Nos van Gaala uratował Holandię
2014-07-06 01:08:32; Aktualizacja: 10 lat temuHolandia pokonała Kostarykę w ostatnim spotkaniu 1/4 finału Mistrzostw Świata w Brazylii. Do zwycięstwa potrzebowała jednak serii jedenastek, przed którą nie zobaczyliśmy żadnej bramki. Bohaterem "Oranje" okazał się Tim Krul, który na boisk
Biedny jest los dziennikarza. Zwłaszcza polskiego, takiego, który musi oglądać mecze polskiej ekstraklasy, a potem pisać ich podsumowania. Idzie taki na mecz Piasta Gliwice z Widzewem Łódź i siedząc na trybunie prasowej pije kawę za kawą, byle tylko nie usnąć.
Gdy nadchodzi koniec sezonu, wreszcie czuje ulgę. A nawet radość, raz na dwa lata, gdy rozgrywane są Mistrzostwa Świata lub Mistrzostwa Europy. Przyjemna odskocznia, poziom jak z Matrixa, palce lizać.
Zachwyca się taki wszystkim, od pierwszego spotkania. Czasem trochę pomarudzi, ale tego lata na razie nie miał ku temu powodów. Żyje taki pismak fantastyczną fazą grupową, emocjonującymi meczami 1/8 finału i liczy, że z każdą następną fazą będą mu serwować kolejną porcję futbolowego kawioru.
Nagle przychodzi jeden słabszy mecz, drugi słabszy mecz, a potem trzeci. Zdarza się. W końcu stawka wielka, a obsada spotkań, i na papierze i na boisku, bardzo wyrównana. Czeka na ten mecz Holandia – Kostaryka i liczy, że w końcu coś postrzelają.
Wybiega 22 gości, profesjonalistów, którzy mają pokazać pełnię swoich możliwości. Mija kwadrans i taki dziennikarz zaczyna się zastanawiać, czy aby nie robią go w bambuko. Niby stroje się zgadzają, niby twarze znajome, a jednak coś nie gra. A może zasnął i przyśnił mu się wspomniany mecz z Gliwic?
Zamiast kawioru dostaje chleb ze smalcem, do tego czerstwy i z kiepskiej mąki. Zaczyna skakać po kanałach, bo dłużej nie może, zawiedziony, zły. Właśnie puszczają stare odcinki „Klanu” na TVP Polonia, to popatrzy chwilę, przecież nic nie straci. Ale nie, obowiązek mu nie pozwala. Stuka więc w klawiaturę i próbuje napisać o czymś, co należy przemilczeć – jak pierwszą połowę tego ostatniego ćwierćfinałowego meczu.
A kiedy piłkarze w końcu kończą naradę w szatni przed drugą odsłoną i pojawiają się na murawie stadionu, niewiele się zmienia. Głowa wciąż opada w ciepłym fotelu, oczy zamykają się, a do gry wchodzą energetyki. Bo kawa przestaje wystarczać.
Gwiazdy, które dotychczas świeciły jak jupitery na dużym stadionie, dziś były ciemne niczym brudna uliczka w Łodzi Widzewa. Na ekranie błyska gdzieś nazwisko Campbell, wcześniej na ustach każdego kibica, bohater fazy grupowej. A dziś? Nastolatek ze spuszczoną głową, zagubiony, wolno idący w kierunku ławki rezerwowych.
Dziennikarza z drzemki wyrywa krzyk. Z telewizora w dodatku. Okazuje się, że Holendrzy w końcu zrozumieli, że do wygrania meczu potrzeba skierowania futbolówki do bramki rywali. No, w słowniku Europejczyków "do" pomyliło się z "w", toteż piłka zamiast w siatce to lądowała na słupku lub poprzeczce.
A zamiast nazwisk graczy z pola, z ust komentatorów często słychać było dwa słowa "Keylor Navas". To właściwie jedyny zawodnik, który zasłużył na wyróżnienie, gdy przyszła pora na poprawienie pozycji w fotelu po zakończeniu drugiej połowy, bezbramkowej oczywiście.
Popularne
Niech Bayern bierze tego Navasa. Neuer przy nim będzie jeszcze lepszy.
— Maciek Zaremba (@ZarembaMac) lipiec 5, 2014
Cały mecz przypominał pojedynek bokserski - między jednym z braci Kliczko i młodym, niedoświadczonym debiutantem. Jak na faworyta przystało, "Kliczko" raz po raz wymierzał pewne, mocne ciosy. Tyle, że "rookie" nic sobie z nich nie robił, dzielnie podnosząc głowę po kolejnych uderzeniach.
Mało tego - od czasu do czasu zdarzało mu się, choć nieśmiało, trafić w jeden z policzków "Kliczki". I przyprawić go o strach. Strach, że zwycięstwo to nic pewnego, nawet gdy rywal z pozoru jest wyraźnie słabszy. Z tym, że futbol to nie boks. Z upływem kolejnych minut coraz częściej arbiter rozdawał piłkarzom żółte prezenty. I coraz częściej na boisku pojawiali się lekarze wraz z noszami. Bo po co grać w piłkę, kiedy można faulować i zmierzyć się w loterii (zwanej przez niektórych serią rzutów karnych)? Oglądając "widowisko" w dogrywce, można było odnieść wrażenie, ze właśnie takie myśli rysowały się w głowach piłkarzy do ostatniego gwizdka sędziego.
No, może do samej końcówki. Dziennikarz mógł wtedy z brzydkiej Łodzi przenieść się tam, gdzie powinien był być od samego początku spotkania. Los okazał się jednak złośliwy i o losach ostatniego ćwierćfinału spotkania zadecydować musiały karne.
Ale zanim się ona zaczęła, specyficzną decyzję podjął Loius Van Gaal. Zdecydował się zastąpić w bramce Cilessena Krulem. Krulem, który szybko stał się Królem, broniąc dwie jedenastki dla Holendrów i zapewniając drużynie awans do połfinału.
Nie można się oprzeć wrażeniu, że Holenderzy trochę na ten awans zasłużyli. Kto wie, jaki bylby rezultat gdyby nie świetny Keylor Navas? Ostatni ćwierćfinał mistrzostw na kolana nie rzucił, ale nie wyróżniał się na tle pozostałych spotkań w tej rundzie. Kostaryka zostawiła na boisku serce, a doprowadzenie do karnych należy uznać za wielką niespodziankę. Ale piłkarze z Ameryki na tym mundialu nas już chyba do tego przyzwyczaili...
Tak się tworzy historia - pierwsze zmiana bramkarza przed rzutami karnymi na MŚ i pierwsze zwycięstwo Holandii po rzutach karnych.
— Dawid Michalski (@DMich90) lipiec 5, 2014
Tyle czekać, żeby wygrała Holandia. Mundialowy antyromantyzm.
— Paweł Machitko (@PawelMachitko) lipiec 5, 2014
Autorzy: Marcin Żelechowski i Marek Ratkiewicz