Za wszelką cenę nie być "drugim Guardiolą", czyli trenerska tożsamość Zidane’a

2016-01-07 20:58:11; Aktualizacja: 8 lat temu
Za wszelką cenę nie być "drugim Guardiolą", czyli trenerska tożsamość Zidane’a Fot. Transfery.info
Źródło: Transfery.info

Ostatnie dni marca ubiegłego roku. Słońce nad Monachium przyświeca coraz mocniej, a w ośrodku Bayernu rozpoczyna się poranny trening…

Nie wszystko jest jednak „jak zwykle”. Na treningu gości Zinedine Zidane – legenda piłki, obecnie kończąca swój kurs trenerski. W ramach finalizacji szkolenia, Francuz postanawia odwiedzić najlepszego trenera młodego pokolenia, Pepa Guardiolę. Nieważne, czy szuka inspiracji, błogosławieństwa od zaledwie rok starszego kolegi czy praktycznych wskazówek – ich wspólne zdjęcie, przywitanie są pełne symboli, szczególnie w kontekście ostatnich dni i objęcia pierwszej „wielkiej” posady przez Zidane’a. 

Dosłownie od momentu, gdy Florentino Pérez zaprosił nowego trenera na mównicę, Twitter aż huknął porównaniami Zinedine’a do Pepa. Zaczynając nawet od podobieństw czysto wizualnych – obaj są przecież w podobnym wieku, obaj łysi i zawsze nienagannie ubrani. Podobieństwa łączą ich także w karierach piłkarskich – obaj panowie zdobyli multum trofeów – Guardiola w Barcelonie Cruyffa, Zidane w „galaktycznym” Realu. Obaj byli genialnymi pomocnikami, obaj do dziś dumnie dzierżą status legend dwóch najlepszych hiszpańskich klubów. 

Ale takie porównania to tylko drugi plan, przedsmak wielkich komparacji Francuza z Hiszpanem. Cały haczyk tkwi w tym, że Zidane rozpoczyna swoją karierę trenerską niemal w identyczny sposób jak Guardiola: zyskany w trakcie sportowej kariery status legendy i szacunek kibiców, następnie kariera trenerska i prowadzenie rezerw „swojego” klubu, w międzyczasie kryzys w pierwszej drużynie i nagle, nieoczekiwany awans na stanowisko trenera pierwszej drużyny właśnie i to w roli strażaka. To wszystko jest jeszcze spotęgowane rywalizacją Barcelony i Realu oraz faktem, że Pep Guardiola to przecież jeden z najmodniejszych trenerów naszych czasów – jego wszelcy naśladowcy i apostołowie zawsze będą mieli rozgłos dłużej niż przez przysłowiowe „pięć minut”.

Nie ma się co dziwić, że Zizou wszelkich konfrontacji unika. Od chwili objęcia stanowiska już kilka razy szepnął dziennikarzom, że nie chce widzieć ani słyszeć żadnych porównań z trenerem Bayernu. Nawet na pierwszej konferencji prasowej dość mocno odciął się od Hiszpana i niemal tonem przysięgi stwierdził, że sam nigdy się do niego porównywać nie będzie. Słuszne? Ba, godne pochwały. 

Wszelkie teksty, analizy i wypowiedzi stawiające obok siebie Real 2016 i Barcelonę 2008/09 będą krzywdzące dla obu stron. Bo – paradoksalnie - różnic między oboma panami i ich drużynami jest (niemal) równie tyle co podobieństw. Problem tkwi w tym, że wskazywanie podobieństw jest o wiele bardziej kuszące i po prostu ciekawsze. Tak czy inaczej – różnice: Guardiola miał do dyspozycji cały okres przygotowawczy przed sezonem – co dało mu szansę na przemeblowanie drużyny (zresztą bez zbędnych sentymentów to uczynił). Zidane wchodzi jako strażak, w sam środek trudnego sezonu. Od początku musi wygrywać i odrabiać straty. Topór przy jego zawodowym karku wisieć będzie zawsze, wszak mając Florentino Péreza za szefa, nigdy nie można czuć się bezpiecznie (i ani grama ironii w tym zdaniu!). Guardiola, w kwestii zarządu miał przecież bardzo dobre warunki. Laporta znany był ze swojego romantycznego podejścia do futbolu, młody Pep miał nawet błogosławieństwo Johana Cruyffa, co w Barcelonie kilka lat temu było równoznaczne z błogosławieństwem z samych niebios. 

Jednego tylko można być pewnym – jak na ironię Zidane już od momentu podpisania kontraktu, od momentu pierwszego porównania z Guardiolą – był skazany na porażkę. Pół żartem, pół serio mówiąc, nowy trener „Królewskich” nie powtórzy sukcesów pierwszego sezonu Pepa, niestety z powodów pozasportowych. Dyskwalifikacja Realu w Copa del Rey przekreśla bowiem marzenia o tryplecie jaki Guardiola zdobył w swoim pierwszym sezonie z Barceloną. 

A na poważnie, to chyba wszyscy sympatyzujący z Zidanem chcieliby, żeby „jego” Real grał tak efektownie i zwycięsko jak Barcelona 2008/09. Czy te potencjalne sukcesy pozwolą uciec Zizou od tych przeklętych (już nudnych?) porównań? Obawiam się, że nie. Cała machina została już rozhuśtana, naznaczenie „brzemieniem Guardioli” zostało już dokonane. Optymistycznie kończąc, niech ten cień będzie tylko „łyżką dziegciu”. Sęk w tym, żeby Francuz swoją pracą dorobił się do tego całej beczki miodu.