Wysoki jak Crouch, drogi jak Ronaldo. Dlaczego Newcastle United wydało fortunę na Nicka Woltemade?

2025-09-03 10:12:19; Aktualizacja: 3 godziny temu
Wysoki jak Crouch, drogi jak Ronaldo. Dlaczego Newcastle United wydało fortunę na Nicka Woltemade? Fot. IMAGO/PressFocus
Norbert Niebudek
Norbert Niebudek Źródło: Transfery.info

Był zmiennikiem w Werderze, ale po przeprowadzce do Stuttgartu stał się czołowym strzelcem Bundesligi. Wysoki niczym Peter Crouch, ale jednocześnie zaskakująco lekki i elegancki w ruchach. Poruszający się z gracją, która burzy stereotypy. To nie typowa „dziewiątka”, a raczej gracz, który potrafi dać mnóstwo kolektywnych korzyści. Rokujący, z wysokim sufitem możliwości, ale… czy rzeczywiście wart swojej ceny?

To pytanie przewija się chyba najczęściej w kontekście transferu Nick Woltemade, który został kupiony przez Newcastle United za niebotyczne 90 milionów euro.

Odejście Alexandra Isaka, który ostatecznie postawił na swoim i wymusił kosmiczny transfer do Liverpoolu, mocno zachwiało ofensywną układanką Newcastle. Jeszcze na początku lata w klubie liczono, że autor 23 goli i sześciu asyst w minionym sezonie Premier League będzie kontynuował karierę w Tyneside, ale kiedy Szwed strzelił focha, władze „Srok” zmieniły plany. Na St James’ Park szybko odkurzono listę z nagłówkiem „Kandydaci do transferu - napastnik” i rozpoczęto intensywne poszukiwania nowego lidera ataku.

W ostatnich tygodniach z ekipą z północno-wschodniej Anglii łączono kilka nazwisk. Szczególną aprobatą cieszył się pomysł sprowadzenia Jørgena Stranda Larsena. Norweg odwzajemnił te uczucia i dał do zrozumienia, że chętnie spróbowałby swoich sił w drużynie prowadzonej przez Eddiego Howe’a, ale Wolverhampton nie chciało nawet o tym słyszeć. A że zawodnik nie zamierzał eskalować sprawy, temat ucięto.

Krążyły też plotki o Randalu Kolo Muanim, Samu Aghehowie czy Benjaminie Šeško. Ten ostatni zamiast Newcastle wybrał przenosiny do Manchesteru United.

Gdy kolejne tropy gasły, a temat transferu Yoane’a Wissy ugrzązł w martwym punkcie, Newcastle postanowiło pójść na całość, sięgając głęboko do kieszeni. Oferta na poziomie 90 milionów euro za gościa, którego jeszcze parę miesięcy temu mało kto kojarzył, i który zdobył raptem czternaście bramek w Bundeslidze, wygląda i brzmi absurdalnie, ale nie powinniśmy postrzegać jej jako akt desperacji.

„The Athletic” informuje, że Woltemade znajdował się na radarze „Srok” od dawna, niemniej aż do ostatnich dni letniego okienka nie był traktowany jako cel priorytetowy. Zresztą sam piłkarz miał w głowie wyłącznie Bayern. Monachijczycy pukali do drzwi Stuttgartu trzy razy, finalnie proponując 60 milionów euro, lecz ligowy rywal nie dał się przekonać.

- Nie pozwolimy mu odejść. W przyszłym sezonie również będzie grał dla nas - przekonywał prezes klubu, Alexander Wehrle, cytowany przez „Stuttgarter Nachrichten”. Gdyby tylko wiedział, że tę wypowiedź będzie mu wkrótce wyciągać...

Newcastle wdrożyło plan błyskawiczny, zamykając temat transferu Nicka Woltemade w zaledwie dwie doby. Stuttgart otrzymał propozycję z gatunku „nie do odrzucenia” i zainkasował rekordową kwotę, niemal trzykrotnie wyższą niż ta za Benjamina Pavarda, który sześć lat temu odchodził do Bayernu Monachium.

Anglicy natomiast wyłożyli astronomiczne pieniądze na chłopaka, który ledwie w grudniu wskoczył do wyjściowego składu „Szwabów” i wtedy też zaczął regularnie punktować w klasyfikacji kanadyjskiej Bundesligi, notując w niej dwanaście samodzielnych trafień oraz dwa decydujące podania. Potem wyjechał na Młodzieżowe Mistrzostwa Europy, gdzie zrobił olbrzymią furorę.

Tempo, w jakim eksplodowała kariera młodego Niemca, jest najlepszym dowodem na to, jak nieobliczany potrafić być futbol i jak bardzo zmieniła logika rynku transferowego. Jeszcze dwanaście miesięcy temu Woltemade opuszczał Werder Brema niemal tylnymi drzwiami, za darmo, trafiając do Stuttgartu bez medialnego szumu i bez wygórowanych oczekiwań. Teraz jest bohaterem operacji wartej 90 milionów euro.

Skala oczekiwań wobec jego osoby wystrzeliła w górę, bo to właśnie w nim kibice widzą człowieka, który po odejściu Alexandra Isaka weźmie na siebie ciężar zdobywania goli i prowadzenia gry ofensywnej. Presję nakręca przede wszystkim cena. Gigantyczna suma pozostawia bardzo wąski margines interpretacji. Jeśli transfer okaże się niewypałem, nikt nie będzie rozwodził się nad niuansami, a krytycy podniosą banalny argument o absurdalnej kasie przeznaczonej na pozyskanie piłkarza, który dopiero co wyszedł z cienia pozostałych napastników w Bundeslidze. I nie będą to wcale zarzuty wyssane z palca, bo Woltemade faktycznie nie przeszedł jeszcze prawdziwej weryfikacji.

Warto jednak pamiętać o drugiej stronie medalu. Żyjemy w czasach, w których angielska Premier League pompuje corocznie miliardy funtów, a kluby, kontraktując kolejnych zawodników, coraz częściej płacą głównie za oszacowany potencjał. Rynek nie znosi zwlekania. Tu wszystko dzieje się bardzo szybko, a przykład Woltemade ponowie nam o tym przypomina.

Wobec konsekwentnie odrzucanych ofert Bayernu Monachium, Newcastle potraktowało ten ruch jako demonstrację siły, wskazując niemieckiemu gigantowi palcem jego miejsce w transferowym łańcuchu pokarmowym, zdominowanym przez największe marki z Wysp Brytyjskich.

Choć w powszechnej narracji wielu kibiców oraz ekspertów widzi w Woltemade następcę Alexandra Isaka, w praktyce to porównanie mocno rozmija się z rzeczywistością. Jeśli już, etykietę „zastępcy Isaka” można - choć również cząstkowo - przykleić raczej do Yoane’a Wissy, który w ostatnich godzinach letniego okna wymusił rozstanie z Brentfordem i za 55 milionów funtów dołączył do ekipy United.

Woltemade to zupełnie inny typ napastnika - zawodnik, którego trudno zaszufladkować. Na pierwszy rzut oka przypomina typowego wysokiego snajpera, któremu - ze względu na nieprzeciętne warunki fizyczne - prawdopodobnie brakuje mobilności. W rzeczywistości jednak najczęściej operuje między formacjami, a nie jako klasyczna „dziewiątka”. To ktoś zawieszony pomiędzy „dziewiątką” a „dziesiątką”, ale też nie „fałszywa dziewiątka”.

Tym, co najmocniej wyróżniało go podczas pobytu w Stuttgarcie, była jego taktyczna elastyczność i zdolność do łamania schematów poruszania się po boisku. Przecząc dawnemu obrazowi klasycznego napastnika, bardzo chętnie opuszczał trzecią tercję - obszar, w którym zawodnik występujący na pozycji „dziewiątki” powinien czuć się jak ryba w wodzie - by szukać gry w głębszych sektorach, wykorzystując przy tym świetny pierwszy kontakt, umiejętność utrzymania się przy piłce, stojąc tyłem do bramki przeciwnika, oraz naturalną swobodę w rozprowadzaniu futbolówki na skrzydła czy w kierunku bocznych obrońców.

Ten obraz potwierdzają statystyki: wysoka liczba kluczowych podań, udział w inicjowaniu akcji, wypracowane okazje. To piłkarz, któremu bliżej do roli kreatora aniżeli egzekutora. A jeśli dodamy do tego nieoczywistą jak na jego wzrost dynamikę, bardzo dobry balans oraz łatwość w dryblingu, otrzymujemy zawodnika, którego nijak nie da się zamknąć w szufladce „wieżowca od główek”.

Podsumowując, kwota 90 milionów euro, jaką Newcastle przeznaczyło na sprowadzenie Nicka Woltemade, wydaje się mocno przesadzona. I racja, bo jeśli oceniamy ten transfer wyłącznie przez pryzmat niewielkiego doświadczenia, jakie nowy nabytek zabrał za sobą na St James' Park, wrażenie „przepłacenia” nasuwa się samo.

Jeśli jednak odsunąć na bok suche liczby i spojrzeć na sprawę przez pryzmat potencjału, transakcja zaczyna rysować się w nieco mniej irracjonalnych barwach. Oczywiście, nadal wygląda na przepłaconą, lecz mieści się już w logice koszmarnie bogatego rynku Premier League, gdzie większość klubów płaci za możliwy sufit rozwoju, a nie za „gotowy produkt”.

Na barkach Woltemade od pierwszego dnia spoczywa olbrzymi ciężar. Nie ma większego znaczenia, jaką narrację podczas konferencji prasowych będzie prowadził Eddie Howe. Każdy gorszy występ w wykonaniu wschodzącej gwiazdy niemieckiego futbolu stanie się dowodem w rękach krytyków, że transfer za taką sumę to zwyczajna pomyłka. A że w dorobku 23-latka znajdziemy do tej pory tak naprawdę tylko jeden solidny sezon na poziomie Bundesligi, margines błędu praktycznie nie istnieje.

Na plus dla Woltemade działa fakt, że podobny sceptycyzm otaczał swego czasu transfer Alexandra Isaka. Wówczas opinia publiczna również była przekonana, że 70 milionów euro to suma oderwana od rzeczywistości, a samo przyjście szwedzkiego snajpera przypominało kaprys bogatego klubu finansowego przez saudyjski fundusz. Minęło jednak niewiele czasu i okazało się, że była to inwestycja z najwyższej półki.

Dlatego choć dziś transfer z udziałem Woltemade wydaje się jeszcze bardziej ryzykowną zagrywką, przeszłość pokazuje, że nawet operacje uznawane za pozbawione logiki mogą z czasem okazać się prawdziwym majstersztykiem.