział obowiązków i klarowność komunikacji, trener może spokojnie pracować.
Praca w dużym klubie z bogatą historią, ale z problematyczną teraźniejszością bywa przedstawiana jako ciekawy projekt. Jako pobudzenie do życia śpiącego giganta. Takim klubom się nie odmawia. Wielu trenerów chciałoby wpisać sobie do CV sukces w takim miejscu. I większości z nich się to po prostu nie udało.
Przychodzili przez klub, odchodzili przez ludzi.
Kluby jednak najczęściej potrzebują nowego trenera wtedy, gdy stary sobie nie poradził. A to często nie jest winą samego szkoleniowca.
Duży klub to duże ego zarządzających. To duży bałagan wewnątrz organizacji. To wieczne zmiany na kierowniczych stanowiskach. To duża presja kibiców. To przepłacani zawodnicy. A w kluczowym momencie trener zostaje pozostawiony sam sobie.
Brzmi znajomo?
Wielki klub, trudne miejsce
– Nie chciałem się zbytnio kierować opiniami osób z zewnątrz, bo wiele z nich mówiło, bym tutaj nie przychodził – powiedział Runjaić na pierwszej konferencji prasowej w Warszawie.
Niemiecki trener dał więc do zrozumienia, jaką reputację ma Legia na rynku trenerskim: wielki klub, ale trudne miejsce do pracy.
Dlatego Legia idealnie wpisuje się w cytat Fergusona.
Jeśli brać pod uwagę jedynie klub, trudno o lepsze miejsce pracy w Polsce. Najbardziej utytułowany, w największym mieście, z jednym z największych budżetów. To jest po prostu Legia Warszawa. Takim klubom się nie odmawia. A możliwość odbicia zespołu od dołka i przywrócenia go na dotychczasowe miejsce jest raczej bardzo nęcąca.
Lecz patrząc na najważniejszą osobę w tej układance - właściciela - praca w Legii zapowiada się na ból i zgrzytanie zębów. Dariusz Mioduski to dziś jeden z mocniej krytykowanych ludzi w polskiej piłce. Może tylko Jakub Błaszczykowski go obecnie przebija.
Mioduski, odkąd został samodzielnym właścicielem i prezesem Legii w 2017 roku, miota się między jednym długoterminowym planem, a następnym. Na początku grudnia zarzeka się, że nie zwolni dyrektora sportowego Radosława Kucharskiego, a na koniec miesiąca zatrudnia już nowego - Jacka Zielińskiego. Ten z kolei wyrzuca do kosza pomysł właściciela Legii na nowego trenera: Marka Papszuna. Mioduski był tak pewny, że uda mu się ściągnąć szkoleniowca Rakowa do Warszawy, że w dniu meczu z Leicester City (a był to listopad) udzielił wywiadu oficjalnej stronie klubu, w którym jasno potwierdził swoje plany związane z Papszunem. Żeby ułatwić mu wejście do klubu, zatrudnił też Pawła Tomczyka, który w Rakowie był dyrektorem sportowym.
Dużo tu nazwisk, dużo tu koncepcji, mało tu sensu.
Intuicja Runjaicia
Zatem: czy jakikolwiek trener przy zdrowych zmysłach wziąłby tę pracę? Tym bardziej, że w ostatnich dziesięciu latach tylko czterech trenerów przetrwało przy Łazienkowskiej dłużej niż rok?
– Przecież wszystko nie funkcjonuje tutaj źle. W Legii są jak najlepsze warunki do pracy, to bardzo dobry klub. Poprzedni sezon nie wyglądał tak, jak wyobrażała sobie większość osób – odpowiadał Runjaić na konferencji.
Niemiec poniekąd sparafrazował słynny cytat swojego poprzednika, Aleksandara Vukovicia: - W Legii nigdy nie jest tak dobrze ani tak źle jak mówią.
Runjaić mówi o intuicji, która podpowiada mu, że wybrał dobrze, na przekór wielu głosom z zewnątrz. Nie pierwszy raz w ostatnim czasie zwraca na to uwagę. W pożegnalnej wiadomości dla kibiców Pogoni Szczecin wspominał, że obejmując ich drużynę przed prawie pięcioma laty, towarzyszyło mu dobre przeczucie, choć przecież szczecinianie byli wtedy na samym dnie tabeli.
Mało farmazonu
Zwraca uwagę to, że wśród słów, które padły na konferencji przedstawiającej Runjaicia, nie było tych, które w ostatnich latach przy Łazienkowskiej tak często wybrzmiewały: strategia, plan, długi termin, DNA.
Mało było więc farmazonów. Więcej było o współpracy, zwłaszcza tej między trenerem a dyrektorem sportowym, a to dla Legii być może istotny krok do przodu.
Runjaić nie ma być posłańcem wielkiej nadziei, który miał prowadzić klub jako ambasador wspaniałego skoku cywilizacyjnego do Europy. Niemiec ma być po prostu trenerem i poprawić grę drużyny.
Taka klarowność oczekiwań wobec trenera ostatnio przy Łazienkowskiej była rzadkością.
Runjaić inny niż poprzednicy
Zresztą zatrudnienie Runjaicia też pod innymi względami idzie pod prąd dotychczasowej polityce Legii.
Po pierwsze, Niemiec jest pierwszym od czasów Besnika Hasiego (zatem to jeszcze czasy Bogusława Leśnodorskiego) trenerem, który obejmuje drużynę przed rozpoczęciem sezonu. Każdy z następców Albańczyka przychodził bowiem w trakcie rozgrywek i wraz z kolejnymi meczami o stawkę uczył się drużyny.
Po drugie, spośród poprzedników Runjaicia być może tylko Czesław Michniewicz miał lepsze CV i referencje. To drugie jest tu kluczowe, bo Ricardo Sa Pinto na długo przed objęciem pracy w Warszawie wyrobił sobie opinię furiata i tyrana.
Mamy zatem trenera wierzącego w swoje umiejętności, o większych niż większość jego poprzedników kompetencjach, które potwierdził pracując przez pięć lat w trudnej dla obcokrajowców Ekstraklasie. A Runjaiciowi się tutaj udało.
Legia, choć zajęła dopiero dziesiąte miejsce w tabeli, według „punktów oczekiwanych” wyliczanych na podstawie stworzonych sytuacji przez portal EkstraStats powinna zająć miejsce szóste. Wojskowi mają więc za sobą słaby sezon, ale nie aż tak zły, jak wskazuje na to tabela.
Być może wystarczą więc drobne zmiany i dobrze przepracowany okres przygotowawczy, by drużyna zaczęła grać na miarę swoich możliwości, a ściślej - możliwości budżetu klubu. A te - pamiętajmy - mogą wymusić sprzedaż piłkarza dla Legii absolutnie kluczowego - Josue. Czy bez niego Wojskowi utrzymaliby się w lidze?
Legia faworytem do mistrzostwa
W tle tego wszystkiego majaczy gdzieś postać Dariusza Mioduskiego. Nowego trenera mediom nie przedstawił prezes klubu, lecz jego zastępca Marcin Herra oraz dyrektor Zieliński.
Legia z zewnątrz wygląda na klub, który za wszelką cenę stara się schować swojego właściciela, a to zwykle wskazuje na to, że i tak wszystko jest po staremu.
Być może więc ostatecznie Runjaić i tak na własnej skórze przekona się o tym, jak prawdziwe są słowa Fergusona. Oczywistym jest, że wygrywać Niemiec będzie musiał od razu i rozliczanie trenera najwcześniej po pół roku jest mrzonką. Tak to po prostu w tej lidze nie działa.
Ale zdecydowanie za wcześnie, by skreślać ten duet. Bukmacherzy tak samo wyceniają szanse Legii na zdobycie mistrzostwa, jak Lecha na obronę tytułu. To dwaj główni faworyci w następnym sezonie. Runjaić ma dobry punkt wyjścia do osiągnięcia sukcesu.
Tak dobrze będzie jednak, jeśli w Legii rzeczywiście zapanuje współpraca i skupienie się na piłce, a nie farmazonach.
I wtedy Runjaić znowu to zrobi. Znowu udowodni, że jego intuicja się nie myli. A Ferguson w tym przypadku raczej nie miałby racji.
JACEK STASZAK