Tamtejsza Premier League była jedną z ostatnich lig na świecie, która nie została zawieszona. Wbrew powszechnej opinii, decyzja Fédération de football du Burundi wcale nie została jednak podjęta wskutek obecności w państwie koronawirusa.
Jak przyznał na konferencji szef związku Reverien Ndikuriyo, związek musiał wstrzymać wszystkie najważniejsze rozgrywki ligowe w kraju, ponieważ stadiony mają zostać wykorzystane podczas zbliżających się wyborów, które odbędą się już 20 maja. W nich mieszkańcy tego małego afrykańskiego kraju zadecydują o tym, kto zostanie ich prezydentem oraz wybiorą skład Zgromadzenia Narodowego.
Jako że decyzja nie ma żadnego związku z obecnością śmiertelnego wirusa, według przecieków prasy, wiele wskazuje na to, że piłka w Burundi powinna powrócić pod koniec maja, czyli już po wyborach. Komitet Wykonawczy Federacji w oficjalnym komunikacie potwierdził, że w najbliższym czasie ma podać konkretną datę wznowienia rozgrywek.
Sytuacja w Burundi pod względem logistycznym i tak nie jest wcale aż tak bardzo skomplikowana. Do końca sezonu Premier League pozostały bowiem zaledwie trzy kolejki, z kolei w miniony weekend rozegrano już ćwierćfinały krajowego pucharu.
Kluby wraz ze związkiem już wcześniej wprowadziły też odpowiednie środki zapobiegawcze. Podczas dotychczas rozgrywanych meczów każdy kibic tuż przed wejściem na stadion miał sprawdzaną temperaturę ciała i dezynfekowane dłonie.
W Burundi pierwszy przypadek koronawirusa został odnotowany 31 marca. Według informacji tamtejszego Ministerstwa Zdrowia, dotychczas potwierdzonych zostało pięciu zarażonych, spośród których jedna osoba zmarła.