Bardzo szczery tekst Paulinho. O kulisach transferu do Barcelony, zawirowaniach w karierze i rasizmie

2018-07-01 14:35:41; Aktualizacja: 6 lat temu
Bardzo szczery tekst Paulinho. O kulisach transferu do Barcelony, zawirowaniach w karierze i rasizmie Fot. Transfery.info
Rafał Bajer
Rafał Bajer Źródło: The Players' Tribune

Na portalu „The Players' Tribune” opublikowano tekst, w którym Paulinho szczerze opowiada o swojej karierze i życiu.

Paulinho zeszłego lata był bohaterem transferu do Barcelony. Był on o tyle zaskakujący, że Katalończycy wykupili go za 40 milionów euro z chińskiego Guangzhou Evergrande. Brazylijczyk opowiada jak doszło do tej transakcji, a następnie wypowiada się o innych szalonych perypetiach ze swojej kariery, między innymi o trudnej przygodzie na Litwie i w Polsce, twierdząc, że był okres, kiedy czuł się „martwy dla świata”.

Cały tekst w oryginale można przeczytać tutaj - https://www.theplayerstribune.com/en-us/articles/paulinho-brazil-i-was-in-the-grave.

„Messi podszedł do mnie. To był czerwiec, graliśmy przeciwko Argentynie w meczu towarzyskim w Australii. Wywalczyliśmy właśnie rzut wolny, stałem przy piłce z Willianem i kimś jeszcze. Nie miałem go wykonać. To był tylko taki blef. Niespodziewanie Messi podszedł wprost do mnie, spojrzał mi w oczy i powiedział „Zatem... przejdziesz do Barcelony czy nie?”. Tylko tyle. Żadnych wyjaśnień. Odwrócił się i poszedł. Nie miałem nawet chwili na zastanowienie się. Powiedziałem tylko, że jeśli mnie chcą, to tam pójdę” - zaczął Paulinho.

„Bardzo trudno wytrącić mnie z koncentracji w trakcie meczów, ale po tych słowach Messiego mogłem myśleć tylko: „On mówił poważnie? Dlaczego to powiedział? Boże, o co tu chodzi?”. Grałem w Chinach dla Evergrande, nikt by nie uwierzył, że Barcelona się mną interesuje. Myślałem, że może żartuje, że chciał namieszać mi po prostu w głowie. Ale to był tylko mecz towarzyski... Po meczu dałem swoją koszulkę ochroniarzowi i poprosiłem, by przekazał ją Messiemu. Wrócił z szatni Argentyny z koszulką Messiego dla mnie”.

„Wróciłem do Chin i nie słyszałem nic o transferze. Minął miesiąc, zdążyłem o tym zapomnieć. Po prostu cieszyłem się grą w Chinach. W lipcu zaczęły się jednak te wszystkie plotki. Zadzwoniłem do agenta i powiedział: „słuchaj, na miłość Boską, zaraz oszaleję! Powiedz mi tylko czy to prawda, czy nie”. Odparł: „To skomplikowane. Może tak, może nie”. Pisałem do Neymara, pytałem czy coś o tym wie. Ale ona sam przechodził przez swoje sprawy transferowe, więc niczego nie był pewien”.

„Jeśli chodzi o transfery, dzisiaj nie wolno ufać niczemu. Wpływa na to wiele czynników, a jeśli mam być szczery, dobrze żyło mi się w Chinach. Wraz z żoną wiedliśmy tam wspaniałe życie, grałem w piłkę na naprawdę wysokim poziomie. Przed plotkami o Barcelonie wszystko było spokojne. W sierpniu okno transferowe zbliżało się do końca, wydawało się, że już po wszystkim. Walczyliśmy o mistrzostwo, przyjechali moi znajomi z Brazylii”.

„Tej nocy zadzwonił do mnie agent: „Mamy porozumienie. Musisz przyjechać do Barcelony, żeby podpisać dokumenty”. Nie wierzyłem mu. Pytałem: „Naprawdę? Barcelona tyle zapłaciła? Robisz sobie ze mnie jaja?”. Odpowiedział: „Nie, nie, nie. To prawda. Jutro musisz tu być”. Wspominałem, że to była 4 rano? Tak, to była 4 rano. Mówiłem, że nie mogę, przyjechali znajomi z Brazylii, jest 4 rano! Ale agent stwierdził: „Ale to „Barca”! Zabierz ich ze sobą. Po prostu wsiadaj do następnego samolotu!”. Spakowałem się, wsiadłem na tył samochodu i pojechałem na lotnisko. Patrzyłem przez okno na autostradę i myślałem tylko: „Messi...””.

Następnie Paulinho twierdzi, że transfer do Barcelony z Guangzhou i tak nie jest najbardziej szaloną rzeczą w jego karierze. Karierze, którą niemalże zakończył na samym jej początku.

„W wieku 19 lat zupełnie zrezygnowałem z gry w piłkę. Przez jakiś miesiąc siedziałem w domu z depresją. To było lato 2008. Messi walczył o potrójną koronę z Barceloną, a ja siedziałem na kanapie, myśląc co będę robił w moim życiu. Właśnie wróciłem do Sao Paulo po przygodach na Litwie i w Polsce, to było traumatyczne przeżycie. Gdy zajechałem na Litwę, początkowo mi się podobało. Grałem w Wilnie, mają tam starówkę, która wygląda jak na filmach. Zupełnie inaczej niż w Brazylii, nie umiałem języka, ale było spokojnie. Pewnego dnia przechadzałem się jednak z brazylijskim kolegą, Rodneyem, i pojawiła się ta grupa chłopaków, byli bardzo agresywni... Do dziś mnie to wkurza... ale zaczęli wydawać małpie odgłosy, poniżali nas. Nikomu nie przeszkadzaliśmy, szliśmy tylko do piekarni. To był pierwszy raz, kiedy spotkałem się z tego typu rasizmem. A to nie był jedyny raz. Ludzie wpadali na nas na ulicy, żeby nas sprowokować, wyzywali nas. W trakcie meczów rywala wydawali małpie odgłosy, rzucali w nas monetami. To chore uczucie”.

„Wiedzieliśmy, że to nie jest kraj dla nas, musieliśmy odejść, nikt nie zasługuje na takie traktowanie. Po sezonu przeszedłem do Polski, ale wciąż miałem żal po tamtym doświadczeniu, to był trudny czas. Wyjechałem z Brazylii mając 17 lat, chciałem dać mojej rodzinie lepsze życie, ale gdy wróciłem do domu po dwóch latach, byłem rozczarowany futbolem. Powiedziałem rodzicom, mojej byłej żonie oraz agentowi, że to koniec. Ale moja była żona prawdopodobnie uratowała moją karierę. Stwierdziła, że nie mogę zrezygnować, bo nie wiem jak robić inne rzeczy, że nawet nie wymieniłbym lampy. Mówiłem, że wszystkiego się nauczę, nie może być tak trudno. Kazała pomyśleć mi o moich rodzicach. „To byłby brak szacunku, po tym wszystkim co ci dali”. Miała rację”.

„Odkąd miałem pięć lat, mama zawsze była po mojej stronie. A ja uwielbiałem grać w piłkę, nie mogłem spać, bo marzyłem o ranku, by móc znowu wyjść pograć. Ale przygoda w Europie przerwała moją miłość do futbolu. Wiedziałem jednak, że rezygnacja sprawi ból moim rodzicom, uznałem więc, że dam sobie jeszcze jeden sezon. Zaczynałem ponownie od zera, od czwartej ligi brazylijskiej. Powiedzmy, że nie była to Liga Mistrzów. Mówiłem sobie, że nie dam rady, że powinienem nauczyć się budować domy czy cokolwiek. Ale powoli, powoli, powoli... trenując i grając pokonałem te negatywne emocje, znów byłem szczęśliwy. Wspiąłem się do drugiej ligi, a następnie do pierwszej, do Corinthians. Tam poznałem człowieka, który odmienił moje życie - Profesora Tite”.

„W 2011 roku mieliśmy świetny sezon. Wielu naszych zawodników miało oferty, mnie chciał Inter Mediolan. To było jednak szalone, agent przekazał mi, że chcą znać odpowiedź w ciągu 15 minut. To było tuż przed treningiem, więc pobiegłem do biura Tite i wyjaśniłem mu sytuację, że nie wiem co robić, to w końcu Inter, jeden z największych klubów na świecie. Powiedział mi: „Decyzja należy do ciebie. Ja bym chciał, żebyś został, ale to twoje życie. Idź do szatni i przemyśl to. Gdy zdecydujesz, wróć na boisko. Jeśli chcesz zostać, pokaż kciuk w górę, a jeśli zdecydujesz się odejść, pokaż kciuk w dół. Wtedy będę wiedział”. Przekazałem moją decyzję agentowi, ale upewniał się czy mówię poważnie. Wyszedłem na boisko, Tite mnie zauważył, ale poczekałem dwie sekundy, żeby dodać dramaturgii. Pokazałem kciuk w górę, a on westchnął i powiedział: „Boże, już myślałem, że odejdziesz””.

Następnie Paulinho skomentował pewne kwestie związane ze swoim pobytem w Tottenhamie.

„Chciałbym coś wyjaśnić. Nie mogę powiedzieć złego słowa o klubie i prezydencie. To prawda, że to był dla mnie trudny czas, momentami nie chciałem opuszczać mieszkania, ponieważ stresował mnie brak gry. Dla piłkarza siedzenie na ławce to jak dla ryby brak wody. Miałem wrażenie, że się duszę. Nie wiem z jakich powodów, ale nie znajdowałem się w planach Mauricio Pochettino. Zapewne nie pasowałem do jego filozofii. Ale nie kłóciliśmy się. Poszedłem do prezydenta i powiedziałem, że jeśli otrzymają ofertę zbliżoną do tego, ile za mnie zapłacili, chętnie bym wtedy odszedł. Byli prawdziwymi profesjonalistami. Pojawiła się oferta definitywnej sprzedaży do Evergrande i uznałem, że czemu nie. Przyjaciele myśleli, że oszalałem. Odpowiadałem, że chcę spróbować”.

„Grałem w piłkę całe życie, na całym świecie i nauczyłem się, że najważniejsze jest czerpanie z tego radości. W piłkę można grać tylko na takich warunkach. Jeśli grasz w najlepszej lidze świata, ale jesteś nieszczęśliwy, jaki jest w tym sens?Ludzie mówili, że transfer do Evergrande to koniec mojej kariery, ale gdy jechałem autobusem na mecz czwartej ligi brazylijskiej, nikt nawet o mnie nie wiedział. Byłem w grobie. Dla świata byłem martwy. A w Chinach miałem grać pod wodzą Felipe Scolariego. Czy brzmi to tak źle? Naprawdę się cieszyłem”.

„Gdy Tite został selekcjonerem, ucieszyłem się. Wysłał swojego syna, Matheusa, do Chin, by zobaczył jak gram, bo mój zespół dobrze sobie radził i pewnie zastanawiał się, jak to wygląda ze mną. Ale zrobiła się z tego komedia. Powiedziałem żonie: „Barbara, bardzo, bardzo proszę, upewnij się, że Matheus dotrze na mecz, dobrze? Korki są czasem szalone, a droga na stadion niejasna, a on musi mnie zobaczyć w akcji”. Z jakiegoś powodu nie było jednak żadnych taksówek, więc pojechał na mecz autorikszą. Tego dnia nie starałem się zrobić niczego wyjątkowego, grałem jak zawsze, bo wiedziałem, że mnie znają. Czekałem, czekałem, a po kilku tygodniach znalazłem się na liście powołanych na mecze eliminacji do mundialu. W mediach wszyscy mówili, że jak można powołać Paulinho, który gra w Chinach. Tite dał mi szansę, by pokazać światu, że nie jestem martwy. I myślę, że udowodniłem swoją wartość”.

„Gdy trafiłem do Barcelony, przytrafił mi się najbardziej dramatyczny moment w życiu. Barbara była w ciąży, spodziewaliśmy się bliźniaków. W październiku powiedziała mi, że bardzo ją boli, że musi iść do lekarza. Zawsze odmawiała wizyt w szpitalu, więc wiedziałem, że to coś poważnego. Po badaniach okazało się, że bliźnięta chcą wyjść na świat, ale to był dopiero 28. tydzień ciąży. Lekarze mówili, że dzieci potrzebują jeszcze dwóch tygodni, żeby ich płuca się rozwinęły. Dzwoniłem do rodziców, pytałem czy dzieci to przeżyją. Byłem przerażony. Ale moja żona była dzielna. Wytrzymała siedem dni... 14 dni... 20... Wiele nocy przespałem w fotelu. Ale musiałem wciąż grać. 30 października graliśmy z Olympiakosem w Grecji. Nie miałem wyjścia, musiałem jechać. Tej nocy Barbara zadzwoniła i powiedziała, że nasza córka Sofia i syn Zé Pedro właśnie się urodzili. Przetrzymała je 21 dni. Płakałem. Chciałem być przy tym jak przyjdą na świat. Ale już na nim były, to było najważniejsze”.

„Spędziły w inkubatorze kolejne dwa miesiące. Ludzie dyskutowali o tym jak dobrze sobie radzę na boisku, ale to był dla mnie bardzo trudny czas. Przygotowywałem się do treningu z myślą, że moje dzieci są podłączone do aparatury w szpitalu. Moja żona była bohaterką. Ja musiałem tylko grać w piłkę, a on w ty czasie walczyła o życie naszych dzieci. Tak niewyobrażalną siłę może znaleźć w sobie matka, kiedy życie jej dzieci jest zagrożone. 23 grudnia mogliśmy wziąć je do domu. To był najlepszy możliwy prezent świąteczny”.

„Ludzie pytają mnie jak wyjaśnię to, że trafiłem z Chin do Barcelony, a teraz gram na Mistrzostwach Świata. Nie wiem. Futbol jest pełen wzlotów i upadków. Czuję, że teraz jestem takim samym zawodnikiem jak wtedy, gdy przechodziłem do Chinese Super League. Transfer stamtąd do Barcelony jest niesamowity, ale to nie cud. To nie jest sprawa życia i śmierci. To tylko piłka. Cudem jest wrócić do domu po meczu i niezależnie od wyniku zobaczyć jak dzieci na ciebie patrzą, a ich oczy mówią: „cześć, tato””.