Dramat AS Monaco w trzech aktach
2019-02-08 08:46:30; Aktualizacja: 5 lat temu Fot. Transfery.info
Rzadko kiedy o drużynie ze strefy spadkowej pisze się tak dużo, co o AS Monaco, ale i sytuacja jest niecodzienna.
Wicemistrz Francji, który teoretycznie miał wszystko, aby na niemal równych warunkach rywalizować z PSG o prymat w lidze, w wyniku m.in. złych decyzji personalnych jest pogrążony w kryzysie i zamiast marzeń o szczycie, musi odnaleźć się w szarej rzeczywistości dna tabeli.
Im więcej pozna się zakulisowych spraw w klubie, tym mniej dziwi obecna sytuacja drużyny. Właścicielem Monaco od 2011 roku jest rosyjski miliarder Dmitrij Rybołowlew. Dzięki niemu, a dokładniej jego pieniądzom, ASM najpierw wróciło do Ligue 1, a potem stało się czołową marką piłkarską we Francji. Jednak w kolejnych latach na jaw wyszły kontrowersje związane z Rybołowlewem:
- w 2014 roku, gdy w wyniku rozwodu sąd orzekł, że Rosjanin ma wypłacić swojej byłej żonie 3,5 miliarda euro, Rybołowlew za pośrednictwem szwajcarskiego biznesmena i handlarza dziełami sztuki Yvesa Bouviera miał szukać haków na sędziów, którzy mogli rozpatrywać jego odwołanie od werdyktu w sprawie rozwodu – ostatecznie kwotę zmniejszono do 500 milionów euro,
- we wrześniu 2017 roku „Le Monde” opisało proceder budowania przez Rosjanina sieci wpływów wśród najważniejszych postaci w księstwie, w wyniku tej afery minister sprawiedliwości Philippe Narmino podał się do dymisji – polityk spotykał się w prywatnej posiadłości Rybołowlewa, gdzie przyjmował od oligarchy drogie prezenty,
- w listopadzie ubiegłego roku w wyniku wyżej wymienionej sprawy, którą nieoficjalnie nazwano „Monaco Gate” Dimitrij Rybołowlew, został zatrzymany przez monakijską policję, a jego luksusowy apartament w kompleksie Belle Epoque został przeszukany,
- kontrowersje dotyczące Rosjanina nie rozpoczęły się wraz z przejęciem Monaco. Jego pierwsze, udokumentowane, zatargi z prawem sięgają 1996 roku, gdy został oskarżony o udział w morderstwie swojego partnera biznesowego Evgenya Panteleymonova. W więzieniu spędził 11 miesięcy, ale ostatecznie z braku dowodów został oczyszczony z zarzutu.
Nie dziwi więc fakt, że w wyniku tych licznych afer sytuacją klubu zainteresował się książę Albert, który jest mniejszościowym właścicielem klubu (posiada 33,33% akcji). „Wojna” między Rosjanami (Rybołowlew i prezes Wadim Wasiljew) a pałacem istnieje, ale jak na razie są to kuluarowe przepychanki i wątpliwe jest wyjście z AS Monaco obywatela naszych wschodnich sąsiadów. Jednak ostanie decyzje, jak choćby mianowanie na stanowisko doradcy ds. transferów 26-letniego syna księżnej Stephanie, Louisa Ducrueta, pokazują, że właściciel odczuwa naciski ze strony Alberta i idzie z nim na kompromis, aby utrzymać władzę.
Akt pierwszy – letnie mercato
Przechodząc do clou, czyli aspektu sportowego AS Monaco trzeba zacząć od letniego okienka transferowego, które było kwintesencją nieporadności i błędów w filozofii obranej przez władze i trenera. Choć zespół z Księstwa dość zasłużenie pretendował do miana wielkiego klubu, oczywiste wydawało się, że nie będzie w stanie utrzymać największych gwiazd w ekipie. Odejście tak ważnych zawodników, jak choćby Thomas Lemar czy Fabinho, wiązało się z wymogiem zbudowania od podstaw drużyny na nowy sezon. Łącznie, latem AS Monaco za swoich zawodników otrzymało przeszło 300 milionów euro (wliczony został transfer Kyliana Mbappe do PSG), co daje ogromne możliwości w próbie sprowadzenia wartościowych zmienników. Patrząc na zawodników przychodzących do ASM, można zakładać, że historia nowej gwiazdy francuskiej piłki, czyli Kyliana Mbappe na tyle zaślepiła osoby decyzyjne w klubie, że te na siłę próbowały znaleźć kogoś na miarę niesamowitego Francuza. Do pierwszego składu włączono kilku wychowanków klubu, ale równocześnie skupiono się na zakupie młodych, perspektywicznych piłkarzy. Średnia wieku nowych graczy wyniosła zaledwie 21 lat, co jeszcze bardziej odmłodziło i tak niedoświadczony zespół.
Z perspektywy czasu łatwo oceniać, ale i tak stopień, w jakim AS Monaco nie trafiło z transferami, jest wręcz niespotykany:
Ronael Pierre-Gabriel – dwudziestoletni prawy obrońca sprowadzony za sześć milionów euro – cztery mecze, bez dalszych szans na regularną grę.
Samuel Grandsir – 22-letni prawy pomocnik sprowadzony za trzy miliony, który w zimowym okienku bez żalu został wypożyczony do Strasbourga.
Pele – 27-letni defensywny pomocnik sprowadzony za 10 milionów. Po zaledwie ośmiu meczach oddany zimą do Nottingham Forest.
Antonio Barreca – 23-letni lewy obrońca sprowadzony za 10 milionów. Na początku sezonu dostawał swoje szanse, ale po bardzo słabych siedmiu występach, nawet na tle reszty bloku defensywnego, został wypożyczony do Newcastle United.
Nacer Chadli –skrzydłowy, który po bardzo udanym mundialu z reprezentacją Belgii został kupiony przez Monaco za 12 milionów. Aktualnie kontuzjowany, ale gdy był zdolny do gry, nie pokazywał nic, za co można by go chwalić, bez gola i asysty.
Jean-Eudes Aholou – defensywny pomocnik sprowadzony za 14 milinów euro. Casus Chadliego – dziewięć występów, żaden nie był wart odnotowania – od początku listopada kontuzjowany.
Willem Geubbels – zaskakującym ruchem Monaco było wyłożenie za 17-letniego skrzydłowego z rezerw Lyonu 20 milionów euro. Mimo młodego wieku na początku sezonu dostał szanse, a dokładniej dwie, na zaprezentowanie swoich umiejętności, ale od końca sierpnia jest niedysponowany z powodu licznych kontuzji.
Benjamin Henrichs – kolejny młody (21-letni) obrońca, który miał odmienić defensywę Monaco. W przeciwieństwie do powyższych zawodników wydanie na Henrichsa 20 milionów w pewnym stopniu się opłaciło. Na równych prawach rywalizuje z Sidibe o pierwszą „11”, ale niewiele poza tym. Cały czas chwalenie jakiegokolwiek zawodnika z Księstwa po prostu nie jest na miejscu.
Aleksandr Gołowin – zakup 22-letniego pomocnika za 30 milionów euro jawił się jako genialne posunięcie transferowe, kolejne na końce Monaco. Wcześniejsza kontuzja i dołączenie do zespołu dopiero pod koniec września utrudniły mu wejście w sezon, ale i tak rzeczywistość francuskiej ekstraklasy spektakularnie go doświadczyła. Był cieniem zawodnika z mundialu, który zamiast kreować akcję, ciągnął klub z Księstwa w otchłań ligowej tabeli. Ostatnie mecze dają zalążek nadziei na odzyskanie tego piłkarza, ale aby zatrzeć złe wrażenie, musi pokazać znacznie więcej niż kilka przebłysków.
Podsumowując, dziewięciu zawodników sprowadzanych przez Monaco latem za łączną kwotę 115 milionów euro w 89 występach zdobyło dwie bramki, notując siedem asyst. Wynik zatrważający, aż ciężko uwierzyć, że powyższy wykaz nie jest zestawieniem najgorszych transferów całej ligi, a jednego klubu. Choć z pozoru może to brzmieć nieco absurdalnie, ale pierwsze oznaki kryzysu zawodników z Księstwa można było dostrzec w meczu z.. Wisłą Kraków. W ramach okolicznościowego Pucharu im. Henryka Reymana polska drużyna po serii rzutów karnych pokonała monakijski klub, a warto dodać, że goście nie przybyli do Polski grać rezerwami (Jemerson, Benaglio, Rony Lopes, czy też młodzi „zdolni” Geubbels, Grandsir).
Było dużo niepewności w tym, jak Monaco rozpocznie sezon, ale nikt nie spodziewał się, że będzie aż tak źle. W otwierającym sezon meczu z Nantes udało się wygrać, ale na kolejne zwycięstwo drużyna Kamila Glika musiała czekać przeszło trzy miesiące, a w międzyczasie zwolniono Leonardo Jardima. Trenerowi, który zdobył mistrzostwo i wicemistrzostwo kraju, doszedł do półfinału Ligi Mistrzów, nie dano szansy na odbudowę zespołu, stawiając w momencie gigantycznego kryzysu na zadufanego w sobie żółtodzioba z wielkim nazwiskiem Thierry’ego Henry’ego. To nie mogło się udać.
Akt drugi – ekspert telewizyjny
Bycie błyskotliwy ekspertem w telewizji może dawać złudne wrażenie, że równie dobrze potrafiłoby się poprowadzić drużynę, ale tak nie jest, o czym nie tak dawno dowiedział się Gary Neville, którego rynek menedżerski zweryfikował po zaledwie czteromiesięcznej pracy w Valencii. Dokładnie tę samą drogę od eksperta do trenera wybrał Thierry Henry i jak czas pokazał, zaliczył nie mniejszą klapę, ale nim do tego doszło łudzono się, że nowy projekt pod batutą byłego piłkarza AS Monaco zakończy się sukcesem.
Nim jednak Henry dołączył do ASM po odejściu z reprezentacji Belgii, otrzymał m.in. ofertę pracy w Bordeaux. Trwające przeszło tydzień negocjacje zakończyły się fiaskiem, gdyż żądania Francuza odnośnie transferów do klubu przerosły możliwości Żyrondystów. Wiadomo, że niczego nie można zakładać, ale wydaje się, że w stolicy Akwitanii Henry miałby łatwiejszy, bardziej harmonijny start trenerskiej kariery. Na przeszkodzie jednak stanęło ego, które miało ogromny wpływ na niepowodzenie jego pracy w Monaco.
Nim zacznie się wytykanie błędów Henry’ego, trzeba przyznać, że trafił do klubu w wyjątkowo trudnym momencie. Zespół od przeszło dwóch miesięcy na żadnym polu nie potrafił odnieść zwycięstwa, wielu podstawowych piłkarzy, jak choćby Rony Lopes było kontuzjowanych, a i atmosfera wokół drużyny (patrz wyżej) nie była za ciekawa. Problemem od dawna obecnym w AS Monaco jest brak presji ze strony kibiców – tych na stadion przychodzi tak naprawdę garstka. W niedawnym wywiadzie dla „Przeglądu Sportowego” legenda klubu Jean-Luc Ettori zaznaczał:
- Z własnego doświadczenia wiem, że tam przyjemnie się żyje. To nie Marsylia czy St. Etienne, gdzie fani w razie niepowodzeń demonstrują niezadowolenie. W Monaco nikt piłkarzom nie zniszczy samochodów. To dobrze, ale brak presji dla zawodników jest usypiający.
Mimo wszystko zaczynanie swojej pracy od skonfliktowania się ze starszyzną jest mocno zastanawiające. Jak podawały francuskie media, Henry w jednej z pierwszych rozmów z drużyną zastraszył liderów – Kamila Glika, Radamela Falcao, Jemersona i Andreę Raggiego, mówiąc, że ich pozycja w szatni nie sprawia, że są oni nietykalni i w każdej chwili mogą stracić miejsce w drużynie. Szczególnie widoczny miał być jego konflikt z Kolumbijczykiem, któremu mówił, w jaki sposób dowodzić drużyną na boisku, co na tyle nie spodobało się kapitanowi, że poskarżył się córce Vadima Wasiliewa.
Po czasie nawet tak małe, z pozoru śmieszne i błahe incydenty pokazują, jak ciężko z Henrym mieli zawodnicy w szatni. Z jednej strony próba wychowania młodego stopera, z drugiej zaś jawne upokorzenie:
Zdecydowanie poważniejsze zdarzenie, pokazujące stopień sfrustrowania Henry’ego, miało miejsce w trakcie spotkania ze Strasbourgiem – jak się później okazało ostatnim w roli trenera. Zirytowany przedłużaniem gry przez Kenny’ego Lalę krzyknął do niego: „– Ty skur..synu!”. Na pomeczowej konferencji przeprosił za swoje zachowanie, choć i tak za ten incydent został mocno skrytykowany przez francuskie media. Dziennikarze otwarcie krytykowali francuskiego szkoleniowca za nieumiejętność panowania nad emocjami i brak pomysłu na funkcjonowanie drużyny. Co do tego drugiego nie ma wątpliwości, bo nawet na papierze próby zrobienia z Almamy Toure stopera, a z Aleksandra Gołowina środkowego napastnika były po prostu absurdalne.
Jeszcze pod koniec swojej kadencji, świadom braków kadrowych zaczął na wielką skalę ściągać nowych piłkarzy do Monaco. Drużynie potrzebne było doświadczenie, które teoretycznie mieli zagwarantować tacy zawodnicy jak Naldo, Adrien Silva, William Vainqueur czy Cesc Fabregas. Ten ostatni był osobistym projektem Henry’ego, któremu sprzeciwiały się władze klubu z Księstwa. Hiszpan pod wodzą swojego byłego kolegi z Arsenalu zagrał zaledwie dwa razy, po czym gruchnęła zaskakująca wieść o...
Akt trzeci – powrót króla
... ponownym zatrudnieniu Leonardo Jardima. Thierry Henry swoją przygodę z Monaco zakończył po zaledwie trzech miesiącach, skonfliktowany z piłkarzami, władzami klubu i chyba ze samym sobą. Bilans 11 porażek w 20 spotkaniach jeszcze przez długi czas będzie się za nim ciągnął.
Zwolnienie Leonardo Jardima i zatrudnienie Henry’ego było kolejnym z wielu błędów duetu Wadim Wasiljew - Michael Emenalo (dyrektor sportowy). Jak podaje France Football, ten drugi wraz z powrotem Portugalczyka do Monaco stracił swoją pracę, a jego obowiązki do czasu sprowadzenia zastępcy będzie pełnił rosyjski prezes. Co ciekawe, władze klubu chcą przywrócić na to stanowisko Luisa Camposa (pracował w Monaco od 2014 do 2016 roku), ale aktualnie jest on dyrektorem sportowym w Lille, na ten moment drugiego zespołu w tabeli, co może utrudnić negocjacje.
Iście ekstraklasowy scenariusz kosztował Monaco kilkanaście milionów euro (odprawy dla Jardima i Henry’ego), ale co ważniejsze nie przyniósł żadnych pozytywnych rezultatów odnośnie do sytuacji klubu w tabeli. Koniec okna transferowego nie był najlepszym momentem na zmiany trenera, ale wyboru nie było i Portugalski szkoleniowiec musiał na szybko poszukać odpowiednich wzmocnień. Postawiono na wzmocnienia w ofensywie, czego efektem było sprowadzenie Carlosa Viniciusa, Georgesa-Kevina N’Koudou i Gelsona Matinesa.
Po dość burzliwym okresie pod wodzą Thierry’ego Henry’ego przyjście Leonardo Jardima miało uspokoić i unormować sytuację w drużynie. Doświadczeni zawodnicy znów pracują ze szkoleniowcem, którego dobrze znają i w równym stopniu szanują, a młodzi mają pewność, że nie będą publicznie upokarzani i naprostowywani przez trenera. Debiut nowego-starego coacha przypadł na półfinałowe spotkanie Pucharu Ligi z Guingamp. Już w pierwszych minutach Vainqueur, który teoretycznie miał wprowadzić do drużyny doświadczenie, otrzymał czerwoną kartkę, ale mimo to po chwili po dwóch asystach Gelsona Martinesa bramki zdobyli Rony Lopes i Aleksandr Gołowin (pierwsza w sezonie). W drugiej połowie osłabione Monaco straciło na siłach i Guingamp wyrównało, a po karnych ostatecznie wygrało, ale szczególnie pierwsza połowa pokazała, że coś w drużynie drgnęło. Do podobnych wniosków można dojść po pierwszym ligowym spotkaniu Portugalczyka. Wygrana z Toulouse, kolejna bramka Gołowina i asysta Martinesa, gol strzelony przez Fabregasa i w miarę poukładana gra w defensywie spowodowała, że Monaco jest o krok od wyjścia ze strefy spadkowej.
Udany początek Jardima i wydaje się, że wartościowe wzmocnienia dają nadzieję, że nie będziemy świadkami jednego z największych upadków w europejskiej piłce. Jednak dotychczasowe doświadczenia nie mogą pójść w niepamięć i sytuacja zespołu tak naprawdę w każdym momencie może ulec kolejnemu załamaniu. W całym tym zamieszaniu cierpi również nasz rodak Kamil Glik, który od dłuższego czasu nie może odnaleźć formy z lat minionych. Miejmy nadzieję, że wraz z powrotem AS Monaco na właściwe tory nasz reprezentant ponownie stanie się ostoją drużyny, co przełoży się na jego pewną grę w kadrze narodowej.
MICHAŁ BOJANOWSKI