Dwa mocne uderzenia zabiły żółto-czerwonych. Lider kończy rundę jesienną zwycięstwem w Białymstoku
2015-11-07 22:01:23; Aktualizacja: 9 lat temu8 523 kibiców przyszło na Stadion Miejski w Białymstoku aby zobaczyć wygraną swojej drużyny z liderem Ekstraklasy. Wystarczyły dwa konkretne uderzenia aby białostoczanie kolejny raz wracali do domów niezadowoleni.
W ostatnim sobotnim meczu piętnastej kolejki Ekstraklasy na zamglonym stadionie w Białymstoku Jagiellonia Białystok podejmowała prowadzącego w tabeli Piasta. Lider przyjechał na Podlasie aby zwyciężyć i zakończyć rundę jesienną z dorobkiem 34 punktów. Białostoczanie po remisie w Bielsku-Białej chcieli udowodnić swoim kibicom, że po niedawnym kryzysie zostało już tylko wspomnienie.
Z kim jak nie z Piastem?
Szczególnie, że mieszkańcy stolicy Podlasia mieli powody do optymizmu. Po czterech porażkach z rzędu piłkarze Michała Probierza zagrali w Bielsku dobre spotkanie, które zremisowali wyłącznie na własne życzenie. Opiekun Jagiellonii dał odpocząć swoim piłkarzom fizycznie i psychicznie (niektórym dłużej, Rafał Augustyniak z Filipem Modelskim drugi tydzień grają w rezerwach) i przyniosło to wymierne efekty.Popularne
Poprawa gry żółto-czerwonych to jedno. Kolejnym faktem rozgrzewającym białostockie serca były statystyki. Jagiellonia ostatni raz przegrała z Piastem 22 września 2009 roku, a ostatnie trzy spotkania to komplet zwycięstw białostoczan. Michał Probierz również mógł pochwalić się korzystnym bilansem w meczach przeciwko gliwiczanom – na osiem rozegranych spotkań, ani jednego nie przegrał. Dlatego w stolicy Podlasia, gdzie jak śpiewają fani Jagiellonii w jednej ze swoich przyśpiewek: „ogromna wiara jest” wszyscy czekali na zwycięstwo swojej drużyny.
Patent na zwycięstwa w wielkich miastach
Z drugiej strony nikt nie ukrywał, że żółto-czerwonych czeka trudne spotkanie. Piast Gliwice to zasłużony lider Ekstraklasy. Podopieczni trenera Radoslava Latala z przewagą ośmiu punktów nad warszawską Legią przewodzą ligowej stawce i już kilka tygodni temu zagwarantowali sobie miano „mistrzów jesieni”. Dlatego gliwiczanie przyjechali do Białegostoku z chęcią zwycięstwa i poprawienia swojego bilansu punktowego.
Patrząc na rezultaty osiągane przez piłkarzy Piasta na wyjazdach, kibice żółto-czerwonych upatrywali swoją szansę wspominając mecze rywali w Krakowie, Poznaniu i Wrocławiu. Podopieczni Latala wygrali na wyjazdach z Cracovią, Lechem i Śląskem, ale w meczach w mniejszych miastach dwukrotnie przegrali i raz zremisowali. Do spotkania w Białymstoku „Piastunki” wygrywały w miastach o liczbie mieszkańców przekraczającej 500 000 i patrząc na tę statystykę z przymrużeniem oka, stawiałem na żółto-czerwonych.
Po uszy we mgle
Piłkarze Radoslava Latala nie brali do siebie tych wszystkich statystyk i jak na prawdziwego lidera przystało od początku meczu realizowali plan swojego trenera, który zakładał wyłącznie zwycięstwo. Już od pierwszych minut gliwiczanie narzucili swoje warunki gry, zdominowali środek pola gdzie z silnymi i dynamicznymi Murawskim i Vackiem nie radzili sobie Romanchuk z Góralskim. Bardzo aktywnie przez całe dziewięćdziesiąt minut grali skrzydłowi: Mak z Szeligą, którzy świetnie współpracowali z parą napastników: Nesporem i Barisiciem. Jeśli dodamy do tego skutecznie egzekwowane stałe fragmenty gry, to z ręką na sercu musimy przyznać, że przez ostatnią godzinę gry to goście kontrowali spotkanie.
Jeżeli mielibyśmy doszukiwać się plusów w grze Jagiellonii, to wyłącznie przyparci do muru w najciemniejszej ulicy Białegostoku. Piłkarze Michała Probierza w pierwszych dwudziestu minutach nawiązywali walkę w środku pola i stworzyli kilka sytuacji, które powinny dać przynajmniej jedną bramkę. Mówimy tutaj głównie o sytuacji z 21. minuty, kiedy Jagiellonia miała stały fragment gry. Vassiljev dośrodkował piłkę w pole karne, Madera odegrał piłkę głową do Świderskiego, który uderzył na bramkę Szmatuły. Bramkarz gości zachował się bez zarzutów.
Po straconej bramce z gospodarzy uleciało powietrze. Piłkarze Piasta spokojnie rozgrywali piłkę w środkowej strefie boiska, skrzydłowi wychodzili na wolne przestrzenie i dogrywali świetne piłki do napastników. Na boisku dzielił i rządził Kamil Vacek, który wygrywał walkę z defensywnymi pomocnikami „Jagi”, uruchamiał skrzydłowych i napastników, a jeszcze potrafił posłać długie, dokładne dośrodkowanie.
W grze Jagiellonii nie było widać tego co oglądaliśmy w Bielsku-Białej. Z każdą minutą piłkarze Michała Probierza tracili coraz więcej piłek, w gre wkradła się nerwowość, przez co zamiast braw i oklasków po składnych akcjach, z trybun częściej słyszeliśmy okrzyki niezadowolenia. Obecna drużyna Jagiellonii nie przypomina już tej z poprzedniego sezonu, kiedy nawet po straconej bramce zdołała odrobić straty i wygrać spotkanie. Dziś jest to kadra tworząca domek z kart, który może zniszczyć najsłabszy podmuch wiatru. Kibicom żołto-czerwonych życzymy cierpliwości, bo do końca roku jeszcze dużo spotkań, a dziś nikt nie może zagwarantować choćby jednego zwycięstwa.