Być jak Zizou - wyboista droga na szczyt Henrikha Mkhitaryana

2012-10-30 11:25:58; Aktualizacja: 12 lat temu
Być jak Zizou - wyboista droga na szczyt Henrikha Mkhitaryana Fot. Transfery.info
Szymon Podstufka
Szymon Podstufka Źródło: Transfery.info

"To zawodnik kompletny", "Henrikh jest w każdym wymiarze profesjonalistą", "jego dobra gra otworzyła przed klubem nowe możliwości"...

Słysząc taką ilość komplementów z ust trenera Mircei Lucescu, pod którego okiem grali tacy piłkarze, jak Roberto Baggio czy Ronaldo, nie sposób nie uwierzyć w siebie, a wręcz popaść w samozachwyt. To jednak nie grozi kluczowej postaci Szachtara Donieck i reprezentacji Armenii, Henrikhowi Mkhitaryanowi. Choćby dlatego, że na każdym kroku przemawia przez niego skromność. Ale przede wszystkim - ponieważ życie ciężko doświadczyło go w bardzo młodym wieku, gdy jego ojciec zmarł na raka. Teraz każdy sukces dedykuje jemu.

Henrikh miał siedem lat i mieszkał w stolicy Armenii, Erewaniu, choć swoje najmłodsze lata spędził z ojcem we Francji, gdzie Hamlet Mkhitaryan grał w niższych ligach, w Asua Valence. Wcześniej Mkhitaryan senior był wielką gwiazdą Ararata Erewań, zdobywając w latach 80. 46 bramek dla klubu. Po powrocie do stolicy Armenii, 2. maja 1996 roku do rodziny zawodnika trafiła potworna wiadomość - ojciec zmarł na nowotwór ośrodkowego układu nerwowego. Dla 7-letniego Henrikha był to potworny cios.

Cała rodzina Mkhitaryanów pozostała jednak przy piłce nożnej, która była głównym tematem w domu. Matka Henrikha jest obecnie szefową departamentu do spraw drużyny narodowej w AFF (Związek Piłkarski Armenii), natomiast siostra, Monica pracuje w siedzibie UEFA w Nyonie, będąc między innymi jednym z przewodników Michela Platiniego po Doniecku w trakcie inspekcji przed Euro 2012. Sam Henrikh zdecydował się zapisać do zespołu Pjunika Erewań, by móc grać ku pamięci ojca.
 
fot. UEFA.com
 
Tego, że jego kariera tak się rozwinie, a także tego, że obecnie będzie jednym z najbardziej pożądanych ofensywnych piłkarzy świata chyba sam nie mógł się spodziewać i to nawet w najśmielszych marzeniach. Jedenaście lat ciężkich treningów w kolejnych kategoriach juniorskich i młodzieżowych Pjunika zaowocowało debiutem w pierwszym zespole już w wieku 17 lat. Wtedy też Henrikha wysłano w ramach współpracy z Sao Paulo FC na czteromiesięczne treningi do Brazylii. Ormianin nie próżnował i poza poznawaniem tajników południowoamerykańskiej piłki nożnej, nauczył się też języka portugalskiego.
 
To zresztą nie jedyny język obcy, którym Mkhitaryan włada perfekcyjnie. Poza portugalskim, posługuje się także płynnie ormiańskim, rosyjskim, angielskim oraz - co zrozumiałe, mając w pamięci pięć lat z ojcem w Valence - francuskim. To pozwalało mu na bardzo szybką aklimatyzację w nowych klubach, a także na zdobycie sobie autorytetu w szatni.
 
A ten przychodził bardzo szybko. Po czterech kolejnych mistrzostwach Armenii, w których bramkostrzelny pomocnik miał swój wielki wkład, przyszedł transfer do Metalurga Donieck. Wybór Mkhitaryana był co najmniej zaskakujący, wobec zainteresowania jego osobą ze strony Olympique Lyon, Lille, Boca Juniors, a także Lokomotivu Moskwa. - Wybór kolejnego klubu to dla mnie poważny ból głowy, jednak muszę wybrać ten, w którym będę pewny gry w pierwszej jedenastce - mówił wtedy Ormianin.
 
W Metalurgu dostał to, czego chciał. A nawet więcej. Nie dość, że stał się szybko kluczową postacią zespołu, to jeszcze został najmłodszym kapitanem w dziejach zespołu, w wieku 21 lat. W klubie, w którym swoje pierwsze europejskie szlify w Europie zdobył choćby Yaya Toure, Mkhitaryan był człowiekiem-instytucją. Jedyny pełny sezon w Metalurgu zwieńczył zdobyciem 14 bramek, prowadząc także zespół do finału pucharu Ukrainy.
 
To nie mogło ujść uwadze skautów znakomitych europejskich klubów i po chwili w kolejce po Ormianina ustawiły się Tottenham, Werder Brema i Szachtar Donieck. Ostatecznie, pod koniec sierpnia 2010 roku największym zdecydowaniem wykazał się lokalny rywal Metalurga. Rinat Achmetow wyłożył na stół 7,5 miliona €, co z perspektywy czasu wydaje się być bardzo rentowną inwestycją. Choć początki Henrikha w Szachtarze wcale do łatwych nie należały.
 
fot. UEFA.com
 
Na pozycji wysuniętego pomocnika, ulubionym miejscu na boisku Mkhitaryana, rządził i dzielił bowiem Jadson. Za jego plecami zaś, jako pivot grać miał młody i utalentowany Ukrainiec, Taras Stepanenko. Lucescu postawił jednak na Henrikha, który - choć grał na całkiem przyzwoitym poziomie - nie zachwycał. Szachtar odpadł z Barceloną w ćwierćfinale Ligi Mistrzów w sezonie 2010/2011, a Ormianin musiał na jakiś czas zająć miejsce na ławce rezerwowych.
 
Przełom miał nastąpić sezon później. W październikowym spotkaniu Szachtara z Metalistem Charków. Górnicy przegrali z niżej notowanym rywalem, a w trakcie gry Mircea Lucescu zdjął Jadsona z boiska. Brazylijczyk na trzy mecze usiadł na ławce, by pojawić się na placu gry w wyjściowej jedenastce na mecz z Metaluegiem Donieck, byłym zespołem Mkhitaryana. To wtedy miał miejsce punkt zwrotny dla reprezentanta Armenii. W przerwie meczu Alex Teixeira i Fernandinho zmienili Dentinho i Jadsona, co spowodowało przesunięcie Mkhitaryana z pozycji pivota na pozycję klasycznej "10". To od niego miała zależeć gra ofensywna - i zależała. Wypracował bowiem zwycięskiego gola w derbach Doniecka.
 
Kilka tygodni później, Jadson wrócił do ojczyzny, za którą na Ukrainie zdążył się stęsknić. Mkhitaryan natomiast mógł wreszcie grać na swojej ulubionej pozycji, tuż za wysuniętym napastnikiem. I choć mecze na pozycji cofniętego rozgrywającego były dla niego często frustrujące, ich wartość podkreślał niejednokrotnie trener Lucescu: - Henrikh może i nie był najszczęśliwszy grając głębiej, jednak z pewnością wpłynęło to na jego dyscyplinę taktyczną. Teraz to kompletny zawodnik.
 
Jeszcze w tamtym sezonie zdążył rozkochać w sobie kibiców Szachtara. Do tego stopnia, że wybrali go najlepszym piłkarzem sezonu w klubie z Donbass Arena. W pamięci zapisał się przede wszystkim obrazek jego bezgranicznego oddania dla drużyny, ale także wielkiego serca dla kolegów. W ostatniej kolejce ukraińskiej Premier League, przy stanie 2:0 w meczu z Oleksandrią, Henrikh wyszedł sam na sam z golkiperem rywali. Szachtar był już pewny mistrzostwa, także Ormianin mógł się pokusić o strzał na bramkę, by poprawić nieco swoje statystyki. Ten dostrzegł jednak, że za nim biegnie Yevhen Seleznyov, któremu do korony króla strzelców brakowało jednej bramki. Poczekał na kolegę, dograł mu piłkę i zaliczył asystę, której Seleznyov nigdy mu nie zapomni (akcja bramkowa od 2:02).
 

Шахтер - Александрия. Голы przez ezhihno
 
Latem o Mkhitaryana pytał między innymi Arsene Wenger, jednak nie doszło do żadnych konkretnych ofert. Piłkarz został więc na kolejny sezon w Szachtarze, a jego początek miał piorunujący. 931 minut na boisku wystarczyło, by Ormianin trafił do siatki rywali 15 razy! W otwierającym Champions League spotkaniu z Nordsjaelland ukłuł dwukrotnie, w kolejnych meczach z Juventusem i Chelsea popisał się grą na najwyższym światowym poziomie. Bramki już co prawda nie zdobył, ale jego dryblingi i otwierające podania musiały budzić podziw obserwatorów i zdziwienie tych, którzy wcześniej o Mkhitaryanie nie słyszeli. To właśnie dzięki niemu coraz częściej po bramce na Donbass Arenie słychać nie brazylijską sambę czy ukraiński hopak, a "Taniec z szablami" Arama Chaczaturiana.  - Jest nadzwyczajny! Ma przed sobą świetlaną przyszłość - mówił po spotkaniu z Duńczykami Mircea Lucescu.  
 
Zawodnik tonuje zachwyty nad jego osobą, choć nie ukrywa, jak wielkim zawodnikiem chciałby kiedyś być: - Jestem jeszcze młody, gdyż mam dopiero 23 lata i wiele czasu jest przede mną. Póki co, jestem zadowolony ze swoich postępów, ale chcę grać jak Zidane i czeka mnie jeszcze dużo pracy.
 
Co więcej, Mkhitaryan nie jest skromną, oddaną sprawie osobą tylko na boisku. W grudniu 2010 roku odwiedził 21 rodzin ofiar bojowników o wolność w Republice Nagorno-Karabach i wręczył im prezenty, a także przekazał słowa wsparcia.
 
- Ci ludzie potrzebują takich inicjatyw. Mam nadzieję, że będę mógł im jeszcze kiedyś pomóc, wesprzeć ich. Za rok chciałbym znów przylecieć do Armenii i odwiedzić sierocińce w Erewaniu - zapewniał wtedy. Nie rzucił słów na wiatr - dokładnie rok później wrócił do Armenii i podarował 64 dzieciom z domów dziecka komputery, stroje sportowe, piłki i oczywiście słodycze. Wyznał wtedy, że czuje wielką potrzebę, ale i odpowiedzialność, by pomagać tym dzieciom.
 
Czy rozwinie się na tyle, by spełnić swoje marzenia i grać jak Zidane? Zbyt wcześnie, by ferować zdecydowane wyroki, jednego nie można mu odmówić. Poza talentem ma coś jeszcze - głowę na karku i naprawdę wielką klasę.