LOSC Unlimited – projekt z o.o.

2019-04-08 13:23:07; Aktualizacja: 5 lat temu
LOSC Unlimited – projekt z o.o. Fot. Transfery.info
Redakcja
Redakcja Źródło: Transfery.info

17 maja 2017 roku na konferencji prasowej Marc Ingla, dyrektor generalny Lille z przeszłością w Barcelonie, i Luis Campos, doradca prezesa, ogłaszają nową erę w klubie pod nazwą LOSC Unlimited.

Od wprowadzenia „nieograniczonego” projektu mija niemal dwa lata. Z początku jawiły się one jako katastrofa, aktualnie przybierają formę zakładaną na starcie.

Jeszcze przed wspomnianą wyżej konferencją, w lutym, potwierdzono informację, która uszczęśliwiła nie tylko kibiców Lille, ale wszystkich sympatyków Ligue 1 – do Francji wraca Marcelo Bielsa. Dobitne świadectwo, że za słowami o tworzeniu potęgi, idą czyny, bo choć „El Loco” jest mocno ekscentryczny, to styl, jaki wprowadził za swojej kadencji w Marsylii, był niezwykle widowiskowy i niemal równie skuteczny – słynne Bielsowskie 1-3-3-1-3. Problem pojawił się w momencie, gdy ten, który miał być wizytówką projektu, okazał się jego przekleństwem.

Nowy początek

O chęci przejęcia Lille przez Gerarda Lopeza mówiło się od połowy 2016 roku. Nie było to pierwsze podejście Luksemburczyka pod inwestycje w klub z Ligue 1, gdyż nieco wcześniej zaczął zakusy pod Olympique Marsylia – starania spełzły na niczym, ówczesna właścicielka klubu Margarita Louis-Dreyfus odrzuciła jego ofertę. Były właściciel ekipy Renault w F1 nie zraził się i już w październiku tego samego roku ogłoszono przejęcie ekipy „Mastifów” przez Lopeza.

Skąd stosunkowo młody – aktualnie 48-letni – Gerard Lopez miał środki, aby zainwestować je w klub piłkarski? Luksemburczyk dorobił się fortuny, szacowanej na ponad miliard euro, sprzedając część udziałów komunikatora internetowego Skype w 2005 roku – jako jeden z pierwszych, który zainwestował w tę aplikację. W swoim CV ma też bardziej „ludzkie” zajęcie, gdyż jako nastolatek sprzedawał buty w jednej z popularnych sieciówek. Dopiero po ukończeniu studiów na Uniwersytecie w Miami otworzyły mu się drzwi do stworzenia wielkiego biznesu – firmy inwestycyjnej Genii Capital. Co ciekawe, swojej pasji do motoryzacji nie ograniczył do inwestycji w team F1, Lopez może się pochwalić jedną z największych prywatnych kolekcji aut, która liczy ponad setkę egzemplarzy.

Wracając do Lille, wraz z odejściem Michela Seydoux i przejęciem sterów przez Gerarda Lopeza, ogłoszono, że kluczową postacią w klubie, choć piastującą dość enigmatyczne stanowisko doradcy prezesa, będzie Luis Campos, który chwilę wcześniej, ze sporymi sukcesami pełnił rolę dyrektora sportowego w AS Monaco. 

Z początku funkcję trenera utrzymał Frédéric Antonetti, ale dość szybko zmieniono go na Patricka Collota, ale i ten trener po zaledwie kilku miesiącach pożegnał się z ekipą Les Dogues. Teren przygotowywano pod szkoleniowca, który miał być twarzą wielkich ambicji właściciela klubu. Jednak nie było sensu, aby – jak się później okazało – Marcelo Bielsa przejmował zespół w połowie sezonu. Osobą, która miała bezkolizyjnie zakończyć rozgrywki i zaaranżować każdy element funkcjonowania klubu pod Argentyńczyka, został Frank Passi – asystent „El Loco” w Marsylii. Cel się udał, LOSC zajęło 12.pozycję w lidze i można było na spokojnie rozpocząć projekt LOSC Unlimited. A jakie były jego założenia? Na majowej konferencji przedstawiono kilka głównych wytycznych, które miały przyświecać funkcjonowaniu klubu:

- Zwiększenie rozpoznawalności marki OSC Lille na arenie międzynarodowej - głównie w Azji. Marc Ingla podkreślał, że miasto leży w centrum Europy, blisko najważniejszych europejskich ośrodków – Londyn, Paryż, Amsterdam, co trzeba wykorzystać przy ekspansji,

- Zatrudnienie Marcelo Bielsy ma za zadanie zwiększyć atrakcyjność gry Lille, gdyż dzisiejszy kibic oczekuje wyników, ale w równym stopniu chce czerpać przyjemność z oglądania zespołu,

- Przebudowanie akademii i wdrożenie nowych technik szkoleniowych – pod kierownictwem Joao Sacramento – które pozwolą na wprowadzanie młodych zawodników do pierwszej drużyny, ale również sprzedawanie swojego know-how do Chin i Stanów Zjednoczonych,

- W letnim okienku – początek sezonu 2017/2018 – zakupienie perspektywicznych zawodników w wieku 19-23 lat na podstawie profilu, który został przedstawiony przez Bielsę,

- Cele: Pierwsza piątka w sezonie 2017/2018, top trzy rok później  oraz  osiągnięcie równowagi finansowej w ciągu trzech lat, tak aby nie musieć sprzedawać czołowych zawodników do innych klubów.
Realizację szeroko zakrojonych planów rozpoczęto od przebudowy 43-hektarowego centrum szkoleniowego w Luchin – tak powstało m.in. słynne biurko na trybunach, którego zażądał Bielsa, aby móc lepiej przyglądać się treningom. Stworzono pokój gier oraz stołówkę. Wszystko miało służyć temu, żeby zawodnicy nie mieli potrzeby opuszczania centrum i cały dzień spędzali w klubie. Inwestycja pochłonęła około siedem milionów euro, ale to niewielki procent tego, co wydano na potrzeby Bielsowskiej modernizacji. 

W letnim okienku Luis Campos stawał na głowie, aby zapewnić jak najlepsze warunki pracy dla trenera. Wydano niemal 70 milionów euro na trzynastu zawodników, których średnia wieku wynosiła 22,2 lata. Lista zakupionych zawodników, m.in.: Thiago Maia, Luiz Araujo, Nicolas Pepe, Thiago Mendes, Kevin Malcuit, Xeka, Nicolas de Preville, prezentowała się niezwykle okazale. Prócz zawodników sprowadzonych z Brazylii – w końcu to rynek dobrze znany Bielsie – nabyto piłkarzy, którzy potwierdzili swoją jakość na boiskach Ligue 1, a zarazem cały czas byli na początku swojej kariery. Marcelo Bielsa dostał wszystko, czego zażądał, miał idealne warunki do pracy w młodym i silnym zespole. Co więc zadecydowało o tym, że jego kariera pierwszego trenera Lille trwała krócej niż przygotowania pod wielką reformację?

Konflikty, a tych przysporzył sobie wyjątkowo dużo, jak na tak krótki okres panowania. Zacznijmy od tego, że w centrum treningowym zawodnicy byli odcięci od świata, a nawet od innych pracowników klubu. Nikt prócz Bielsy i jego asystentów nie miał wstępu do szatni. Kolejną rzeczą, która zaczęła irytować w pracy El Loco, było odcięcie kibiców od drużyny – zaledwie jeden trening otwarty dla publiczności. Argentyńczyk otoczył się murem, który stał się dla wszystkich wokoło więzieniem. Wszelkie formy udziwnienia byłyby zapewne akceptowane przez zarząd, gdyby szły za tym wyniki w lidze, a tych nie sposób było dostrzec. Po krótkim czasie zawodnicy zaczęli się skarżyć, że nie są w stanie sprostać zaleceniom szkoleniowca, który z uporem maniaka starał się wprowadzić formację 1-3-3-1-3. Dodatkowo część z nich była rzucana po nieswoich pozycjach: Maia, nominalny środkowy pomocnik, na lewą obronę, a skrzydłowy Pepe na środek ataku, co odbijało się na wynikach drużyny i frustrowało zawodników.

Jeszcze na dobre argentyński trener nie zaczął pracy, a z początkiem jesieni na jaw wyszedł konflikt, jaki powstał między nim a Luisem Camposem. Pod koniec pobytu Bielsy w Lille panowie do tego stopnia byli skłóceni, że zupełnie przestali się ze sobą komunikować. – Wartości, którymi kieruje się Luis Campos, są przeciwne tym, które ja wyznaje, co negatywnie odbija się na funkcjonowaniu wokół pierwszej drużyny. Nie powinno być sytuacji, gdy dwa odmienne źródła władzy działają według sprzecznych zasad. Nie podoba mi się również jego sposób zarządzania relacjami z kibicami, opinią publiczną i prasą – takich słów użył trener na jednej z konferencji, otwarcie atakując swojego „przełożonego”. Po chwili do obozu antybielsowskiego dołączył Marc Ingla i los trenera, po zaledwie trzech miesiącach pracy został przesądzony. „El Loco” z pewnością był świadom swojej tragicznej pozycji, ale mimo to postanowił opuścić drużynę będącą w strefie spadkowej – na przekór zakazowi władz klubowych -   i udać się do Argentyny na pogrzeb swojego przyjaciela, za co wpierw został zawieszony na trzy tygodnie, a później zwolniony. Wbrew zasadzie, ze statku o nazwie Lille pierwszy zszedł kapitan.

Gdy tabelki w Excelu się nie zgadzają

Z początku wydawało się, że Gerard Lopez ma odpowiednie środki, aby sfinansować projekt, ale francuskie media szybko doszły do podstaw modelu finansowania LOSC Unlimited, który został zbudowany na pożyczkach. Informowano o zaciągnięciu trzech pożyczek obligacyjnych, aby pokryć początkowe fazy projektu – ich wysokość miała oscylować w granicach 150 milionów euro. „France Football” udało się ustalić tożsamość wierzycieli – Elliott Management i Manchester Securities, co jeszcze bardziej zaniepokoiło opinię publiczną. Obawy nie były bezpodstawne, gdyż oba fundusze są kontrolowane przez nowojorskiego prawnika i miliardera Paula Singera. Swego czasu AC Milan pod kierownictwem chińskiego właściciela Li Yonghonga zadłużył się u tego samego wierzyciela na ponad 300 milionów euro. W środowisku finansów Elliott Management jest jednym z najbardziej pożądanych funduszy na świecie, gdyż gwarantuje swoim klientom (tym którzy powierzają pieniądze na pożyczki) znaczny zwrot z inwestycji. Same pożyczki dla Rossonerich mają uwzględniać wysokie stopy procentowe w okolicach 7,7% i 11,5%.

Zarządzający funduszami Elliott Management nie znają litości, jeśli idzie o spłatę długów – na taką opinię zapracowali przez blisko czterdzieści lat istnienia. W świecie finansów Elliot zyskał miano „Lucyfera z Wall Street” i renomę sępiego funduszu. Najszerszym echem odbił się konflikt z borykającym się z problemami gospodarczymi rządem Argentyny. Na początku XXI wieku argentyńskie władze ogłosiły bankructwo i restrukturyzację długu publicznego. Znaczna część wierzycieli anulowała sporty procent długo, ale nie fundusze Elliott, które na krótko przed ogłoszeniem bankructwa wykupiły obligacje Argentyny i zażądały spłaty na starych warunkach. Dekadę ciągnęły się walki w sądzie, jednak ostatecznie dłużnik był zmuszony zapłacić blisko 1,3 miliarda dolarów. Kierownictwo Elliott dostrzegło w tym przypadku szansę na zarobek kosztem obywateli Argentyny. – To fundusz inwestycyjny, o którym wiadomo, że jest wyjątkowo brutalny w stosunku do firm lub krajów, którym przyznaje kredyty. Udziela pożyczek z lichwiarskimi stopami procentowymi i nie ma dla niego barier, które zatrzymałyby go przed ostatecznym wygraniem sprawy. W przeszłości nakazał rządowi Argentyny spłacenie zadłużenia, które kupił ze zniżką 70% – podsumowuje V. Lequertier, publicysta stacji BFM Buisness. Wiążąc się z funduszami Paula Singera, podpisujesz cyrograf, który zazwyczaj przynosi więcej problemów niż korzyści. 

Nie dziwią więc obawy opinii publicznej, ale również DNCG (Komisja Kontroli Finansów Klubów Profesjonalnych). Komisja znana jest ze swojej nieustępliwości i niezwykle skrupulatnej pracy. Mimo początkowych zastrzeżeń ostatecznie DNCG zatwierdziło projekt i umożliwiło przejęcie klubu. Tak ryzykowna konstrukcja finansowania stawiała jednak wiele pytań na temat skali zaciągniętego długu, trwałości i równowagi budżetu. Zwłaszcza że Lille od kilku lat zmagało się ze strukturalnym deficytem, który jeśli nie uwzględniać kwot transferowych, oscylował w granicach 30-40 mln euro rocznie (minus 38,5 miliona euro w 2016 roku). 

Finansowe dane za sezon 2017/18 pokazują, że niewiele brakowało, a projekt LOSC Unlimited zakończyłby się po zaledwie roku:

- Niewielki przychód ze sprzedaży zawodników: 44 mln euro,

- Najwyższa strata w lidze według wskaźnika określającego zysk przed opodatkowaniem, wynosząca 142 miliony euro,

- Piąte najwyższe koszty wynagrodzeń: 68 mln euro,

- Najgorszy w lidze stosunek wynagrodzeń (68 mln) do dochodu (54 mln) wynoszący 126 %.

Dlatego też niemal do samego startu sezonu 2018/2019 niejasna była przyszłość „Mastifów”. Przed długi czas DNCG analizowało dokumenty klubowe i próbowało dojść do porozumienia z właścicielem Gerardem Lopezem odnośnie ograniczeń finansowych w dalszej działalności. Ostatecznie klub z północy Francji dostał pozwolenie na przystąpienie do rozgrywek, ale z obostrzeniami. W budżecie zablokowano 80 milionów euro jako gwarancje i narzucono konieczność wygenerowania zysku ze sprzedaży zawodników na minimum 30 milionów euro – w letnim udało się zanotować zysk wynoszący ponad 60 milionów euro.

Totalna stabilizacja?

Liczby liczbami, ale chaos pozostawiony przez Marcelo Bielsę pod koniec 2017 roku trzeba było jak najszybciej uprzątnąć. Na szczęście Lille na rynku dostępny był trener, który miał doświadczenie w podnoszeniu z kolan utytułowanej drużyny i windowaniu jej na sam szczyt tabeli. Strażakiem na stałe ogłoszono Christophe’a Galtiera, który po ponad siedmioletniej przygodzie z Saint-Etienne postanowił szukać nowych doświadczeń, a tych i to nadmiar gwarantowano w drużynie LOSC.

Pierwszą decyzją nowego trenera było porzucenie nieprzystającej do tej drużyny formacji wprowadzonej przez Bielsę i postawienie na klasyczne ustawienie 1-4-5-1 lub nieco bardziej ofensywne 1-4-3-3. Piłkarze przestali być rzucani po pozycjach i zaczęli grać na tych, do których byli przyzwyczajeni. Najprościej rzecz ujmując, Galtier przestał kombinować i skupił się na uzyskaniu względnej stabilizacji. Na efekty trzeba było poczekać, ale ostatecznie, rzutem na taśmę udało utrzymać się Lille w Ligue 1, wyprzedzając 18-stą w tabeli Tuluzę zaledwie o jeden punkt.

Mając na uwadze wyżej wymienione obostrzenia, sztab szkoleniowy musiał w letnim oknie transferowym dołożyć starań, aby sytuacja z minionego sezonu się nie powtórzyła. Sprzedając m.in. Yvesa Bissoumę, Ibrahima Amadou, Kevina Malcuita, Fode’a Ballo-Toure, Hamza Mendyla i Lebo Mothibę, udało się uzyskać odpowiednie środki, aby móc pozwolić sobie na uzupełnienie kadry. Z perspektywy czasu trzeba przyznać, że za ruchy poczynione latem warto byłoby przyznać nagrodę za wzorowe działanie na rynku transferowym. Każdy zakupiony zawodnik był wart sprowadzenia – nawet leciwi Loic Remy i Jeremy Pied w kluczowych momentach są w stanie wymiernie pomóc drużynie, a Jonathan Ikone, Zeki Celik, Jonathan Bamba i Rafael Leao sprowadzeni za łączną kwotę 7,5 miliona euro bez zbytniego koloryzowania mogą znaleźć swoje miejsce w top 10 transferów sezonu. 

Pod wodzą doświadczonego trenera drużyna odżyła i zaczęła czarować na boiskach Ligue 1. Nawet przez chwilę nie było momentu, aby podopieczni Galtiera złapali zadyszkę, w każdym meczu szli jak po swoje, odprawiając z kwitkiem kolejnych rywali i zostawiając w tyle ewentualnych konkurentów w walce o wicemistrzostwo – PSG co oczywiste jest poza zasięgiem śmiertelników. Prócz jednego wyjątku, o którym poniżej, nie sposób wymienić zawodników, którzy wychodziliby przed szereg, w pozytywnym czy też negatywnym aspekcie. Wszyscy wiedzą za co odpowiadają i wypełniają swoje zalecenia w stopniu co najmniej pozytywny:

- Defensywa oparta o niezwykle doświadczonego Jose Fonte i bardzo kreatywnego w ataku Celika,

- Środek pola oparty o parę Mendes-Xeka (ewentualnie Maia), który może nie generuje liczb, ale jest niezwykle skuteczny w destrukcji i w bardzo szybkim tempie rozprowadza piłki do bardziej kreatywnych partnerów,

- Creme de la Creme tegorocznego Lille, czyli ofensywa – kwartet Pepe-Ikone-Bamba-Leao, którego oglądanie powinno być zalecane jako skuteczny zamiennik Prozacu. Śledzenie wymienności pozycji i automatyzmów tej czwórki od pierwszego kopnięcia aktywuje mięśnie mimiczne, które na kolejne 90 minut są w pełni napięte, odsłaniając część zębów i unosząc kąciki ust – uwaga, uzależnia.

Oddzielny akapit należy poświęcić zawodnikowi, który zdecydowanie się wyróżnia na tle i tak bardzo kreatywnych kolegów. Imię jego Nicolas, a nazwisko Pepe. Swoje początki na boiskach Ligue 1 zaliczał w Angers i choć balansował między pierwszą „11” a ławką rezerwowych, wystarczyło to, aby Lille wyłożyło na kreatywnego pomocnika 10 milionów euro. W ciemnej epoce Bielsy był zdecydowanym liderem i praktycznie jedyną postacią w drużynie, która nie mogła mieć niczego sobie do zarzucenia – 13 bramek i pięć asyst. Jednak prawdziwy popis i eksplozję talentu obserwujemy w aktualnych rozgrywkach. Z pozoru można go porównać do Arjena Robbena – lewonożny skrzydłowy na prawym skrzydle często ścinający do środka, ale z całą odpowiedzialnością za te słowa śmiem twierdzić, że takie porównanie byłoby krzywdzące. Powód? Ostatnią rzeczą, jaką można zarzucić Pepe, to samolubność. Owszem jest maszynką do wykańczania – 18 bramek – ale gdy zajdzie potrzeba, potrafi się cofnąć i wziąć grę pod siebie, kreując sytuację dla pozostałych partnerów – 11 asyst. Ponownie śmiem twierdzić, że jest to na ten moment piłkarz kompletny, u którego nie sposób znaleźć wad. Szybki, dobrze zbudowany, piekielnie dobry technicznie o niezwykłych umiejętnościach kreacji i wykończenia. Porównanie do Holendra nie było przypadkowe również z tego powodu, że podobno przyklepane jest przejście Iworyjczyka do Bayernu – 80 milionów euro i zastąpienie w drużynie właśnie Robbena. Chociaż pojawiły się też już zaprzeczenia tej informacji.


Christophe Galtier jak na razie kopiuje proces, którego byliśmy świadkami za jego kadencji w Saint-Etienne. Wyprowadza na prostą klub będący w dołku, wprowadza swoją dość ograniczoną, ale niezwykle skuteczną filozofię funkcjonowania klubu i przy bardzo ograniczonym budżecie, dzięki przemyślanym decyzjom wyciska maksimum z zawodników, których otrzymał. Lille ma na ten moment pięć punktów przewagi nad trzecim Lyonem, co stawia zespół w bardzo komfortowej sytuacji na finiszu rozgrywek. Jednak zachwyty powinny być o tyle zdawkowe, że cały czas niepewna jest kondycja finansowa klubu. Zbawieniem dla Gerarda Lopeza jest fakt, że udało się wypromować zawodników, których będzie można sprzedać latem, tworząc dość pokaźną poduszkę finansową. Ale czy takie były początkowe założenia projektu LOSC Unlimited?

MICHAŁ BOJANOWSKI
Więcej na ten temat: Francja Lille OSC Ligue 1