Obrońca, który chciał być snajperem: Steven de Sousa Vitória

Obrońca, który chciał być snajperem: Steven de Sousa Vitória fot. Transfery.info
Aleksandra Sieczka
Aleksandra Sieczka
Źródło: transfery.info

Potrzebujesz wykonawcy stałych fragmentów gry? Zadzwoń po tego gościa! Mówią o nim „specjalista”, bo bierze wszystko oprócz… porażek w pojedynkach z napastnikami.

Piłka zamiast popcornu

„Synu, pewnego dnia postawisz stopę na portugalskiej ziemi” - nie bał się powiedzieć na głos ojciec nowego obrońcy gdańskiej Lechii. Od tego momentu minęło już jakieś 20 lat, a defensor zdążył wielokrotnie zderzyć się ze ścianą, odbić się od niej i powrócić znacznie silniejszy niż ktokolwiek mógłby się tego spodziewać. Jego historia zaczyna się w Mississauga, w południowym Ontario, gdzie młody Steven brał futbolówkę pod pachę i biegł za dom, na szkolne boisko, rozkładał starą siatkę, którą dostał od jednego z nauczycieli i która nosiła na sobie ślady kilku pokoleń. I trenował. Trenował jak uderzyć w piłkę, żeby wpadła do bramki.

Alice Vitoria miała mieszane uczucia. Wielokrotnie namawiała syna, żeby wybrał się ze swoimi kolegami z boiska obejrzeć jakiś film lub po prostu spędzić z nimi trochę czasu, ale ten był nieugięty. Nie w głowie mu były popcorn czy kino. „Pytałam, Steven, koledzy cię wołają, może powinieneś zrobić sobie choć chwilę przerwy, a odpowiedź zawsze była taka sama: naprawdę nie mam na to ochoty”, opowiadała jego matka w rozmowie z thestar.com. Pasja wnuczka nie umknęła jego babci, która pewnego dnia miała powiedzieć: „Ten dzieciak postawi jeszcze jeden krok na tej drabinie, a za paskiem będzie miał linkę od bungee próbując zrobić idealną siatkę”. I zrobił. Nawet kilka. Zaniedbując przy tym niemalże całe życie osobiste.

„Nie będę nikogo okłamywać: to było i jest wymagające. Ciężko pracowałem, żeby być tu, gdzie teraz jestem (przyp. red. zawodnik Porto). Można siedzieć i czekać, żeby rzeczy same się wydarzyły lub… można podążać za marzeniami”, opowiadał Steven w rozmowie z tym samym portalem. On od początku wiedział, że piłka nożna to właśnie „to”, czemu chce się poświęcić. Po „to” właśnie było całe zaniedbywanie kolegów, trenowanie o świcie. Każdy element składowy miał go doprowadzić do celu: a on wiedział, co nim jest. „Nawet spał z piłką”, nie dowierzał brat Stevena, Jason.

Wcale nie musiało tak być. Chociaż ojciec obrońcy jest zdeklarowanym entuzjastą futbolu i od zawsze chciał, żeby syn rozwijał się w Portugalii, to równie dobrze mógł nie mieć ku temu możliwości. Rodzice Stevena pochodzą z Azorów i dopiero później przeprowadzili się do Toronto, następnie Sudbury i wreszcie Mississauga. Zamienili wyspy wulkaniczne na metropolię, a ich syn stał się morderczym snajperem, który w juniorach potrafił pakować po 10, 12 piłek do bramki grając na pozycji środkowego pomocnika. Woodbridge Strikers okazało się być za małe.

„Hej ty, możesz grać na stoperze?” – wykrzyknął do prawie 2-metrowego chłopaka trener Porto – „nie mogłem powiedzieć, że nie. Chciałem grać”. Tak zaczęła się jego przygoda z obroną. Wcześniej grał w znacznie wyższych sektorach boiska. I strzelał. A przecież miał 18 lat i górował ponad pozostałymi zawodnikami, więc pytanie szkoleniowca okazało się być całkowicie naturalne. 2 lata wcześniej mógł spróbować swoich sił w samym centrum Portugalii. Spędził 2 miesiące z Benfiką, ale ostatecznie skończył w innym klubie. Dla nastolatka takie odrzucenie było sporym ciosem, jednak z perspektywy czasu Vitoria patrzy na to wydarzenie inaczej podkreślając, że skończył szkołę i dopiero poważnie zabrał się za piłkę. A po latach i tak spotkał chłopaków, którzy starali się o angaż w ekipie z Lizbony.

(mississauga.com)

Pomimo, że wyjechał w dość młodym wieku to w Mississauga wszyscy o nim pamiętali. Nawet, gdy na krótki moment powrócił w rodzinne strony, żeby wraz z reprezentacją Portugalii zmierzyć się z Meksykiem w meczu Mistrzostw Świata do lat 20. Przyjaciele z przeszłości i około 1000 członków portugalskiej społeczności zebrali się w centrum konferencyjnym „Oasis”, żeby przywitać drużynę i lokalną gwiazdę. 

Steven Vitoria od małego wiedział, co chce robić, ale próbował swoich sił także w innych dziedzinach. Jeszcze do 8. roku życia był mocno zaangażowany w hokej na lodzie, co wynikało z uwarunkowania geograficznego miasta, w którym mieszkał. „Zimą na północy ciągle padał śnieg, więc po prostu zakładałem łyżwy i grałem na ulicy. Mam naprawdę świetne wspomnienia, ale musiałem wybrać: piłka czy hokej. Padło na to pierwsze.”, mówił dla record.xl.pt. Ciągnęło go także do golfa i osiągał naprawdę fajne wyniki w nieoficjalnych zawodach, ale to nie było to „coś”, co daje mu szczęście. Co prawda nadal jest obecny w jego życiu i pomaga mu ukoić nerwy, oczyścić umysł, ale nie chce wiązać z nim przyszłości: po zakończeniu kariery wolałby chociażby otworzyć własną szkółkę piłkarską. Przecież nie porzuci marzeń, które od dziecka siedzą mu w głowie…

Rzut karny? Żaden problem!

(@futebolmemes/ twitter.com)

Maszyna, „pan automat”. Po niemalże każdym, kolejnym golu pojawiały się nowe określenia dla Stevena Vitorii. A w pewnym momencie kariery strzelał na zawołanie – zresztą, wystarczy wesprzeć się statystykami z sezonów 2011/12 i 2012/13, gdy bronił barwy Estorilu i walnie przyczynił się do osiągnięcia przez niego awansu na najwyższy poziom rozgrywkowy i następnie  piątego miejsca premiowanego europejskimi pucharami. Na pozycji środkowego obrońca strzelił odpowiednio 7 i aż 11 goli (9 rzutów karnych). Po prostu, specjalista. Taki sam wynik w historii klubu wykręcił tylko Clésio w sezonie 1975/76, a lepszy okazał się być jedynie Mota, który zanotował 27 trafień w sezonie 1948/49 (za rekord.xl.pt). 

I znowu. Miał spełniać marzenia (można powiedzieć, że to słowo-klucz, wytrych do jego kariery). Oczywiście, był wdzięczny wszystkim, którzy byli związani z Estorilem, ale to dzień podpisania kontraktu z Benfiką był najszczęśliwszym w jego życiu. Los jednak miał na niego inny plan, a problemy nie były widoczne tylko na horyzoncie.

Tajemniczy „JJ” nie jest żadnym raperem, to nikt związany z przemysłem muzycznym. Jorge Jesus był trenerem Benfiki, gdy Steven Vitoria pukał do jej wrót. Obrońca nie miał z nim najłatwiejszego życia i w jego głowie niemalże nieustannie pojawiało się jedno pytanie: „Dlaczego na mnie nie stawia?”. Odpowiedzi poszukiwano w rozmowach z zawodnikiem – jedna z nich pojawiła się na portalu prostamerika: „Szczerze mówiąc, sam chciałbym wiedzieć. Benfica jest wielkim klubem, to było świetne doświadczenie być jego częścią, wiele się nauczyłem. Można ciężko pracować każdego dnia, ale wszystko zależy od trenera, a ja nie dostawałem wielu minut. Jorge Jesus jest jednym z najlepszych szkoleniowców w Europie i nie jestem zły – po prostu odniosłem wrażenie, że nie pomógł mi w momencie, gdy najmocniej tego potrzebowałem”.  Luisão, Garay i Jardel okazali się być lepsi od kanadyjskiego stopera w wyścigu o pierwszy skład. Rozgoryczony zawodnik nie omieszkał także odnieść się do sytuacji Mario Silvy, o którym zawsze wypowiadał się w samych superlatywach i raz nawet nazwał wzorem do naśladowania. Szkoleniowiec Estorilu po 3 latach spędzonych w klubie otrzymał świetną ofertę ze Sportingu, którą w 2014 r. przyjął praktycznie bez wahania. Udało mu się zdobyć Puchar Portugalii, zajął trzecie miejsce w lidze i zaledwie 4 dni później… został zwolniony. Zastąpił go Jorge Jesus.

Roster rules nie oszczędzą nikogo

W tym momencie już nie musiał się nim przejmować. „Nie zastanawiałem się długo: przedstawili mi bardzo atrakcyjną ofertę i zdecydowałem się wziąć udział w tym projekcie. Bardzo się cieszę, że będę mógł być jego częścią”. Teraz, Benfica należała do jego przeszłości, a przed nim otwierała się szansa w nieco bardziej rodzinnych rejonach.

(@philaunion/ twitter.com)

Steven Vitoria w końcu miał wrócić na właściwe tory. Co tym razem mogło pójść nie tak?

Zanim na oficjalnej stronie Philadelphia Union pojawiła się informacja o finalizacji transferu stopera na zasadzie rocznego wypożyczenia z opcją bezpośredniego wykupu z krótką notką o wielkiej radości wynikającej z faktu zakontraktowania gracza (tu: wychwalano jego umiejętności i doświadczenie, które miałoby być odpowiednim impulsem dla drużyny i pozostałych zawodników),  klub musiał się nieco nagimnastykować. Okazało się bowiem, że Vancouver miało stopera na swojej Discovery List, stanowiącej zbiór piłkarzy, z którymi będą mieli pierwszeństwo w negocjacjach w 2014 roku i nawet złożyło mu ofertę opatrzoną napisem „bona fide”. Stoper nie wyraził większych chęci, żeby dołączyć do tej drużyny, a zgodnie z zasadami panującymi w MLS, w takim przypadku jego nazwisko znajdujące się na magicznej liście życzeń nie wygasa. Tylko dlatego, że włodarze Whitecaps złożyli ofertę. Z tego „prostego” powodu, władze Union były zobowiązane do wysłania tajemniczej sumy (allocation money, najmniej 50 tys. dolarów), żeby w ogóle móc zakontraktować stopera,  na konto klubu, który rościł sobie do niego prawa, ale został odesłany z kwitkiem (wyjaśnienia arkanów sytuacji dokonał Jonathan Tannenwald na portalu philly.com).

(pastemagazine.com)

Było warto. Steven Vitoria szybko stał się jednym z najbardziej rozpoznawalnych zawodników w całej lidze i niejednokrotnie wymieniano go w przedkolejkowych zestawieniach typu na kogo wypada zwrócić uwagę (m.in. w towarzystwie Franka Lamparda). I wszystko byłoby naprawdę okej, gdyby nie fakt, że… na jego konto wpływały ogromne sumy, a on sam bardzo często zmagał się z długotrwałymi i powracającymi kontuzjami. Stoper będąc jeszcze na wypożyczeniu kosztował klub ok. 400 tys. dolarów, a to plasowało go na ósmym miejscu w klasyfikacji najlepiej opłacanych defensorów w całej lidze. Żeby tego było mało, ekipa z Filadelfii jako pierwsza zdecydowała się wprowadzić premie dla obrońców, co oznaczało, że Vitoria zarabiał mniej niż będący na siódmym miejscu Lauren Ciman, ale już tzw. cap-hit było znacznie wyższe w przypadku obywatela Kanady. Cóż, Curtin musiał go bardzo cenić.

Jak nie wiadomo o co chodzi…

„Wygląda bardzo dobrze pod względem fizycznym, jest w stanie wnieść do zespołu niezbędny impuls”, „będzie miał dobry wpływ na młodych i bardzo niestabilnych zawodników pokroju Johna McCarthy’ego i Andre Blake’a”, „jest genialny w pojedynkach powietrznych”. Steven Vitoria zyskał sobie sporą gromadkę fanów, którzy wychwalali jego gabaryty i wynikające z nich umiejętności. Nic więc dziwnego, że w klubie obdarzono go ogromnym kredytem zaufania nawet pomimo chronicznej kontuzji pachwiny i ścięgna udowego. Stoper wypadł na dobre ze składu po zaledwie dziewięciu pierwszych meczach w sezonie 2015/16 i z powodów zdrowotnych był zmuszony opuścić aż 14 kolejnych spotkań. A już nawet, gdy w końcu udało mu się uporać z dręczącym urazem, miał ogromne trudności, żeby ponownie wskoczyć do pierwszej „jedenastki” – Richie Marquez okazał się być niezłą alternatywą dla rosłego stopera.

Ponownie na szerokie wody internetu wypłynął obrazek, który w październiku 2014 r. wyprodukowano na portalu benficapodcast.com. Wówczas zastanawiano się, gdzie zaginął stoper, który „rzekomo miał przejść testy medyczne w Philadelphia Union i nawet nie wykryto u niego żadnych kontuzji”. Teraz nie chodziło już nawet o to, że brakuje dla niego miejsca w składzie – po prostu pewnych rzeczy nie był w stanie przeskoczyć. W końcu wielu zaczęło się zastanawiać, czy jest w ogóle sens płacić prawie pół miliona dolarów piłkarzowi, który nie wiadomo, czy będzie w stanie normalnie funkcjonować. Wszak, stracił aż 3 miesiące.

A gdy w końcu wrócił i zagrał 5 meczów z rzędu… na delcotimes.com wzięli go pod lupę. Znowu. W tym czasie piłkarze Philadelphii pozwolili wbić sobie pięć bramek i dwukrotnie zachowali czyste konto (dla porównania, w 25 wcześniejszych spotkaniach stracili 40 goli, tylko raz zagrali na zero z przodu w wyjazdowym starciu). „Vitoria sam nie zapracował na osiągnięcia drużyny, ale zasługuje na spory kredyt zaufania ponieważ walnie przyczynił się do postępów klubu. Pojawiła się większa stabilność w obrębie formacji, bramkarz i linia obrony złapali swojego rodzaju chemię..”, podkreślano. Sam stoper również zyskał o wiele więcej pewności siebie: „Przez cały rok nie czułem się tak dobrze. Ten sezon był jak prawdziwy rollercoaster, pełen wzlotów i upadków, kontuzji. Wypadłem ze składu na dłużej niż przewidywałem, ale tak wygląda piłka. Trzeba podejść do tego w profesjonalny sposób i robić swoje”. Steven Vitoria został nawet określony „swoistym łącznikiem, który mówi dużo i organizuje drużynę na jej tyłach. Jest świetny w swojej robocie. Dodatkowo jego podania są na tyle dokładne, że jest szansa rozpocząć atak bezpośrednio z linii obrony.”, opowiadał zadowolony Curtin.

Nieporozumienie źródłem problemów

Cofnijmy się trochę w czasie. Wróćmy do chwili, gdy Steven Vitoria był młodym, perspektywicznym zawodnikiem, którego życie wypełniały marzenia o podboju Portugalii. Jest rok 2006, młody stoper próbuje swoich sił w popularnym Porto. Delikatnie mówiąc: nie idzie mu zbyt dobrze, więc klub decyduje się wysłać go na wypożyczenie. I kolejne. Następne. W czasie tego pierwszego do siedziby drużyny przychodzi fax… z Kanady. To trener reprezentacji Kanady do lat 20., Dale Mitchell, z zapytaniem, czy istnieje szansa, żeby stoper wybrał młodzieżówkę kraju, w którym się wychował.

„Szczerze mówiąc… mieszkałem tam przez 18 lat, grałem w piłkę i nikt nawet nie zwrócił na mnie uwagę. Nigdy nawet nie zasugerował, że może być taka szansa. Teraz, kiedy wyjechałem, nagle wszyscy zaczynają się przejmować. Otrzymałem możliwość reprezentowania Portugalii i nawet się nie zawahałem: to było jego spełnienie marzeń. Nie chodziło o to, żeby nie wybierać Kanady, a żeby wykorzystać okazję., tłumaczył Steven Vitoria dla thestar.com. Obrońca zawsze podkreślał, że jest dumny ze swoich kanadyjskich korzeni i w kwestiach dotyczących reprezentacji zawsze wypowiadał się w bardzo dyplomatyczny sposób. Był ostrożny, bo wielu zagorzałym kibicom podpadł swoim rzekomo „niepatriotycznym” podejściem. Ostatecznie defensor Lechii reprezentował Portugalię w meczach do lat 19. i 20. „Nigdy nie powiedziałem, że nie chcę grać dla Kanady, zawsze odnosiłem się do niej z szacunkiem i starałem się wyjaśnić moją sytuację. Miałem 18 lat i wyjechałem w nieznane. Dorastając byłem zmuszony podjąć kilka decyzji i to była jedna z nich. Portugalia dała mi szansę, której nigdy, w tamtym czasie, nie uzyskałem od Kanady. Ale nie chcę teraz do tego wracać. Liczy się to, co jest tu i teraz.”, starał się wyjaśnić Vitoria, gdy już w seniorskiej karierze zdecydował się na powrót do rodzinnych barw.

Kibice nie zamierzali silić się na szczególne uprzejmości w kierunku Vitorii, gdy ten dołączył do reprezentacji Kanady w meczu towarzyskim przeciwko USA. Z jednej strony odzywały się głosy potępiające go za decyzję sprzed lat, a z drugiej… tłumaczące jego postawę, powołując się na to, że w młodym wieku miał w swoim życiu więcej wpływu z Portugalii aniżeli z Kanady, bo „on i tak reprezentował kraj, który napawał go dumą i odwdzięczył mu się za wielką szansę”. Jeszcze inni mówili, że gra dla rodzinnego kraju była jedynie kwestią czasu, bowiem w Seleção das Quinas i tak nie miałby możliwości przebić się do pierwszego składu.

Vitoria zawsze miał ogromne wsparcie rodziców, którzy karmili jego talent i pomagali mu osiągnąć to, co sobie wymarzył. Jego ojciec jest zdeklarowanym kibicem Benfiki i nieustannie popychał syna do rozwoju, do jeszcze cięższej pracy. Dodatkowo w rodzinie wyrosło przekonanie, że Bóg mu zawsze pomoże, więc stoper nie boi się przyznać, że wszystkie osiągnięcia dedykuje właśnie Jemu, który zawsze jest z nim na boisku.

Lechia Gdańsk może mieć z niego spory pożytek, jeśli tylko zostanie spełnione kilka elementów (tu rozwijalna lista z milionem punktów). Steven Vitoria ma świetne warunki fizyczne i jest genialny w powietrzu, co idealnie uwidacznia się w stałych fragmentach gry, ale nie ma wpływu na kontuzje, które od dłuższego czasu spędzają mu sen z powiek. Według „ao raio X” jego umiejętności techniczne odróżniają go od innych stoperów i prawdopodobnie wynika to z jego przeszłości na pozycji środkowego, ofensywnego pomocnika. Ten pewny siebie specjalista od stałych fragmentów gry naprawdę bierze wszystko. Zobaczymy tylko, czy to całe gadanie o tym, że „nie przegrywa pojedynków z napastnikami przeciwnika” wynika z ogromnej pewności siebie czy ma realne odzwierciedlenie na boisku… W końcu, już po niego zadzwonili.

Źródła: scolhanense.com, prostamerika.com, delcotimes.com, articlesphilly.com, mlssoccer.com, nylofernandes11.blogspot.com, wakingthered.com, theglobeandmail.com, pastemagazine.com, thereporteronline.com, afcb.co.uk, philly.com, record.xl.pt, thestar.com, mississauga.com, desporto.sapo.mz.

Zobacz również

Relacje transferowe na żywo [LINK] Relacje transferowe na żywo [LINK] OFICJALNIE: Znów to zrobił... Sandro Tonali oskarżony o obstawianie zakładów po transferze do Newcastle United OFICJALNIE: Znów to zrobił... Sandro Tonali oskarżony o obstawianie zakładów po transferze do Newcastle United Zinédine Zidane opcją dla giganta. Brak znajomości języka nie stanowi problemu Zinédine Zidane opcją dla giganta. Brak znajomości języka nie stanowi problemu Zawodzi w Śląsku Wrocław na całej linii, ale Jacek Magiera jeszcze go nie skreśla. „Popracuję z nim” Zawodzi w Śląsku Wrocław na całej linii, ale Jacek Magiera jeszcze go nie skreśla. „Popracuję z nim” Marcus Rashford niepewny powołania na EURO 2024? „Znajduje się pod presją” Marcus Rashford niepewny powołania na EURO 2024? „Znajduje się pod presją” Wojciech Szczęsny jak Gianluigi Buffon. Juventus ma plan na przyszłość gwiazdy reprezentacji Polski Wojciech Szczęsny jak Gianluigi Buffon. Juventus ma plan na przyszłość gwiazdy reprezentacji Polski Trzeba będzie zapłacić za niego blisko 47 milionów euro. Kluby z Premier League zainteresowane Trzeba będzie zapłacić za niego blisko 47 milionów euro. Kluby z Premier League zainteresowane Agent Alphonso Daviesa oburzony. „Dostaliśmy ultimatum” Agent Alphonso Daviesa oburzony. „Dostaliśmy ultimatum” Jacek Krzynówek namaścił po latach swojego następcę w reprezentacji Polski „On to ma” Jacek Krzynówek namaścił po latach swojego następcę w reprezentacji Polski „On to ma”

Najnowsze informacje

Ekstra

Ekstra

Nasi autorzy