Trzej muszkieterowie na drodze do europejskich pucharów
2016-05-19 18:16:55; Aktualizacja: 8 lat temuTakiego zestawu zespołów, który zajmie czołowe miejsca w Ekstraklasie i wystartuje w eliminacjach Ligi Europy nikt się nie spodziewał.
W tym klubie jest potencjał
Przez sporą część poprzedniego sezonu wydawało się, że jest typowym ligowym średniakiem, który jest zbyt słaby, by bić się o najwyższe laury, ale z drugiej strony – zbyt dobry, by spaść ligi. Przez sporą część poprzedniego sezonu wydawało się, że w Cracovii po prostu brakuje jakości. Pogląd ten szybko odszedł jednak w niepamięć, gdy stery krakowskiego zespołu objął Jacek Zieliński. W ostatnich dziewięciu kolejkach nie przegrał ani razu, a aż w siedmiu z nich jego zawodnicy byli górą. Po tak imponującym finiszu rozgrywek apetyt wśród kibiców „Pasów” był niemal tak duży, jak u przeciętnego Amerykanina przeżywającego tygodniowy odwyk od fast foodów.Popularne
Seksi futbol
Latem przy Kałuży zameldowało się parę nowych twarzy. Szczególnie cieszy fakt, że były to sprawdzone na polskich boiskach nazwiska, po których w miarę można było wiedzieć, czego się spodziewać. Sandomierski, Wołąkiewicz, Wójcicki. Gracze, którzy może i nie powalają na kolana, ale bez wątpienia gwarantują solidny, ligowy poziom.
Pierwsza połowa sezonu była dla Cracovii co najmniej zadowalająca. Drużyna mogła się pochwalić zarówno efektownością na boisku, jak i efektywnością w zdobywaniu punktów. Krakowianie wyróżniali się tym, że gdyby uosobić atrakcyjność ich gry, to otrzymalibyśmy bóstwo, które poziomem atrakcyjności nie odstawałoby od - nie przymierzając - Salmy Hayek, czy też Angeliny Jolie. 36 oczek w 21 spotkaniach i średnio ponad dwa strzelone gole na mecz – rezultat godny pochwały. Sporą łyżką dziegciu była jednak inna statystyka – tylko w czterech z tych 21 meczów Cracovia zachowała czyste konto. Oprócz tego chluby „Pasom” nie przyniosło odpadnięcie w Pucharze Polski z Zagłębiem Sosnowiec.
Tym, którego z całą pewnością należy wyróżnić za rundę jesienną jest Dennis Rakels. Łotysz zdobył w niej aż 15 goli, które walnie przyczyniły się do tego, że zawodnicy Cracovii udawali się na grudniowo-styczniowe urlopy, będąc na trzeciej lokacie w tabeli. Tak imponujący wynik nie przeszedł niezauważony za granicą i najskuteczniejszy napastnik „Pasów” został sprzedany zimą do Reading, chociaż wiele mówiło się o jego możliwym transferze do warszawskiej Legii.
Nowi nie zwalili z nóg
Wiosną było widać, że krakowianom po prostu brakuje gościa, który zapewniałby to, że po chociaż jednej z trzech setek piłka zatrzepota w siatce. Tym razem polityka transferowa zespołu z Małopolski ograniczała się do ściągania piłkarzy z zagranicy. Nikt jednak z trójki Bejan-Karaczanakow-Vestenicky nie podbił jednak w rundzie wiosennej naszych serc. Warto jednak poświęcić trochę uwagi temu ostatniemu. Vestenicky, który został wypożyczony z AS Romy, dostał dość dużo szans i również z łatwością dochodził do szans podbramkowych. 20-latkowi zbyt często brakowało zimnej krwi pod bramką rywala, ale Jacek Zieliński zdaje się mieć na to jakiś sposób i już teraz nakłania profesora Filipiaka do tego, by wykupił młodego Słowaka z włoskiego klubu.
Upragnione puchary
Cracovia na wiosnę była dużo bardziej chimeryczna. Nie trzeba jednak daleko szukać, by znaleźć powód takiego stanu rzeczy. Damian Dąbrowski przez większą część sezonu był „mediapuntą” najstarszego klubu w Polsce, który zresztą w tym roku świętuje swoje 110-lecie, z prawdziwego zdarzenia, a kontuzja, jaką odniósł w połowie marca, odbiła się na Cracovii czkawką. Zieliński i spółka po 30. kolejce byli dopiero na piątej pozycji i wiele wskazywało na to, że pomimo świetnej postawy w tym roku rozgrywkowym, będą musieli się obejść smakiem pucharów. Na szczęście dla kibiców „Pasów” ich drużyna świetnie finiszowała i w ostatnim meczu pokonała Lechię Gdańsk, dzięki czemu zapewniła sobie prawo do gry w eliminacjach do Ligi Europy.
Głównym protagonistą tak dobrej postawy Cracovii był Mateusz Cetnarski, dla którego były to najlepsze rozgrywki w życiu, w których trakcie zgromadził aż 13 goli i 12 asyst. Poza tym świetnie spisywał się również Bartek Kapustka. Parę razy wydawało się, że nieco odlatuje i zaczyna przegrywać bitwę z sodówką, ale wydaje się, że w ostatnich tygodniach wrócił na właściwe tory. I dobrze, bo najprawdopodobniej już za chwilę cała Polska będzie trzymać za niego kciuki...
Sezon 2014/15 – zwycięstwo w cuglach w I lidze. Spokojny awans do Ekstraklasy, wywalczony w nienagannym stylu, z zaledwie trzema porażkami na przestrzeni 34 kolejek nie odbił się jednak zbyt szerokim echem. Każdy, kto ma w sobie choć odrobinę racjonalizmu, zdaje sobie sprawę, że pobyt prężnie finansowanego przez KGHM Zagłębia na zapleczu najwyższej klasy rozgrywkowej w Polsce nie miał prawa trwać dłużej niż rok. Niby nie był to zbyt długi rozbrat z poważną piłką, ale zaszło przez ten czas wiele zmian w polityce klubu. Lubin miał się kojarzyć wszystkim z odważnym stawieniem na młodzież i w związku z tym celem, który został postawiony przed Piotrem Stokowcem w sezonie 2015/16 było utrzymanie drużyny w lidze.
Porządny pierwszy krok
Kadra „Miedziowych” przed startem rundy jesiennej nie przeszła jakiejś większej rewolucji. Do klubu przyszedł golkiper, Martin Polacek, do którym po prostu należy czuć respekt, z racji jego dwumetrowego wzrostu i sylwetki godnej pierwszorzędnego gladiatora. Oprócz niego do Zagłębia dołączył Damian Zbozień oraz Krzysztof Janus mający za sobą rewelacyjne występy w barwach Wisły Płock.
Lubinianie bardzo szybko zaadaptowali się do ekstraklasowych warunków. Pomimo tego, że na starcie zremisowali z Podbeskidziem, a w drugiej kolejce przegrali z Koroną Kielce, która przez wielu była uznawana za kandydata numer jeden do spadku, to w kolejnych meczach szybko zaczęli udowadniać, że nie zamierzają być chłopcami do bicia. Siłą zespołu z Dolnego Śląska były szybkie ataki konstruowane w bocznych sektorach boiska. Duży popłoch na prawym skrzydle siał świeżo sprowadzony Janus, wspomagany przez Todorovskiego. Lewa flanka również nie odstawała, bo była obstawiona przez Dorde Cotrę i Łukasza Janoszkę.
Bramkarskie MMA
Najtrudniejszym okresem dla Zagłębia w tegorocznych rozgrywkach był przełom października i listopada. Wtedy przegrali w ćwierćfinale Pucharu Polski z Lechem i zaliczyli serię sześciu gier bez zwycięstwa, w której trakcie aż czterokrotnie przegrali. W tamtym czasie nie tylko wyniki były problemem lubinian. Atmosfera w szatni drużyny została wystawiona na dużą próbę, po tym, jak duża (w pełni zasłużona) fala hejtu spadła na Konrada Forenca. Kapitan Zagłębia, w wolnym czasie trenujący sztuki walki, został zawieszony na trzy mecze za niesamowicie brutalny faul, jaki popełnił na Łukaszu Burlidze. Jego miejsce w składzie zajął wspomniany Polacek, który doskonale wykorzystał otrzymaną szansę. „Miedziowi” zakończyli 2015 rok na siódmej lokacie w tabeli, mając na swoim koncie 27 punktów, czyli z rezultatem co najmniej satysfakcjonującym.
Nowa jakość
Zimą Zagłębie wypożyczyło z belgijskiego Lokeren Filipa Starzyńskiego. Przyjście „Figo” okazało się strzałem w dziesiątkę, bo były pomocnik Ruchu Chorzów z marszu pokazał całej lidze, jak powinno się grać na pozycji ofensywnego pomocnika. Jesienią gra beniaminka Ekstraklasy była dość łatwa do rozszyfrowania przez rywali, dzięki błyskotliwości Starzyńskiego zmieniło się to o 180 stopni. Obecność 24-latka spowodowała również to, że jego nowi koledzy z drużyny zaczęli przekraczać swoje dotychczasowe możliwości. Jarosław Kubicki stał się jednym z najlepszych defensywnych pomocników w Polsce, Łukasz Janoszka, z którym Starzyński spotkał się już w Chorzowie, czarował na boisku, a Łukasz Piątek zaczął przypominać siebie z czasów gry w Polonii Warszawa. „Miedziowi” z niebywałą łatwością zapewnili sobie awans grupy do mistrzowskiej, kończąc fazę zasadniczą na czwartej pozycji.
Sukces
Przed rozpoczęciem ostatnich siedmiu kolejek, coraz głośniej zaczęło się mówić o tym, że ta drużyna jest w stanie wywalczyć sobie grę w pucharach. 31. i 32. runda rozgrywek, w których Zagłębie musiało uznać wyższość Cracovii i Lechii Gdańsk, ostudziła jednak te zapędy. Przynajmniej na chwilę, bo te dwie porażki okazały się tylko krótkotrwałą zadyszką. Podopieczni Piotra Stokowca zwyciężyli we wszystkich pięciu (!) pozostałych meczach, pewnie pokonując między innymi Legię Warszawa na własnym boisku. Taka postawa pozwoliła ostatecznie zająć beniaminkowi brązowy medal Mistrzostw Polski, który, co oczywiste, jest traktowany w Lubinie jak złoty.
Piękny sen kopciuszka
Jedno zwycięstwo, drugie – phi, zwykły fart – kolejne, cała seria… „To się zdarza, przecież taka jest Ekstraklasa”. No ale jak notuje się dziewięć zwycięstw w jedenastu meczach to nie można mówić o przypadku. To już jest powtarzalność.
To się porobiło: gliwiczanie stali się (nie)spodziewanymi pretendentami do ekstraklasowego tronu i o mały włos nie napisali jednej z najpiękniejszych historii w dziejach klubu. Chociaż i tak trzeba powiedzieć wprost, że podopieczni Latala dokonali czegoś niesamowitego. Cofnijmy się w czasie. Nie tak daleko, raptem kilka miesięcy – kiedy było jeszcze ciepło, przyjemnie, a słońce ładowało akumulatory. No, prawie rok wstecz. Nikt wówczas nie śmiał przypuszczać, że Piast wskoczył na autostradę do ligowego szczytu. Przecież wystarczy sobie przypomnieć te wszystkie słowa o nieuchronnej zadyszce, czy zwyczajne doszukiwanie się symptomów spadku mocy (grudniowa porażka 2:5 z Górnikiem Zabrze). Mało kto wierzył, że oni, ten kopciuszek, który konsekwentnie piął się po szczeblach, by utrzymywać się na jej szczycie, będzie stał jak równy z równym w konfrontacji z warszawską Legią. Może nie w bezpośredniej, bo czteropak od „Wojskowych” to świeża sprawa, ale w ogólnym rozrachunku: jak najbardziej. No ale zaraz… jak to właściwie się stało? Przecież przed sezonem mówiło się tylko o grupie mistrzowskiej!
Dawno, dawno temu… w roku 1987 Puchov przywitał PatrikaMraza. Nikt wówczas nie przypuszczał, że na świecie pojawił się piłkarz, który 29 lat później walnie przyczyni się do sukcesu gliwiczan.
Strzelił 3 gole, zanotował 13 asyst i wielokrotnie zachwycał swoim wyczuciem w dokładaniu nogi do piłki. Ale… przecież właśnie tego pana Śląsk wyrzucił za nadużywanie alkoholu. To go nie złamało. Wrócił silniejszy i był jednym z czołowych zawodników przez-długi-czas-lidera Ekstraklasy. Mało tego, Mraz stanowi punkt wyjścia do potęgi „Piastunek”, która drzemie w… obcokrajowcach. 11 bramek Nespora, drugie tyle Barisicia, 5 trafień Zivca, a na dokładkę kolejna „piątka” od Vacka składają się niesamowity wynik. Trudno więc się dziwić, że za równe 40 z 60 goli odpowiada tzw. „obcy zaciąg”, który w Gliwicach wcale nie czuł się aż tak obco. Być może dzięki obowiązkowym lekcją języka polskiego, fantastycznej atmosferze w szatni i… wyczuciu Latala, który stworzył drużynę w pełnym tego słowa znaczeniu. Z duchem i wolą walki. Wystarczy spojrzeć na Radka Murawskiego, młodego kapitana. 22-latek imponował nie tylko na boisku wykazując się ogromną inteligencją i łatwością w prowadzeniu piłki, czy odwalaniu tej „czarnej roboty”, za którą nikt nie nagradza, a jest szalenie istotna, ale zmysłem przywódczym. Wystarczyło rzucić okiem na Bukatę, który przychodził jako „protegowany” Latala, a z każdym, kolejnym meczem potwierdzał swoją boiskową jakość. Tak, gliwicka machina funkcjonowała jak jeden organizm. To wzajemne zazębianie się poszczególnych części formacji było kluczowym elementem planu: „Gliwice jaśnieją na piłkarskiej mapie Polski”. Planu, który mało kto przewidział i którego efekty przerosły najśmielsze oczekiwania nawet samych piłkarzy.
Podróże w czasie są niebezpieczne, dlatego nie proponuje podróży 46 lat wstecz. Do Czech. Wystarczy do marca 2015 roku. Wówczas RadoslavLatal zaczął pisać historię, która rozgrywała się na oczach całej kibicowskiej Polski…
Dosłownie „się rozgrywała”. Walka trwała do samego końca, do ostatniej kropli potu i nie byłoby to racji bytu, gdyby nie ten utytułowany trener, który zebrał gliwiczan w całość i pokazał, że piłka może być płynna. Wszak właśnie dlatego „Piastunki” były w stanie dostosować się do zmiennych wydarzeń boiskowych: trójka w obronie przekształcająca się w prawdziwą twierdzę nie do ruszenia w obliczu szturmu ze strony rywala, żelazny środek, który był w stanie wykluczyć z gry Krasicia, ruchliwy atak rozumiejący się bez słów i obdarzony umiejętnością skutecznej gry na małej powierzchni. Oni to potrafią. Pozostaje pytanie, w jakich barwach będzie malować się przyszłość gliwiczan… europejskie puchary stanowią prawdziwy test, a już w tym momencie pojawiają się pierwsze komplikacje. I to nie byle jakie - tak naprawdę nie wiadomo, czy szkoleniowiec zdecyduje się pozostać w Gliwicach na następny sezon. Inna sprawa, że trzeba będzie wyłożyć sporo funduszy nie tylko na konieczne wzmocnienia, ale i nowe kontrakty. Trudno sobie wyobrazić kształt kadry zespołu, gdy z tej frontowej ściany wyrwie się Vacka i Nespora. Ponoć mówi się o uzupełnieniach w obrębie każdej formacji. Jeszcze nie opadł bitewny kurz, jeszcze do nikogo nie dotarło, że ten sezon się zakończył, a ponownie trzeba wskoczyć w piłkarski rytm. Teraz nie ten ligowy, a znacznie poważniejszy: który w dużej mierze przesądzi o wyglądzie sezonu 2016/17. Sezonu, który będzie prawdziwym sprawdzianem gliwiczan, bowiem powalczą na aż 3 frontach.
AUTORZY: Tomasz Góral i Aleksandra Sieczka
Pierwsza część podsumowania - Podbeskidzie Bielsko-Biała i Górnik Zabrze
Trzecia część podsumowania - Ruch Chorzów, Lech Poznań, Pogoń Szczecin, Lechia Gdańsk