Niejasności wokół transferu Sandomierskiego do Belgii. Ile kosztował?

2016-05-27 14:00:02; Aktualizacja: 8 lat temu
Niejasności wokół transferu Sandomierskiego do Belgii. Ile kosztował? Fot. Transfery.info
Norbert Bożejewicz
Norbert Bożejewicz Źródło: Przegląd Sportowy

Polska prokuratura we współpracy z belgijskim organami ścigania bada szczegóły transferu Grzegorza Sandomierskiego z Jagiellonii do Genku.

Przypominamy, że golkiper Cracovii przeszedł do ekipy z Jupiler Pro League w 2011 roku i według nieoficjalnych informacji, kosztował 1,9 miliona euro. Zgodnie z zapisami w umowie aż 30% tej sumy powinno trafić na konto Miejskiego Ośrodka Szkolenia Piłkarskiego, gdzie bramkarz stawiał pierwsze kroki w świecie futbolu. Ci jednak po dzień dzisiejszy gwarantowanej kwoty nie zobaczyli. Dlaczego?

– Zaczął się cyrk. Najpierw Jagiellonia poinformowała, że Sandomierski odchodził jako wolny zawodnik i na jego transferze nie zarobiła nic. Jakiś absurd. Później pojawiła się informacja, że niby miał kosztować 800 tysięcy euro. Poszedłem z tą sprawą do Piłkarskiego Sądu Polubownego przy PZPN. Musiałem zapłacić 30 tysięcy złotych, by sąd w ogóle się tym zajął. Sąd nakazał Jagiellonii zapłacić nam 150 tysięcy złotych, ale ta  się odwołała, a my nie dostaliśmy nic – powiedział Stanisław Bańkowski, prezes MOSP.

Gdyby tego było mało, to zespół z Białegostoku miał dopuścić się fałszowania dokumentów, w których twierdził, że golkiper od 12. roku życia był ich piłkarzem.

- To bzdura. Na początku występował u nas i to z MOSP-u w 2007 roku jako 17-latek został wypożyczony do Lecha Poznań. Mam na to dokumenty – zapewnia Bańkowski.

Po stronie MOSP-u stoi też dziennikarz belgijskiej gazety „Het Nieuwsblad” - Guillaume Maebe, który otrzymuje od klubu dobre i zweryfikowane informacje i według jego wiedzy Sandomierski kosztował Genk 1,7 miliona euro, czyli niewiele mniej niż donosiły polskie media.

Bańkowski dwa lata temu skierował sprawę do prokuratury. Na początku została ona zawieszona, ale teraz za sprawą pomocy z Belgii ponownie zostanie rozpatrzona.

Całej sytuacji nie komentuje na razie Jagiellonia, która nie ma sobie nic do zarzucenia.